poniedziałek, 29 grudnia 2014

Zwiastun

  Witajcie :)

Chciałam przedstawić Wam zwiastun bloga, który sama stworzyłam. Może nie jest idealny i piękny, ale jest to mój pierwszy  filmik tego typu. Zapraszam do oglądania i oceniania! ;)

PS. Kolejny rozdział już niebawem ;]



 


środa, 26 listopada 2014

Rozdział XIX

Brnę przez las, sprawnie przeskakując wystające korzenie drzew. Biegnę  w stronę wydobywających się krzyków z czyjegoś gardła. Zaciskam mocniej metalową oprawę łuku i poprawiam kołczan ze strzałami.  Nawet nie wiem kiedy zdążyłam go wziąć. Mimo uporczywego bólu, brnę dalej. Deszcz zalewa moje ciało, równocześnie je studząc. Krzyk staje się wyraźniejszy, a ja coraz bardziej upewniam się do kogo należy. Strach.
To on zastąpił adrenalinę, która mną zawładnęła.
Wybiegam na mikroskopijną polanę. Widzę tych przeklętych Zawodowców,  którzy trzymają  wysokiego chłopaka z blond czupryną.
Furia.
To ona zastąpiła tak znany strach.
Wyciągam strzałę, napinam cięciwę. Strzał.
 Została  już tylko Heather.  Jakim cudem ona jeszcze żyje? Kieruję się w jej stronę.  Nagle blondynka wyciąga kuszę.  Nie ma mowy, aby kusza była w Rogu. Dostała ją od sponsorów.  Celuje we mnie, a ja wiem o co chodzi. Szybko  schylam się  wpół, aby uniknąć strzały. Odpowiadam, wypuszczając strzałę. Chybiam. Dobiegam do blondynki i z całym impetem powalam ją na ziemię. Okładam jej twarz pięściami. Nigdy nie mogłam w to uwierzyć, że to może tak boleć.
Nagle czuję potworny ból, który rozsadza mój brzuch. Tracę całą swoją moc i ulegam odepchnięciu dziewczyny z Czwórki. Przygotowuje się na ostateczny cios, ale on nie nadchodzi. Łapię łuk i sprawdzam co się dzieje. Zamieram.
Zauważam jak blond-włosa celuje kuszą w chłopaka. Zrywam się jak poparzona i biegnę ku blondynowi. W ostatnim momencie zasłaniam mężczyznę i zwalniam cięciwę. Ciało blondynki pada na ziemię. Już nikt nie będzie zagrożeniem dla mojego chłopca.
Czuję jak obcy obiekt  wbił się w moje ciało bez żadnego problemu.
Ktoś nagle mnie dźwiga, a ja jęczę z bólu.
- Mary nie, nie.... Co oni Ci zrobili....
- Peeta. -   mówię zachrypniętym głosem. - Ja... - nie mogę dokończyć. Okropny kaszel potrząsa moim ciałem.  Jakaś ciepła maź powoli wylewa się z moich ust.
Błękitne tęczówki wpatrują się we mnie. Dostrzegam jak łza spływa po jego policzku. Ból odbiera mi zdolność mówienia.
- Mary, nie martw się. To się wyleczy. Zobaczysz. Wrócisz do domu. - głos chłopaka się załamuje. - Przepraszam.  - dodaje.
- Nie przepraszaj. Mieliśmy się chronić nawzajem.  Pamiętasz?  - szepczę, zmuszając mięśnie twarzy do lekkiego uśmiechu.
- Pamię... - Peeta zamiera, lewą ręką podtrzymuje moją głowę,  a drugą głaszcze moje policzki. Jego oczy są tak szkliste, że bez problemu mogę się w nich przejrzeć.
- Peeta, musisz być silny. - milknę. Chcę się upewnić, czy nikt mi nie przeszkodzi w tym, co mówię.  -  Pragnę Ci podziękować za wszystkie chwile, które poświęciłeś dla mnie. Za każdy uśmiech,  pocałunek, spojrzenie. Nikt nigdy nie obdarzył mnie takim uczuciem jak ty. Gdyby nie ty, nie miałabym po co walczyć. Dziękuję Ci za to, że po prostu jesteś. - wyciągam rękę w stronę twarzy blondyna. On bierze ją i przykłada do swoich ust. Czuję jak pomału ulatuje ze mnie życie. Kaszel nie opuszcza mnie na krok, a ból nie daje o sobie zapomnieć.  - Peeta, wygraj to.  Zrób to dla mnie. Po mojej śmierci nie możesz się załamać. Proszę, poukładaj sobie życie.  Bądź szczęśliwy. Wiem, że będziesz na mnie wściekły, za to, że Cię opuszczę, jednak pamiętaj,  że zawsze Cię kochałam, kocham i będę kochać. Zaopiekuj się moją rodziną.  Przeproś ich. - zbliżam swoje palce do szyi i wyciągam mój naszyjnik. - Weź go, proszę. 
Peeta odbiera ode mnie łańcuszek,  a ja mimowolnie się uśmiecham.
 Czyli to tak się umiera. W bólu i ciszy oraz w.... tęsknocie.
- Mary, Kocham Cię i będę kochał. - czuję jak jego ciepłe łzy kapią na moją twarz. Peeta nachyla się i składa, pełen emocji,  pocałunek.  Odwzajemniam go. -  Zawsze.
Moje powieki stają się coraz cięższe, a  moje ciało bezwładne.
Staram się wypowiedzieć jeszcze dwa słowa w kierunku Peety, jednak z moich ust nie wydobywa się żaden odgłos. Ostatnie co widzę, to piękny błękit oczu Mellarka. Jestem szczęśliwa,  że umieram w słusznej sprawie. To taki gorzki smak szczęścia. 
Gorzki smak szczęścia  miłości.
Nagle słyszę wystrzał zapowiadający moją śmierć i przepełniony bólem, krzyk Peety.

Co jest? Przecież nie powinnam tego słyszeć.
Nie powinno tak być.


 
                                        KONIEC CZĘŚCI I
W ogóle ten rozdziałmiał być długi, to wyszło jak zawsze beznadziejnie. Podczas pisania, uroniłam jedną łzęMożna, by powiedzieć, że zbyt łatwo zabiłam Mary. Przynajmniej ja tak twierdzę. Ale jeszcze raz spójrzcie na końcowe zdania.  Coś jest nie tak, prawda:D
A co, to dowiecie się niebawem. :)
Do zobaczyska!  :)

sobota, 8 listopada 2014

Rozdział XVIII

Boże, jaki to beznadziejny rozdział. Jeszcze nigdy nie miałam takiego braku weny i chęci. Zaraz po opublikowaniu tego rozdziału, próbuję się brać za następny. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tą beznadziejność. Przepraszam.
A i naprawdę proszę,żebyście dodawali komentarze, nawet z anonima. Nie wiecie nawet jak one mobilizują do działania. ;)
                                               ***
Wpatruję się w moją dłoń. Brudny i mokry bandaż oplata miejsce,  gdzie jeszcze siedemdziesiąt dwie godziny temu znajdował się mały palec. Schowałam się w potężnych konarach drzew. Zdążyłam już kilka razy zaobserwować  zawodowców,  którzy rozpaczliwie mnie szukają. Mogłam od razu ich zabić. Nawet nie zdążyliby zareagować. Nie wiedzieliby, że umarli.

Martwię się o Peetę. W jakim jest stanie? Czy skrył się przed trybutami? Ma broń? Głoduje? 
Wszystkie te pytania podsumowuje w jedną, znajomą mi odpowiedź:
Muszę go chronić. 

Stan mojej nogi ani się nie pogorszył,  ale i też nie polepszył. Nie mam powodu, aby narzekać na środki medyczne. Dzisiaj rano dostałam całą apteczkę. Bandaże, plastry, woda utleniona, różnorodne maści oraz gazy. Jestem dłużniczką Haymitch'a. Mam świadomość, że leki kosztowały majątek. Pewnie za taką sumę można byłoby wykarmić całą Dwunastkę. Jednak jeśli ja dostałam przesyłkę, to znaczy, że musiało to się odbić na Peecie. Postanawiam wyciągnąć karteczkę od Haymitch'a. 
Masz dużo sponsorów. Jesteś dzielna. Bądź ostrożna. ~ H.
Czy mój mentor zachęca mnie do walki?
Chowam wymiętą karteczkę. Spod bluzki wyjmuję łańcuszek. Palcami przejeżdżam po literach "M" i "P". W tej chwili, jedna samotna łza spływa powoli po moim policzku i ląduje pomiędzy złotymi literkami. Czy ja muszę się tak mazać?  Rękawem kurtki wycieram policzek. Symbolicznie składam pocałunek na zimnej powierzchni naszyjnika i ostrożnie go kryję.
Rozglądam się. Cisza spowiła las. Nie podoba mi się to. Zawsze było słychać piękny śpiew ptaków. Coś zaraz się wydarzy. Czuję to. 
Plecak zakładam na plecy, a do ręki biorę nóż. Z trudem przygotowuję swoje nogi do ewentualnego skoku.  Niespodziewanie słyszę czyjś śmiech. Spoglądam w dół. Dwójka trybutów. Chłopak i dziewczyna.  Brunet ma w ręce topór, a brunetka posiada oszczep.
Cholera. 
Przywieram do pnia drzewa. W duchu modlę się, aby mnie nie zauważyli. Niech odejdą. Nie chcę już nikogo zabijać. Nie chcę mordować, by żyć. Chcę być przy blondynie, który swoimi ramionami, ochronił by mnie przed złem tego świata. Znów zaglądam w dół.  No świetnie.
Rozbijają obóz.
Mam ochotę zacząć na nich wrzeszczeć. Dlaczego akurat TO drzewo?! Jest tutaj setki innych! 
Wściekła szukam jakiejkolwiek drogi ucieczki. Może wespnę się wyżej? Będzie mnie słychać, ale co innego zostało mi do zrobienia? Zaciskam zęby na rękojeści noża. Podciągam się do góry. Stawiam stopę na gałęzi, a drewno wydobywa z siebie niezbyt obiecujący dźwięk. Grawitacja działa, a ja z paniką usiłuję złapać się czegokolwiek. Nagle czuję ogromny ból w plecach. Jęczę. 
- Witaj, dwanaście.
Podrywam się na równe nogi. Chcę uciekać, gdy silny brunet przyciska mnie do pnia. Czuję jego oddech na twarzy.
- Uspokój się. - mówi cicho.
Przełykam ślinę. Chcę zlokalizować, gdzie znajduje się jego towarzyszka. Próbuję się wyrwać z uścisku, ale mocne szarpnięcie bruneta uniemożliwia mi to.
- Spokojnie. Nie zrobię Ci krzywdy. - szepcze. 
Co? To on nie chce mnie zabić?! Co się dzieje do cholery?!
- Gdzie jest twoja sojuszniczka? - syczę.
- A widzisz ją tutaj? - pyta z wyczuwalną ironią w głosie.  - Nie?
- Nie widzę. 
- No właśnie. Uciekła. Tchórz z niej, nie sądzisz?
- Mógłbyś mnie puścić? Ściskasz mnie. - mówię.
- A skąd mogę wiedzieć, czy nie będziesz chciała mnie zabić, co? - uśmiecha się.
- Ja też nie mam tej pewności. - stwierdzam.
- Jeden-zero, dla ciebie. - puszcza mnie i uśmiecha się przyjaźnie.
Wynika z tego, że mam sojusznika.
                                                    ***
Przez te dwa dni, ja i Aithan zaprzyjaźniliśmy się, jakby to nie brzmiało. Mamy podobne doświadczenia i zainteresowania, tylko, że on pochodzi z Siódemki. Na pewno w Dwunastce zostałby moim bliskim "współpracownikiem".
Nie powinnam zakładać sojuszy. Nie umiem rozstawać się z osobami, z którymi nawiąże bliższy kontakt. Jak zawsze muszę robić wszystko na wskroś.
Zginęły dwie kolejne osoby.  Nie jestem  w stanie policzyć, ile już osób oddało swoje życie na rzecz prymitywnej ideologii Snowa.
W chwili obecnej znajduję się w małej jaskini, którą znaleźliśmy wczoraj. Udało nam się w sam raz, ponieważ na arenie na dobre rozhulał się deszcz i wiatr. Aithan pomimo mojego wyraźnego zakazu, wyruszył w poszukiwanie pożywienia. Mam ochotę pogratulować mu mądrości. 
Kolejnym moim powodem do wielkich rozmyślań (zaraz po Peecie) są uczucia bruneta skierowane do mnie. Chłopak coraz bardziej usiłuje nawiązać ze mną bliski kontakt fizyczny. Czuję się trochę niezręcznie z tego powodu.
Z zamyśleń wyrywa mnie odgłos mokrych butów, stąpających po twardej skale. Kieruję wzrok ku wejściu do jaskini. To Aithan. 
Jest kompletnie przemoczony, a ciemne, poplątane kosmyki włosów opadają mu na mokre czoło. Jednak twarz jest promienna niczym słońce. Chłopak uśmiecha się do mnie. 
- Zdobyłem trzy garści poziomek, dwa zające i jedną kuropatwę. Wystarczą nam. - siada obok mnie i zdejmuje z siebie plecak, wyciągając swoje zdobycze.
- Dobrze Ci poszło. - odpowiadam zachrypniętym głosem. - Ale deszcz Cię nie oszczędził.
Brunet kiwa głową.
- Musisz się rozebrać. - mówię. - Bo....
- Mary, czemu się tak spieszysz? - śmieje się.
- Oj, to nie tak. - o czym on myśli? - Nie przerywaj mi. Przeziębisz się. Musisz się rozebrać i wysuszyć ubrania.  - tłumaczę się.
- Okay.
Aithan powoli ściąga z  siebie odzież. Próbuję oderwać wzrok od jego ciała, ale nie mogę się opanować. Brunet jest zdrowo zbudowany. Bez problemu mogłabym policzyć każdy jego mięsień.
- To twoje gapienie się na mnie, bardzo mi odpowiada. - mruczy. 
Natychmiast spuszczam wzrok i czuję  jak moje policzki płoną. Muszę się momentalnie ogarnąć. Przecież moje serce należy do pewnego blondyna! 
Brązowooki kuca przede mną i wpatruje się w moje oczy. Zbliża swoją twarz do mojej, ale wsuwam  pomiędzy nami otwartą dłoń.  Chłopak natychmiastowo się peszy.
- Przepraszam. - mamrocze.
- Mam nadzieję, że więcej już tego nie zrobisz. - syczę.  Jestem na niego wściekła!  Co on sobie myśli? - Radzę tobie, żebyś się okrył śpiworem i zasnął. Ja będę czuwać  - zmieniam temat.
Sojusznik bez żadnej odpowiedzi wykonuje moje polecenie i rzuca krótkie " Dobranoc", gdzie moim zdaniem jest bez sensu, gdyż jest dzień. 
Przez kolejne godziny moją głowę dręczą myśli, krążące wokół Peety.
Nagle słyszę potworny wrzask.
Znam ten krzyk.
Aż za dobrze.

 

niedziela, 28 września 2014

Rozdział XVII

Nie mogę poruszyć żadną częścią ciała. Moje nozdrza wypełnia zapach lasu.  Od razu kojarzy mi się z Dwunastką. Kiedy mija cała wieczność, czuję ogarniający mnie ból. 
- Zamknij się!  
- Sam się zamknij! Nie pamiętasz,  że dalej mogę Cię zabić?  Po cholerę ją tutaj przywlekliście?! Nie mogliście jej zabić od razu?!
- Myślałem,  że będziesz chciała się na niej poznęcać  czy coś....
- Oh...naprawdę zamknij się. Gdzie chłoptaś?
- Chyba nie żyje. Anto miał się nim zająć. Słyszałem armatę więc blondasek może nie żyć. 
Co? Mój Peeta nie żyje?! Nie.... nie. To nie może być prawdą!!! Natychmiast moje powieki się rozchylają. Podnoszę się i morderczym wzrokiem patrzę na zawodowców. Noga boli coraz bardziej,  a chęć mordu wzrasta do zenitu. Oni zabili Peetę. Mojego ukochanego. Zabili mój świat. Zauważam Heather. To ona wrzeszczała. Podbiegam do niej i rzucam się na nią, okładając jej twarz pięściami.
- Ty suko! Zabiłaś Peetę!  Zapłacisz za to! - Krzyczę przez łzy.  
Nagle ktoś mnie odrywa od blondynki, a ja miotam się jak opętana. Po moich policzkach spływają łzy, a ciało przerażliwie drży.  Najgorzej jest z moim sercem. Ten ból jest okropny. Jakby ktoś je brutalnie wydarł, a potem posiekał na kawałki. 
Kiedy zimne ostrze noża dotyka moją szyję, zdaję sobie sprawę,  w jakie bagno się wpakowałam. Po przebudzeniu mogłam uciec po cichu i znaleźć Peetę. Wpadłam w furię, którą już znam. 
- Głupia! - słyszę wściekły głos dziewczyny z Czwórki. To ona przykłada mi nóż, a pozostała dwójka trzyma mnie za ramiona. - Potrzebujesz upiększania. - syczy.
Czuję okropne szczypanie na lewym policzku. Próbuję się wydostać.  Wrzeszczę imię Peety, ale nikt nie przychodzi mi z pomocą. Moją twarz rozdziera ból. Heather powoli zlizuje moją krew z noża. Moje usta przybierają grymas obrzydzenia.
- Jakie piękne paluszki. - śmieje się blondwłosa. - Mogę sobie jeden pożyczyć?  
Po raz kolejny podejmuje walkę, jednak pozostali przygniatają mnie do ziemi. Rozdzierający ból rozchodzi się po małym, lewym palcu. Kiedy ostrze dotyka kości, rzucam się na boki. Krzyczę.  Płaczę. Błagam o litość. Na ich twarzach gości szyderczy uśmiech. Widząc jak cierpię, śmieją mi się w twarz. Moje struny głosowe są już tak wyczerpane krzykiem, że nie mogę nawet pisnąć. Przed oczami pojawiają się czarne plamy . Kiedy blondwłosa pokazuje mi mój własny palec, mdleję.

Czy to już koniec? Koniec moich cierpień? - Pytam sama siebie. Rażące,  białe światło oślepia mnie, ale jest to jedyne źródło jasności w przerażliwej ciemności, która panuje wokół. Jakaś wyimaginowana siła pchnie mnie w stronę światła. Nie chcę,  ale również nie mogę się jej oprzeć. Kiedy źródło jasności jest coraz bliżej mnie, nagle czuję okropny ból w ręce, na twarzy, a na koniec, nogi i brzucha. Natychmiastowo zauważam już obóz zawodowców. Szukam wzrokiem Anto, ale go nie ma. Czyli Peeta żyje. Uśmiecham się, ale po chwili znów czuję upiorne szczypanie. Spoglądam na swoją lewą dłoń. Jest cała we krwi, a na niej znajdują się tylko cztery palce. Wszędzie widzę karmazynową krew. Wszyscy śpią, a ja zostałam przywiązana do drzewa. Rozglądam się na boki, aby poszukać jakiegoś ostrego narzędzia w zasięgu mych rąk. Jest! Mały kamień z ostro zakończonymi bokami. Jak najdalej mogę,  wyciągam dłoń po przedmiot. Opuszkami sięgam kamień i próbuję rozciąć linę. Nie wiem ile mija minut. Może z trzydzieści lub sześćdziesiąt, jak więzy puszczają. Uwolniona, cicho przemieszczam się wśród śpiących trybutów. Całe zdenerwowanie i przerażenie, nie opuszcza mnie ani na krok. Drżącymi dłońmi chwytam malutki scyzoryk, długą gumę i mały czarny plecak. Kiedy Heather przewraca się na drugi bok, spanikowana, zastygam w bezruchu i wstrzymuję oddech.  Cisza jaka panuje w całym obozie, przekonuje mnie, że każdy śpi.  Stawiam kilka kroków, po czym pędze przez las, wpadając co chwilę na pnie drzew. Wykończona fizycznie jak i psychicznie, przemierzam las. Gdzie jest Peeta? Gdzie on może być? Co się z nim stało? Czy żyje?  Tyle pytań pląta mi się we wnętrzu czaszki, na które nie znam odpowiedzi.  Z powodu bezsilności padam na ziemię i zaczynam płakać. Nie wiem co mam robić. Leżę bezradnie na mchu, który chłonie moje łzy niczym gąbka. Czy może być jeszcze gorzej?  Dlaczego Haymitch mi nie pomaga? Nie mam sponsorów? Może nie potrafi mi pomóc.  Zapewne zapomniał o całym świecie i o trybutach, którzy potrzebują jego pomocy, i teraz zapewne pije bimber! Jestem wściekła,  zrozpaczona, obolała, bezsilna, umierająca. Jest mi słabo. Mam ochotę wymiotować. Ostry skurcz ściska mój żołądek,  czuję dziwne ciepło na policzkach. Jeszcze dwa skurcze i widzę już zawartość wszystkiego co zjadłam przez dwa dni. Resztkami sił próbuję podsunąć się pod pień drzewa. Chcę to zrobić, ale nagle spadam, obijając się o twarde przedmioty. Moje ciało podskakuje przy każdym uderzeniu. Kiedy definitywnie moje staczanie się zakończyło, moje kończyny są dziwnie powykręcane, a twarz jest, po raz kolejny, zalana czerwoną cieczą. Nie otwieram oczu. 
Poddaje się. 
Zasypiam z nadzieją, że nigdy już się nie obudzę.

A jednak. 
Los zaplanował coś innego.

środa, 24 września 2014

Rozdział XVI


Mary, kochanie, zaśnij już. - łagodny głos rozchodzi się po pomieszczeniu, w którym znajduje się małe łóżeczko i kobieta z kruczoczarnymi włosami, klęcząca zaraz przy malutkim dziecku. Mała dziewczynka wierci się niespokojnie i zanosi się płaczem. Zdesperowana kobieta bierze niemowlę na ręce, przytula do piersi i śpiewa kołysankę, która zaczyna działać, ponieważ dziecina przymyka powieki i zaczyna cichutko pochrapywać. Matka odnosi dziecko, przykrywa je szczelnie kocykiem i całuje w czółko. Wychodząc napotyka wysokiego i dobrze zbudowanego mężczyznę. To jej mąż. Łapie ją za ramię i prowadzi ją przed dom. 
- Madeleine, zdobyłem informacje o innym kraju, znajdującym się po drugiej stronie oceanu. Możemy się tam dostać. Moglibyśmy żyć tam normalnie! - wykrzyknął entuzjastycznie, zaraz po tym ganiąc się w myślach, za swoją reakcję.
- To wspaniale, ale mają nas na muszce, Tobias. Snow wypatrzy nas, zamorduje lub zabije Mary! - kobieta jest zestresowana i rozgląda się na boki. - Nie możemy tak ryzykować... A jak coś się nie uda? Do takiego czynu potrzeba czasu. I tak mamy szczęście, że Snow nie zauważył naszych znajomości i podróży do Kapitolu. Jeszcze do tego te całe Igrzyska, spiski przeciwko stolicy... Zabiją nas. - Madeleine drży i wpada wprost w silne ramiona męża. Płacze.
- Damy radę. Musimy tylko chronić Mary... - szepcze mężczyzna.


Otwieram oczy i zachłannie łapię tlen. Co to było do jasnej cholery? Przeszłość? Ale.. ale dlaczego? Co to miało znaczyć? Potrząsam głową z niedowierzaniem. W tym śnie byłam ja oraz moi rodzice.  Dziwne. Bardzo dziwne. Opieram głowę o pień drzewa. Jest jeszcze noc.

Peeta.
Rozglądam się wokół. Przecież nikogo tu nie ma.
Peeta, ratuj go.
Co? Łapię się za głowę. To tylko moja wyobraźnia - powtarzam w myślach.
Peeta. Ratuj go. Róg obfitości.
Jak poparzona zeskakuję z drzewa i biegnę prosto do rogu. Nie czuję żadnego bólu. Nic nie czuję. W mojej głowie dzieje się istny chaos. Skądś znam ten głos. On... on... To był głos mojej matki!
Dziękuję Ci, Mamo. - szepczę.
Docieram w pobliże rogu. Widzę założony obóz nad jeziorem i grupę pięciu osób. Nagle zauważam dwójkę trybutów na skraju lasu, który jest naprzeciwko mnie.  Powoli czołgam się po ziemi w kierunku obozu zawodowców. Mam nadzieję, że nie jestem zbyt dobrze widoczna. Próbuję ze wszystkich sił ignorować ból rozrywający moją łydkę. Zaciskam zęby na wardze i sunę dalej. Szybko doczołguje się do pobliskiego krzewu. Kucam za nim. Chyba spadł mi z nieba. Znów mam doskonałą widoczność na całą sytuację. Moje myśli skupiają się dalej na ostrzeżeniach mojej matki. Gdzie jest Peeta? Dlaczego tutaj? Natychmiast dostaję odpowiedzi na moje pytania. Peeta jest prowadzony przez trybuta z czwórki. O Boże. Oni go zabiją. Muszę szybko działać. Co zrobić?
Peeta z Fyterl'em już są przy reszcie.  Popychają blondyna tak, że aż upada na kolana. Wszyscy otaczają go, pozbawiając go jakiejkolwiek ucieczki. Nagle w pobliżu znajduję dość średni kamień. Mam pomysł. Najciszej jak potrafię podchodzę do przedmiotu i dźwigam go.
Żeby się tylko udało - powtarzam co chwilę.
Rzucam kamieniem w krzaki za trybutami. Wszyscy kierują się tam, oprócz Peety i Fyterl'a. Szybko podbiegam od tyłu do chłopaka z Czwórki. Wyciągam nóż i jednym, sprawnym ruchem ręki, podrzynam mu gardło. W oddali wypatruję łuk i kołczan. Sprintem pokonuję odległość i zabieram łuk, maczetę i plecak. W całym zamieszaniu, łapię blondyna za ramię i razem uciekamy na pustkowie. Może, to nie jest najlepszy pomysł, ale najbardziej mi odpowiada, ponieważ biegniemy w linii prostej. Co chwilę odwracam głowę i  sprawdzam czy ktoś nas nie goni. Nikt. 
Zabiłam człowieka. Nie mogę w to uwierzyć. Szybko przełykam ślinę i staram się o tym nie myśleć,  nie  teraz.
Peeta i ja dobiegamy do niskiego drzewa. Jako pierwsza opadam na zimne podłoże. Wciąż nie mogę uwierzyć, że się udało. Moje płuca płoną, a noga upiornie boli. Z trudem przewracam się na plecy i podsuwam się pod pień, opierając na nim plecy.  Peeta natychmiast podchodzi do mnie i przytula mnie.
- Dziękuję... - szepcze. - To ja miałem Cię ratować, a nie ty mnie.
- Trudno. - zbywam go tym słowem i wymijającym ruchem dłoni. - Masz wodę? - chrypię.
Chłopak kiwa głową i szybko dobiera się do swojego plecaka. Po chwili podaje mi bidon.
- Pij do końca. - stwierdza.
- A ty? - patrzę na niego zdziwionym wzrokiem.
- Pij. - kwituje, wciskając mi bidon.
Kiedy moje suche wargi zwilżają się, a woda przepływa przez moje gardło, czuję orzeźwienie oraz ulgę. Jednak natychmiast opanowuję się i podaję blondynowi resztkę wody. Przyjmuje ją bez żadnego zastrzeżenia.
Jest mi straszliwie zimno. Nie sądziłam, że zacznie wiać okropny wiatr, ale Peeta wyciąga ze swojego plecaka śpiwór i próbuje mnie okryć. Jednak ja protestuję, ponieważ jemu też na sto procent  jest cholernie zimno. Dochodzimy do tego, że wyciągam z mojego plecaka drugi śpiwór i każdy owija się sam, bez żadnego komentowania.
Ranek wita nas dość w przyjemny sposób. Znajdujemy się w cieniu drzewa, ale i tak panuje tutaj okropny skwar. Ściągam z siebie śpiwór oraz kurtkę. Kiedy otrzepuje swoje spodnie, Peeta łapie za mój nadgarstek i odsuwa go na bok.
Zapomniałam mu powiedzieć o ranie.
- Mary, co Ci się stało? - pyta z troską.
- A to nic takiego...
Wtedy niebieskooki odsłania moją nogawkę i widzi mój prowizoryczny opatrunek. Obdarza mnie krótkim, złowrogim spojrzeniem. Bierze mój plecak i szuka czegoś. Domyślam się, że chyba jakiegoś  bandaża. Znajduje go, a ja syczę z bólu, jak chłopak oddziera liść od nogi. Przygryzam swoją dłoń, a po moich policzkach lecą łzy. Pomału kieruję wzrok na nogę, a to co widzę, przeraża mnie. Wokół rany, skóra zrobiła się obleśnie żółta, a moja łydka jest zaróżowiona i spuchnięta. Z rany leje się dziwna maź. To chyba ropa. Nie jest dobrze. Wdało się zakażenie.
Twarz blondyna wyraża wielkie zdziwienie. Chyba dostrzega mój wzrok, szybko otrząsa się z szoku i postanawia działać.
W moim plecaku znajduje się jeszcze dziwne małe opakowanie. Peeta otwiera je, po czym wącha.
- To na pewno coś na twoją ranę. - mówi. - Dasz radę? - patrzy na mnie zatroskany.
Kiwam głową.
Nagle czuję ogromny ból, który powoduje, że moje ciało podskakuje w miejscu. Blondyn nie zaprzestaje czynności, jaką jest rozsmarowywanie  maści po nodze. Po kilku minutach wszystko jest już gotowe.
- Dziękuję. - mówię.
Chłopak przytula mnie, a po chwili podnosi się i chwyta maczetę oraz plecak.
- Gdzie się wybierasz? - pytam zaskoczona.
- Muszę znaleźć wodę. - odpowiada całkiem spokojnie.
- Idę z tobą. - stwierdzam i próbuję się podnieść, lecz silna ręka chłopaka powstrzymuje mnie.
- Nigdzie nie idziesz. Nie masz siły, a poza tym twoja noga... - kieruje wzrok na łydkę. -  Nie chcę Cię tu zostawić, ale też nie możesz umrzeć przeze mnie z pragnienia. Masz łuk. - dodaje.
Ma rację. Cholerną rację.  Nie wiem co mam mu odpowiedzieć. Jedyne co mi przychodzi do głowy to... pocałunek.
Chwytam jego dłoń i szybkim ruchem ściągam ją w dół,  obejmuje twarz blondyna dłońmi i delikatnie całuję jego usta.
- Bądź ostrożny. - szepczę.
- Będę. - odpowiada i szybkim krokiem odchodzi w stronę lasu.
Cóż innego pozostało mi do zrobienia,  jak siedzenie pod drzewem, w dość niebezpiecznym miejscu. W końcu nadchodzi ta chwila, kiedy moje powieki stają się coraz bardziej cięższe.  Po dłuższej walce, ulegam i zasypiam.
Mocne szarpanie przez kogoś, budzi mnie. Przestraszona automatycznie zaciskam pięść i mocno uderzam w czyjąś twarz. Słyszę głośny jęk. Otwieram oczy, a przede mną leży Peeta, który mocno pociera szczękę. Zrywam się i pomagam mu wstać.
- Przepraszam.  - mówię podciągając go do góry.
- Nic się nie stało przecież.... co tam, że mogłaś zmasakrować mi twarz. - chłopak śmieje się,  ale zaraz znowu łapię się za żuchwę. - Widzisz nawet nie mogę się śmiać.  - dodaje chichocząc.
- Przeprosiłam, ale nie musiałeś mnie tak budzić.  - wpatruję się w niego.  - Masz wodę? 
- Owszem mam, - wyciąga dwa bukłaki. Już chcę chwycić jeden, ale blondyn szybko cofa rękę.  -  ale nie ma nic za darmo. - uśmiecha się.
Podnoszę jedną brew i czekam na jego wypowiedź. Peeta nachyla się i szepcze.
- Jeden buziak by nie zaszkodził. 
Patrzę na niego spod byka. Tutaj? Na arenie? Przecież Snow nas zabije,  a raczej jego. Nie ważne.  Będę go chronić z całych sił.  Kiedy widzę jak chłopak spuszcza wzrok,  natychmiast biorę jego twarz w dłonie i całuję namiętnie.  Blondyn na początku jest zszokowany, ale zaraz potem rozluźnia się i przyciąga mnie do siebie.  Po chwili odrywamy się z powodu dziwnego dźwięku. Jakby pisku pomieszanego z grzmotem. Peeta chyba coś zauważa, ponieważ wpatruje się w dal za mną.  Kiedy mam już odwrócić głowę,  blondyn szybko mnie podnosi, a ja w ostatniej chwili zdążam zabrać łuk. Trzymam się  z całej siły chłopaka. Peeta biegnie najszybciej jak się da, a ja nie wiem co się dzieje.  Straszliwy huk coraz częściej się powtarza. Niebo, w natychmiastowym tempie, pokrywają  czarne chmury. Błękitnooki biegnie w kierunku gór.  Przecież wpadniemy na zawodowców!
- Co się dzieje? - pytam, ale chyba wybrałam zły moment, gdyż blondyn jeszcze bardziej przyspiesza.
Zaczynam wpadać w panikę. Zamykam oczy i bardziej przywieram do torsu chłopaka. Nagle czuję jak Peeta upada, a ja czuję jak ląduję na ziemi. Moim oczom ukazują się zawodowcy. Sięgam prawą ręką do kołczanu, aby chwycić strzałę. Naciągam cięciwę, ale ktoś rzuca się na mnie i uderza mnie w głowę.  Natychmiast zapanowała ciemność. 

wtorek, 2 września 2014

Rozdział XV

Hej!Dziękuję już za 2000 wyświetleń! :]
 Rok szkolny się zaczyna, a ja załamuję się.  Znowu nauka i kolejne problemy -,- no nic trzeba będzie to przeżyć :D Trybuci, trzy palce w górę!  Następna notka, może jutro ;) Zapraszam do czytania i komentowania!  :)
~ Mańka
                                ***
Zabieram bukłak i biegnę w stronę plecaka. Nagle moją łydkę rozrywa ogromny ból. Upadam i wrzeszczę. Dziwna siła obraca mnie na plecy i widzę przepełnione szczęściem, niebieskie oczy dziewczyny z Czwórki.  W ręce trzyma nóż przysunięty do mojego gardła. 
- Nareszcie mogę Cię zabić. - szarpie mną. -  Lubię ostre rzeczy, wiesz?  - uśmiecha się szyderczo.
Przytomnieję ze strachu. Wolną ręką sięgam do lewej łydki. 
To nóż. 
Może to nie będzie zbyt najmądrzejsze, ale muszę jakoś przeżyć, co nie?
Przygryzam wargę i jednym szarpnięciem wyciągam zakrwawiony nóż. Podnoszę i wbijam go w plecy blondynki. Z gardła Heather wydobywa się ryk. Zwalam ją z siebie i mówię:
- Ja uwielbiam za to, wbijać ludziom nóż w plecy. - wyciągam ostre narzędzie.
Więc tak mam już dwa noże, pusty bukłak i olbrzymią, krwawiącą ranę na nodze. Pięknie. Potrząsam głową i jak tylko mogę, nie zważając na ból i przygryzając wargę, uciekam w stronę gór.
Co chwilę rozglądam się dookoła. Widzę może z dwa, lub trzy ciała. Moje byłoby czwarte. Nie słyszę wystrzału, czyli blondi żyje.

Nie wiem ile już biegnę, ale potrzebuję natychmiastowo zaczerpnąć powietrza. Przystaję za wielkim głazem, tak abym nie była dobrze widoczna. Z trudem spoglądam na łydkę. Krew spływa mi po spodniach i mam wrażenie, że przesączyła materiał. Rozglądam się po raz kolejny i powoli odsznurowuję sznurowadła, ściągam skarpetę, a ból przy tym towarzyszący nie wróży niczego dobrego. Wokół mnie nie ma za grosz żadnej wody. Niech to szlag. Decyduje się na dość dla Kapitolu odrażający krok. Biorę parę liści z pobliskiego małego krzaka, zbieram ślinę, moczę liście i przecieram prowizorycznym (nawet bardzo) opatrunkiem po świeżej ranie. Mam ochotę wrzeszczeć na całą arenę. Przegryzam wargę aż do krwi. Z towarzyszącym mi bólem, dosięgam kolejnego wielkiego liścia, znowu go zapluwam. Odkładam go, chwytam nóż. Rozpruwam kawałek mojej bluzki i wyciągam po kilka nitek. Przykładam liść i zawiązuje go. Wkładam, to co ściągnęłam i ostrożnie wstaję. 
Improwizacja, nie ma co.
      
Od dwóch, może trzech godzin szukam wody. Głupia dałam się nabrać na to, że w tych górach będzie woda. Byłoby zbyt łatwo. Spięłam się już na dość dużą wysokość. Stąd są bardzo dobre widoki. Jednak wszystko ma swoją cenę. Jest cholernie zimno, a ja nie mam nawet śpiwora. Och, zginę tragicznie.  Jednak może moja inteligencja nie zawiodła mnie już tak bardzo, jak tylko mogła. Uśmiecham się pod nosem. Mam prawie całą panoramę areny.  Widzę małe jeziorko obok lasu z śniegiem. Pierwszy zbiornik wody już mam. Jednak tam są zawodowcy. A ja nie mogę zginąć, muszę ocalić Peetę.  Mam ochotę walnąć się otwartą dłonią w czoło. Dlaczego ja nie wybrałam lasu? Przecież tam mogłam znaleźć schronienie na drzewie, a do tego i  wodę. Widzę zarys koryta rzeki. Przy okazji znalazłabym zwierzynę. A tutaj? Przez parę godzin nie zdążyłam znaleźć ani wody, ani jedzenia. Oj Mary, co z tobą będzie?  Wstaję z jednej półki skalnej i szukam jakiejkolwiek kryjówki na tą noc.

Po kolejnych trzech godzinach, słońce zaczęło zachodzić. Kiedy schodziłam z gór, znalazłam jaszczurkę, która zakończyła swój żywot za pomocą szybkiego rzutu nożem. Przede mną znajduje się małe drzewo. Podchodzę pod nie. Wypatruję trzy gałęzie, które spróbują mnie podtrzymać. Są!
Natychmiast zabieram się do wspinania. Idzie mi to całkiem sprawnie. Może dlatego, że nie ważę zbyt dużo. Przynajmniej mi się tak wydaję.  Pewnego razu podsłuchiwałam rozmowy Naav'a z innym stylistą. Okazało się, że rozmawiano o mojej figurze. Podobno miałam niewiarygodnie idealną, kobiecą figurę. Jak to oni ją opisali? Jak klepsydra? Chyba tak. Chociaż pierwszy raz wtedy usłyszałam to określenie,  to już je znienawidziłam. Dlaczego? Bo nikt nie będzie nazywał mnie klepsydrą.
 Kiedy moje ciało uznało, że pozycja, którą przyjęłam, jest dość wygodna, powieki same zaczęły mi opadać. Jednak nie pozwalałam im na to. Chcę zobaczyć kto przeżył pierwszy dzień Igrzysk. Po niedługim czasie, po arenie rozbrzmiał hymn Panem, a na niebie pojawiło się godło.  Pierwszą twarzą jaką zauważyłam to całkiem przyjazna buźka dziewczyny z Piątki. Potem chłopak z Szóstki i jego partnerka. Tylko trzy osoby? Dość mało jak na Kapitol.  Jednak Peeta żyje, a to już mnie bardzo cieszy. Muszę go tylko znaleźć. Wtedy będę mogła spełnić swój cel. Z tą myślą zasypiam.
     ***
Patrzę na Mary i biegnę. Zabieram plecak i sprawnie unikam rzuconego we mnie noża. Uciekam, jak najszybciej mogę, w stronę lasu. Mam nadzieję, że Mary też to zrobi. Wydaje mi się, że moje płuca płoną. Nie wytrzymuję i zatrzymuję się.  Schylam się i podpieram ręce o nogi. Kaszlę. Muszę potrząsnąć głową. Dalej nie mogę uwierzyć, że jestem na Igrzyskach. Dzisiejszej nocy, przeżyłem najlepsze chwilę w moim życiu, a teraz mogę umrzeć na każdym kroku. Przecieram twarz, łapię oddech i biegnę dalej. Dam radę. 
 Po spostrzeżeniu ustronnego miejsca jakim jest wysokie drzewo, rozpakowuje to, co znajduje się w plecaku. Śpiwór, bidon, paczka krakersów, dwa jabłka, lina i mały zwój drutu. Nie mogę narzekać na wyposażenie, ponieważ nawet bidon jest wypełniony wodą. Mam szczęście.  W sumie mogę zostać tutaj na drzewie i żywić się tym, co znalazłem. Dobra koncepcja, ale i tak czy siak,  pozbawię się zapasów i będę musiał wyruszyć na poszukiwania. Do tego jeszcze Mary...
Muszę ją odnaleźć.

Kilka godzin siedzenia bez ruchu, dają się we znaki. Poruszam obolałymi  nogami i rozciągam się. Nagle w moich uszach gra hymn Panem,  natychmiast wpatruję się w niebo i zagryzam wargę. Byle nie ona, byle nie ona - myślę. 
Dziewczyna z Piątki i dwójka z Szóstki. Trzy osoby straciły już życie. Jednak to nie Mary. Kamień spadł mi z serca. Oddycham z ulgą i wkładam nogi w śpiwór oraz związuję się liną.  Uśmiecham się. Piekarz na drzewie.
Zabawne.  
Zasypiam z nadzieją,  że ciemnowłosa przeżyje dzisiejszą noc.

Coś drażni moje nozdrza. Odruchowo przejeżdżam dłonią w tamtym miejscu. Jednak to nie pomaga. Otwieram oczy, a wokół mnie rozciąga się dziwna, zielona mgła. Potrząsam sobą i prędko rozwiązuje sznur. Wrzucam wszystko do śpiwora,  zarzucam go na ramię i skaczę. Ziemia stała się wręcz glutowata. Robię wielkie kroki i zmierzam w kierunku, gdzie mgła jeszcze nie opanowała terenu. Z kolejną minutą coraz bardziej się krztuszę. Instynkt podpowiada mi, że pakuję się w większe zagrożenie. Może to mają być trybuci? Biorę niedaleko leżącą gałąź. Posłuży mi jako broń. Zawsze to coś. Kiedy trujący opar przerzedza się, padam na twardą już ziemię i wręcz wypluwam płuca.  Mam wrażenie, że moje drogi oddechowe wypełnia ogień. Zaglądam ostatkami sił do śpiwora, wyciągam plecak, a stamtąd bukłak. Zwilżam usta, po czym biorę dwa łyki. Od razu czuję ulgę.  Rozkładam się na trawie i uspakajam oddech. Powoli rozglądam się.  
O cholera! 
Jestem na skraju lasu, a przede mną znajduje się Róg Obfitości. W tle widzę dwie sylwetki. Zauważam pobliskie krzewy i natychmiast zanurzam się w nich.  Bacznie obserwuję co się dzieje.  Po chwili widzę trójkę trybutów dołączających do dwóch osób.  Zawodowcy - szepczę. 
Rozbili obóz nad jeziorem.  Dobre miejsce.
Nagle czuję  zimną dłoń na moim ramieniu.  Zamieram.

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział XIV

Hej! Nareszcie napisałam ten rozdział. W ogóle przez cały czas nie miałam weny, a uwierzcie to straszne. :< Jeszcze całe te nieszczęsne książki i przybory do szkoły. -.- 
Ale jest! :D Zapraszam do czytania, a komentarze są mile widziane. ;)
                                  ***
- Mary, kochanie, wstawaj. - Peeta budzi mnie smutnym szeptem.
Powoli otwieram oczy i widzę pobladłą twarz błękitnookiego. Wita mnie smutnym uśmiechem. Już wiem dlaczego. Dziś Igrzyska.
Dziś zaczyna się istne piekło. 
Podnoszę się jak poparzona. Łapię się za głowę, a łzy naznaczają cienką, podłużną strużkę, która spływa po policzkach. Natychmiast ciepłe ramiona oplatają moje ciało. 
- Nie płacz. Jestem przy tobie. - chłopak zamyka oczy. - I zawsze będę.
Wraz z ostatnimi słowami moje oczy znalazły kolejną obfitą dawkę słonych łez. 
Peeta przytula mnie do siebie i kołysze, u kajając przy tym ból.
- Mary, kocham Cię. Nie płacz już. Wszystko będzie... - urywa.
Wiem dlaczego. Bo nic nie będzie już dobrze. 
- Która jest godzina? - pytam.
- Piąta. O siódmej mamy być już w poduszkowcu. - spuszcza wzrok.
- Peeta... ja nie chcę... nie chcę Cię stracić. - mówię po chwili.
Od płaczu zaczęłam mieć drgawki. Jednak opiekuńcze ręce blondyna rozpaczliwie próbują je odepchnąć. Chłopak chce za wszelką cenę mnie pocieszyć.
- Ja też, Mary Morrison. Ja też nie chcę Ciebie stracić. - szepcze.
Tkwimy tak już dłuższą chwilę. Kiedy ja zaczynam płakać, Peeta natychmiastowo mnie pociesza.       I tak w kółko. Ja zauważam już zmiany, które powodują Igrzyska. Człowiek łamie się na pół i po kolei, raz po raz, rozpada się na kawałki. Ale jeszcze ma chęć, choć troszkę walczyć. Choć odrobinkę, ale jednak tak.
Powoli uwalniam się z objęć blondyna. Patrzę mu w oczy.
- Damy radę. - głaszczę jego policzek.
Peeta kiwa głową i postanawia uwięzić mnie w delikatnym pocałunku. Niespodziewanie odwraca się i szuka czegoś. Nagle uśmiecha się triumfalnie. Rozkłada swoją dłoń a na niej ukazuje się złoty naszyjnik z dwoma połączonymi literkami: "M " i "P" w obramowaniu złotego serca. Jest piękny. 
- Proszę, to dla Ciebie. Effie mi go załatwiła. - mówi przejeżdżając ręką po włosach.
- Dziękuję. Jest piękny.
Peeta zawiesza mi go na szyi, a ja muskam wargami jego usta.
                                            ***
Ubrana w szlafrok blondyna, kieruje się do swojej łazienki. Zimna woda otrzeźwia mnie i pozwala chociaż na chwilę nie zadręczać mojego umysłu rzezią. Ubrana i uczesana znajduje się na śniadaniu. Wszyscy milczą. Może to i lepiej. Milczenie jest złotem - myślę. I w sumie coś w tym jest. Dzisiaj opycham się wszystkim jak tylko mogę. Przecież na arenie będzie męczył mnie głód jak i pragnienie.
- Już czas. - odzywa się Effie. -  Już czas aby... 
Nie wierzę. Effie Trinket się wzruszyła. Nie spodziewałam się tego po niej, że przywiąże się do swoich trybutów. Jednak te cholerne pozory mylą. 
Lustrujemy się nawzajem. Haymitch ma mnie odprowadzić do poduszkowca. Już mamy iść, ale ja staję w bezruchu i łapię Peetę za rękę. Chłopak przytula mnie, a ja, być może już po raz ostatni, wchłaniam zapach blondyna. 
- Kocham Cię. Powodzenia. Żegnaj. Zawsze będę Cię kochać. - szepcze.
- Ja również będę Cię kochać, nawet jeśli już umrę, będę przy Tobie. - również szepczę.
Peeta składa czuły pocałunek na moich wargach. Możliwe, że nasz ostatni. 
Z rozpaczą odsuwam się od mojego ukochanego i podążam za Haymitch'em. Rzucam mu ostatnie już tęskniące spojrzenie.  
Kocham Cię. - szepczę.
                                       ***
Zjeżdżamy windą na sam dół. Kiedy drzwi się rozsuwają, możemy ujrzeć wielki srebrny poduszkowiec. Przez moje ciało przechodzą ciarki. Haymitch łapie mnie za ramiona. 
- Ostatnia rada? - pytam.
- Nie daj się zabić, Mary. - po czym przyciąga mnie na przyjacielski uścisk. 
Wtedy podchodzą do nas Strażnicy Pokoju i prowadzą mnie do poduszkowca.  Odwracam się i choć to może wydawać się niedorzeczne, macham do mentora. 
                                                                      
Zajmując miejsce w statku powietrznym od razu poczułam na sobie wzrok zawodowców.  Pierwsza moja myśl? Peeta.
Szukam go wzrokiem, ale jednak go nie zauważam. Nagle przede mną pojawia się wysoka kobieta ubrana w biały mundur z wielką strzykawką w prawej dłoni.
- Wyciągnij rękę.
Automatycznie wypełniam prośbę i czuję straszny ból w przedramieniu.
- Co to jest? - mówię przez zęby. Mam ochotę rozerwać ją na strzępy.
- Twój lokalizator. - odpowiada, przy czym spogląda na mnie z wyższością. 
Chrzań się.
Po chwili do moich uszu dochodzi głośny ryk silnika. Dość mocne wstrząśnięcia informują mnie o wystartowaniu poduszkowca. Światła gasną, a ja przymykam oczy. Nie chcę patrzeć na twarze tych wszystkich ludzi. Myśl o tym, że zaraz wszyscy zginiemy oprócz jednej osoby, przytłacza mnie na tyle, że chcę tylko zapaść się w silne ramiona Peety i łzami moczyć jego koszulkę. Nie! Muszę być silna. Dla niego. 

Myślałam, że ta podróż nigdy się nie skończy. Lecieliśmy niespełna dwie godziny, a ja miałam wrażenie, że kilka dni. Strażnicy po kolei wyprowadzają każdego z nas. Idziemy długimi korytarzami, gdzie zatrzymujemy się przy jednych z metalowych drzwi. Strażnik naciska klamkę i popchnięciem mnie sugeruje mi abym weszła. Zaraz po zatrzaśnięciu drzwi, zauważam Naav'a. Podbiegam do niego i przytulam go. Odwzajemnia uścisk. 
- Wierzę w Ciebie. Idź weź kąpiel. Tam jest prysznic. 
Wykonuję jego polecenie. Biorę gorący prysznic i przebieram się w strój, który podał mi stylista. Czarna, termoaktywna koszulka wraz z brązowymi spodniami przylegającymi do ciała, gruba z polarem, czarna kurtka i czarne, sznurowane buty sięgające do połowy łydki na grubej podeszwie. Nie zapominam też o naszyjniku, który wręczył mi Peeta. Potajemnie schowałam go pod bluzkę tak, aby nikt nie wiedział. Włosy mam związane w wysoki kucyk. Naav karze mi abym się porozciągała aby sprawdzić, czy strój jest  dość wygodny. Kiwam głową, że tak, a stylista prosi mnie abym usiadła na jednym z krzeseł. 
- Myślę, że na arenie będzie zimno. Przynajmniej na to wskazuje materiał ubrań.
- Tylko nie śnieg. - mówię półgłosem.
- Właśnie to przewiduję. - dodaje.
- Naav, dziękuję Tobie za bycie moim stylistą, za pocieszanie, no za wszystko. - mówię, wstając z krzesła.
Minuta. - informuje nas damski głos z głośników.
- To moja praca. - kwituje. - Dasz radę. -  Trzydzieści sekund. - Trzymaj się. - przytula mnie.
Dziesięć sekund.
Wchodzę do cylindra. Zaraz za mną słyszę świst. Nagle się odwracam. To szyba oddzielająca mnie od stylisty. Naav kiwa tylko głową. Natychmiast się unoszę, a przed oczami mam tylko szarą ścianę. Po pięciu sekundach oślepia mnie światło. Mrugam kilkakrotnie aby moje oczy odzyskały ostrość. 
Róg Obfitości, a wokół niego porozrzucane są wszelkie, rozmaite przedmioty. Im dalej tym ubożej. Najbliżej mnie znajduje się bukłak. Mam nadzieję, że z wodą. 
Siedemdziesiąte trzecie Igrzyska Głodowe uważam za otwarte. Wesołych Głodowych Igrzysk i niech los zawsze Wam sprzyja! - W tle słyszę tubalny głos Claudiusa Templesmith'a.  
Sześćdziesiąt.
Odliczanie się zaczyna. Z paniką rozglądam się po arenie. Po mojej prawej  stronie rozciąga się w oddali pasmo gór, a za mną jest pustkowie z paroma drzewami. Założę się, że nikt w tamtą stronę się nie skieruje. Za rogiem jest małe jeziorko, a obok znajduje się las pokryty śniegiem. Moją lewą stronę zapełnia gęsty las. Mam ochotę się tam skierować bo tak bardzo tęsknie za takim lasem jak w Dystrykcie Dwunastym. Jednak  większość go wybierze.A to oznacza szybką śmierć.
Trzydzieści.
Może wybiorę się w góry. Możliwe, że może tam być potok. Dobra. Zwinę parę rzeczy, odnajdę Peetę i pobiegniemy w góry. 
Właśnie! Peeta! Gdzie on jest? 
Szukam go i widzę. Jest sześć stanowisk dalej. Nie patrzy się na mnie. Wybrał sobie jakiś cel przy rogu. Chyba, ponieważ patrzy się tylko w jeden punkt.
Piętnaście.
Na celu mam ten nieszczęsny bukłak. Bliżej rogu znajduje się plecak, a jeszcze dalej łuk z kołczanem. I to wszystko w linii prostej. Wydaję mi się, że chyba szybko biegam. Mam szansę.
Dziesięć.
Rozglądam się na boki. No pięknie! Po lewej stronie jest Heather z Czwórki, a po prawej chłopak z Dwójki. 
Cholera.
Pięć.
Renesmee.
Cztery.
Matt.
Trzy.
Katniss.
Dwa.
Primrose.
Jeden.
Peeta.
Gong.
Biegnę.

igrzyska śmierci

czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział XIII

Hej :) 
Na wstępie chcę rzec, że ten rozdział może być nieodpowiedni dla pewnych osób(+18  :D). Od razu mówię, że nie umiem pisać "takich" rozdziałów. Nie jestem w tym dobra.
Również przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, ale byłam na wakacjach u cioci (woj. małopolskie). Przez ten weekend  nic się nie pojawi, ponieważ są urodziny mojej mamy i roczek mojego siostrzeńca ;)
Zapraszam do lektury c;
                                       ***
Jego niebieskie tęczówki niepewnie badają moją twarz.
- Mary, czy na pewno tego chcesz? - Pyta.
Nie mogę zrozumieć o co mu chodzi. Czego chcę? Po dłuższym namyśle już wiem.
- Tak. - Szepczę.
Peeta uśmiecha się.
- Kocham Cię. - Mówi.
Po chwili delikatnie muska wargami moją szyję, a mnie ogarnia dziwne ciepło, którego jeszcze nie zaznałam. Z każdym pocałunkiem Peety, moje ciało zaczyna przyjmować po kolei dawki uczucia, które każe mi coraz bardziej przybliżać się do blondyna. Błękitnooki delikatnie podnosi mnie do pozycji siedzącej i sprawnym ruchem rozpina zamek znajdujący się z tyłu sukienki, którą nadal mam na sobie. Moje dłonie automatycznie chwytają za małe guziczki na koszuli chłopaka. Niestety mam problem. Peeta chichocze.
- Pomóc Ci? - Pyta odsuwając moje dłonie.
 Po chwili koszula zostaje rozpięta. Powoli zdejmuję z niego ubranie. Moje zimne dłonie dotykają rozpalonej skóry chłopaka. Peeta chwyta moją twarz i całuje mnie namiętnie. Ponownie zapominam o wszystkim i delektuję się smakiem ust blondyna. Górna część sukienki zsuwa się ze mnie ukazując mój stanik. Nie czuję wstydu ani zakłopotania. Przecież to osoba, którą kocham. Za którą chcę oddać życie. Peeta  nieśmiało dotyka zarysu moich piersi, a mnie przechodzi dreszcz. Nikt nie dotykał mnie w taki sposób. Blondyn zbliża się ustami do mojego obojczyka, całuje go i schodzi coraz niżej. Pod wpływem ciężaru chłopaka opadam na miękką pościel.  Łapię błękitnookiego za ramiona z powodu przybycia kolejnej fali gorąca. Teraz ja chcę aby poczuł to samo co ja. Moją lewą nogę oplatam na biodrze blondyna i przeważam go ruchem mojego ciała. W tej chwili to ja mam nieograniczony dostęp do blond czupryny. Widząc jego zaskoczoną minę postanawiam działać. Ponownie rozkoszuję się ustami chłopca. Po dłuższej chwili schodzę coraz niżej i małymi, krótkimi pocałunkami częstuję Peetę. Na moich plecach pojawiło się ciepło, które jest emitowane przez dłonie blondyna. Uśmiecham się pod nosem i ręką przejeżdżam po mięśniach brzucha błękitnookiego. W tym samym czasie z jego gardła wydobywa się cichy jęk. Palcami dotykam klamry od paska do spodni, całując tors Peety.  Chłopak łapie mnie i znów znajduję się na łóżku. Blondyn zsuwa ze mnie pozostałość sukienki. Nasze usta łączą się, a języki pogrążają się w wspólnym tańcu. Nieświadomie oplatam tors Peety nogami, podnosząc przy tym biodra. Chłopak wsuwa swoje ręce pod moje plecy i rozpina mój biustonosz. Natychmiast znajduje on się na podłodze obok innych rzeczy. Jego ręka delikatnie obejmuje pierś, a z mojego gardła wydobywa się pomruk pomieszany z jękiem. Ponownie moje ręce sięgają do spodni Peety. Tym razem pozwala mi na rozpięcie paska. Po kilku sekundach spodnie znikają z nóg chłopaka. Nie chcę już dłużej czekać. Jestem gotowa na to, aby oddać się Peecie. Blondyn pozbawia nas bielizny. Teraz już nic nie może nam przeszkodzić. Chłopak częstuje mnie pocałunkiem i wbija wzrok w moje oczy. Otwiera usta, ale ja przerywam mu kiwnięciem głowy.  Po chwili czuję tą bliskość, której tak me ciało pragnęło. Chwilowy ból ustępuje rozkoszy. Peeta jest bardzo delikatny i czuły. Jego ruchy stają się coraz szybsze. Samoistnie z mojego gardła wydobywa się jęk szczęścia. Słyszę również ciche posapywanie blondyna, które jest kierowane wprost do mojego ucha. Nasze palce splatają się ze sobą, a wargi błękitnookiego wielokroć muskają moje. Nasze oddechy stają się coraz szybsze. Kolejne fale gorąca zalewają moje ciało z podwojoną siłą. Światło, które bije prosto z okna, rozświetla nasze twarze. Peeta ma zarumienioną twarz, tak jak i szyję, a jego zaciśnięte powieki uniemożliwiają mi zobaczenia tego błękitu, który tak kocham. Zaciskam palce, zgniatając przy tym rękę chłopaka. Mój krzyk wypełnia całą sypialnię. Peeta chyba ma dar czytania w myślach i przyspiesza ruchy bioder, które powodują, że moje ciało zaczyna eksplodować. Nasze jęki współgrają ze sobą. Blondyn oddycha ciężko, tak samo jak ja. Niekontrolowana siła wygina moje plecy w łuk, a  struny głosowe wykrzykują jego imię. Nagle fala ekstazy przepływa przez nasze ciała, powodując, że drżę. Błękitnooki wsuwa rękę pod me plecy, przyciągając do siebie. Błyskawicznie czuję jak eksploduje we mnie. Peeta opada na mnie ciężko dysząc. Leżymy tak już dosyć długo. Chłopak wreszcie podnosi się na jednej ręce, która drży.
- Mary... 
Po raz kolejny słyszę swoje imię w ciągu tej nocy. Zamykam jego usta pocałunkiem, którym chcę podziękować za tą wspaniałą godzinę. Leżymy teraz wtuleni w siebie, uspakajając swoje oddechy. Nasze nosy stykają się ze sobą, a ja uśmiecham się.  
Jeszcze nigdy nie było mi tak dobrze.

http://i2.pinger.pl/pgr264/a0c219f80026de9d53712596


poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział XII

Ciche pukanie cały czas brzmi w moich uszach. Zasłaniam je dłońmi. Nie chcę słyszeć, widzieć, rozmawiać. Pragnę uciec z tego świata. Nie żyć.
Opadam na łóżko. Jestem pewna, że moje ciało bezwładnie upadnie na miękkie podłoże. Moja głowa jednak napotyka coś twardego. Ból rozdziera moją kość potyliczną. Odwracam się. To co widzę szokuje mnie. Złote, duże serce jest złamane na pół. Nie myśląc, automatycznie próbuję połączyć dwie połówki. Nie da się, a nawet jeśli, to ono już nigdy nie będzie takie samo.  Moje oczy nie wytrzymują napływu łez. Obraz się rozmazuje. Kładę się tuż obok złotego przedmiotu. Kulę się i szlocham. Po co wypowiadałam te wszystkie słowa?  Co chciałam przez to osiągnąć?
Jestem rozdarta. 
Skąd wzięło się to serce? 
Otwieram oczy. Serce zniknęło. 
Ale jak? Czy ja już mam zwidy?
Trę oczy. Wielokrotnie mrugam. Zniknęło. Co się ze mną dzieje?  Jutro znajdę się na arenie, a mój umysł przestał prawidłowo funkcjonować. Nasłuchuję. Pukanie ustało. Postanawiam uchylić drzwi. Próbuję stanąć na nogi, jednak one uginają się pod ciężarem mojego ciała. Znów płaczę. Wszystko jest beznadziejne. Po paru chwilach podnoszę się z zimnej podłogi. Dopiero w łazience nerwy ustępują opanowaniu. Przemywam twarz. Na policzkach dalej znajdują się ciemne smugi spowodowane rozmyciem się tuszu do rzęs. Chcę wyjść z sypialni, ale coś blokuje drzwi. Ktoś syczy z bólu. Blokada ustępuje. Rozglądam się po korytarzu, ale nikogo nie widzę. Patrzę w dół. O matko, to Peeta!
- Przepraszam. - Burczę pod nosem.
Chłopak po spojrzeniu na mnie, podnosi się i patrzy na mnie z  troską. Zatapiam się w jego oczach. Wewnętrzna blokada zwalnia się, a ja wtulam się w ciało błękitnookiego. Wdycham zapach perfum pomieszanych z zapachem chleba. Mam ochotę ponownie się rozpłakać, ale nie mogę się cały czas mazać. Chłopak zamyka mnie w swoich ramionach. Patrzę na jego zatroskaną twarz.
- Chcesz porozmawiać? - Pyta.
Kiwam głową. Peeta prowadzi mnie do swojego pokoju. To dobrze. Tam gdzie ja przebywałam, było duże napięcie. Natomiast u Peety wdycham świeże powietrze. Blondyn zajmuje miejsce na jednym z foteli. Naprzeciw niego znajduje się drugi fotel. Siadam. Natychmiast spuszczam głowę i zaczynam bawić się palcami. Chcę go przeprosić, ale umysł podpowiada mi, że to on zawinił. Nie wiem co robić. Mam cichą nadzieję, że Peeta zacznie tą rozmowę, chociaż to ja chciałam porozmawiać. Tkwimy w przeraźliwej ciszy. Czuję jak jego oczy wpatrują się we mnie. Podnoszę wzrok. Mam wrażenie, że chłopak smutnieje, kiedy spojrzałam na niego. Czyżby lustro w mojej łazience mnie okłamywało?
- Peeta... ja... nie wiem co się ze mną dzieje. Ja...ja... przepraszam. - Wykrztuszam. - Nie chciałam zrobić tobie przykrości. - Spuszczam wzrok. Czuję jak coraz bardziej zatapiam się w mackach wstydu. Sama do końca nie jestem pewna, czy aby słusznie.
Chłopak podchodzi do mnie, kuca i łapie za podbródek.
- Mary to nie jest twoja wina. Dobrze postąpiłaś mówiąc o tym co czujesz. Masz rację. Traktujemy Cię jakbyś była z porcelany. Masz prawo tak myśleć. I nie kocham Katniss. - Peeta łapie moją dłoń i zamyka ją w swoich, ciepłych. - Kocham Ciebie i naprawdę będę Cię chronić.
- A ja Ciebie. - Przerywam mu.
- Będziemy się chronić nawzajem. - Dodaje, przy czym uśmiecha się.
Uśmiecham się delikatnie.
- I nie płacz już. Szkoda łez.
- Dobrze. - Przytakuję.
Błękit tęczówek pochłania mnie. Nasze twarze powoli zbliżają się do siebie. Smak jego ust działa na mnie jak kojący ból, lek. Peeta oplata mnie swoimi ramionami. Po pewnym czasie, delikatnie puszcza mnie. Patrzymy na siebie. Chłopak łapie moje niesforne kosmyki włosów i odgarnia je za ucho.
- Czym ja sobie zasłużyłam na takiego anioła?
Myślę. Jednak Peeta się uśmiecha. 
Nie.
 Nie mogłam tego wypowiedzieć na głos. Brawo, Mary. Jesteś genialna.
Pocałunek rozpoczęty przez Peetę rozprasza moje myśli. Namiętność. Właśnie ona zawisła teraz nad nami. Ciepła dłoń dotyka mojego policzka. Czuję jak z każdą minutą zapominam o otaczającym nas świecie. Druga ręka Peety nieśmiało ląduje na moich plecach. Właśnie to uwielbiam w tym chłopaku. Jego delikatność i nieśmiałość. Każdy jego dotyk działa na mnie kojąco. Po moim ciele rozchodzi się przyjemny dreszcz. Blondyn delikatnie łapie mnie i przenosi na łóżko. Chłopak odrywa się ode mnie. Patrzy na mnie. A ja tylko czekam na pytanie, które chce mi zadać.
                                     ***
Nie wiem czy ten rozdział mi wyszedł, ale boję się następnego :D  
Doszłam do wniosku, że w nocy mam większą wenę i będę zarywać nocki ;) 
Następny rozdział powinien być opublikowany w tym tygodniu ;)
Pozdrawiam! :)

wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział XI

Witajcie! :) Dzisiaj krótki rozdział, mała niespodzianka na samym końcu, pozdrawiam! ;) ~ Mańka
                                           *** 
- Witaj Peeta!
- Witam. - Odpowiada krótko.
- Peeta! Muszę Ci powiedzieć, że twoja partnerka z dystryktu jest uroczą i inteligentną dziewczyną. - Co?! Czemu on wspomina o mnie? Przecież to chwila Peety na prezentację siebie. - A ty jak sądzisz?
Stoję zszokowana przed ekranem. Moje usta otworzyły się. Boże.. Peeta.. uważaj na to co mówisz.
- Tak, masz rację Caesarze, jest sympatyczną osobą. - Odpowiada z łatwością.
Publiczność jest wniebowzięta. Czy ci ludzie podejrzewają, że mnie i Peetę coś łączy?
- Nic więcej? - Dopytuje Caesar.
- Och ciekawski jesteś, Caesar. - Zniewalający uśmiech Peety pojawia się na ekranie.
Publiczność śmieje się w najlepsze. Dalej nie rozumiem co tych wszystkich ludzi tak śmieszy? Można by rzec, że każda wypowiedź jest dla nich zabawna, bądź wzruszająca. 
- W takim razie jestem pewny, że w twoim dystrykcie czeka na Ciebie wybranka twojego życia.
- Niestety Caesarze, to tylko twoje domysły. - Peeta puszcza oko do prowadzącego.
- Nie wierzę. Czy wy wierzycie w to? - Uśmiech nie opuszcza Flickerman'a ani na krok .
Na widowni rozchodzi się pisk kobiet. Nie wiedziałam, że Peeta może być aż tak pożądany.
- Dobrze, może zmienimy już temat. Jesteś przekonany, że wygrasz Igrzyska? - Caesar zmienia ton.
Peeta bierze głęboki wdech.
- Nie uda mi się wygrać Igrzysk. Nigdy niczego nie możesz być pewny. W tym roku jest dużo osób, które mają nawet stuprocentową szansę na zwycięstwo. Każdy chce wrócić do domu i cieszyć się obecnością bliskich. Najczęściej to rodzina podtrzymuje człowieka na duchu. W tym przypadku  silna chęć powrotu do rodziny, przyjaciół i otoczenia prowadzi nas do przetrwania, nie poddawania się. - Zapada cisza.
- Masz rację. To bardzo mądra wypowiedź. - Przytakuje mężczyzna. - Sądząc po twoim spostrzeżeniu, można wywnioskować, że jesteś gotowy na to, że możesz nie przeżyć?
- Można to tak ująć, ale będę próbował walczyć o przetrwanie. - Peeta cicho wzdycha. Wiem, że to prawdopodobnie zabrzmi nieco samolubnie, ale chłopak pomyślał o mnie. Czuję to.
- Nasz czas już minął. Życzę tobie powodzenia, Peeta. - Caesar uścisnął rękę blondynowi. - Peeta Mellark, Dystrykt Dwunasty!
Po chwili widzę jak chłopak wchodzi do pomieszczenia, w którym się znajdujemy.
- Dobrze Ci poszło. - Mówię. - Na prawdę. - Upewniam go.
- Dziękuję. - Opowiedział.
                                              ***
W tej chwili znajdujemy się w jadalni. Jestem strasznie głodna i jem wszystko co pojawia się na moim talerzu. Peeta również nie oszczędza sobie posiłku. Effie patrzy na nas zdziwionym wzrokiem. Haymitch uporczywie nad czymś myśli. Zdążyłam to zauważyć po jego fizycznej nieobecności, czyli nie wykonywania żadnego ruchu. Nawet jeśli chodzi o odruch bezwarunkowy sięgania po alkohol. Nareszcie odstawiam sztućce, wycieram dłonie i odsuwam się trochę od stołu. Mam wrażenie, że za chwilę mój żołądek pęknie pod wpływem ilości  jedzenia. Blondyn również poszedł w moje ślady. Nadal pozostaliśmy w naszych strojach na wywiad. Wszyscy spoglądamy na siebie. Ktoś musi zacząć rozmowę. Postanawiam, że będę to ja.
- Haymitch, chcę abyś udzielił nam jakiś wskazówek, porad, zasad jakimi możemy się posłużyć na arenie. - Mówię.
Mentor unosi swoją głowę i świdruje nad wzrokiem.
- Pierwsze co chcę wam poradzić to, to żebyście uciekali jak najprędzej z tej rzeźni pod Rogiem.
- A jak zdobędziemy przydatne nam rzeczy do przeżycia? - Pytam. - Mamy napaść jakiegoś trybuta?
- Na przykład. - Odpowiada.
Już jedna porada za nami.
- Potem musicie KONIECZNIE znaleźć wodę. - Robi nacisk na słowo " koniecznie". -  Bez niej długo nie pociągniecie. - Dodaje.
Przytakuję. Tu ma rację. Maksymalnie mogę wytrzymać bez niej trzy dni, ale wtedy będę na skraju wytrzymałości.
- Musicie być czujni. Rozglądajcie się na boki i zaglądajcie od czasu do czasu na gałęzie drzew. Możecie na nich znaleźć pożywienie, ale i też przypadkowego przeciwnika. Pod żadnym pozorem nie rozpalajcie ognisk w nocy, ale to powinniście wiedzieć. - Lustruje nas. - Przed zjedzeniem każdego owocu, rośliny wypróbujcie najpierw ją na jakimś zwierzęciu. Owoce mogą być trujące. Chyba to tyle co mogę wam przekazać. - Mam wrażenie, że Haymitch próbuje przypomnieć sobie jeszcze coś istotnego. Jednak zapada cisza. 
- Czy mamy szansę na jakichkolwiek sponsorów? - Blondyn pyta nieśmiało.
- Kochany... nawet spore. - Lekki uśmiech pojawia się na twarzy mentora. - Byliście błyskotliwi, wypowiadaliście się bardzo dobrze, przynajmniej takie jest  moje zdanie. -  Bierze łyk z piersiówki. - Dzieciaki macie ogromną szansę, nie zmarnujcie jej. 
- Ale... ale jest nas dwójka.... a zwycięzca może być tylko jeden.  - Mówię przyciszonym głosem. 
Przyjazna atmosfera zniknęła tak jak mydlana bańka po dotknięciu palcem.  Wyklinam siebie w myślach. Musiałam coś takiego powiedzieć? Mam ochotę rozpędzić i skonfrontować się z murem, albo ścianą. Szlak. Może być ściana.
Peeta głośno przełyka ślinę. 
- Mary, dołożę wszelkich starań abyś mogła wyjść żywa z tej areny. Czy Ci się to podoba, czy nie! - Nie krzyczy. Jednak mocno akcentuje ostatnie zdanie.
Biorę głęboki wdech.
- Peeta, ile razy na ten temat rozmawialiśmy? Mam już dość tego wiecznego chronienia mnie! Każdy obchodzi się ze mną tak, jakbym była z porcelany! - Prawie staję z krzesła. - Widziałeś tych wszystkich trybutów?! W tym roku nie ma żadnego słabego, wychudzonego dwunastolatka! Są same doświadczone osoby, które mają ochotę zabić każdego, aby wrócić do domu! Sam tak powiedziałeś! Chyba, że tylko odwaliłeś piękną szopkę!  Tak! Kłamałeś! Przyznaj się! -  W tej chwili nie krzyczę, ale wrzeszczę. Czuję jak moje ciało się trzęsie.  Cholera. Dostałam ataku! 
Łapię się za włosy. Zaczynam wrzeszczeć na całe gardło. Przez załzawione oczy widzę wciśniętych w krzesło towarzyszy. Peeta podchodzi do mnie. 
- Mary, spokojnie, nie denerwuj się. To tylko atak. Spokojnie. - Mówi przerażony. 
Próbuje mnie objąć. Tak. Tak bardzo tego chcę. Jednak moje ręce, bez mojej kontroli, odpychają chłopaka. 
- Jesteś kłamcą! Ty dalej kochasz Katniss! Powiedz to! No powiedz! -  Drę się.
- Ma...Mar... Mary... to nie tak... Ja... ja... - Jąka się.
- Wiedziałam! Po prostu kurde wiedziałam! 
W moje ręce wpada piękny, kolorowy wazon w którym znajdują się różowe róże. Po chwili leżą na idealnie wypastowanej podłodze. Effie od razu uciekła, kiedy zaczęłam krzyczeć, a Haymitch oddalił się na tyle daleko, aby żaden niepożądany przedmiot nie skierował się ku niemu. Peeta mówi do mnie drżącym głosem, abym się uspokoiła. Próbuję, ale nie mogę. Coś zawładnęło moim ciałem. Furia, która pojawiła się znikąd, zawładnęła mną. Miałam nadzieję, że mój ostatni wyczyn przed opiekunami się nie powtórzy. Czy ja wszystko muszę psuć?! Moje słone łzy spływają po policzkach, niszcząc przy tym idealny makijaż. Atak powoli przechodzi, a w głowie rodzą się pytania. Czy Peeta mnie kocha?  Może woli Katniss? Czy on na pewno będzie mnie chronić na arenie? Mam dość.  Szybko pozbywam się butów i biegnę do  mojej sypialni. Rygluję drzwi.  Przysiadam na łóżku i chowam zaczerwienioną, zmęczoną twarz w chłodnych dłoniach.
Co ja najlepszego robię? 
Ciche pukanie do drzwi rozbrzmiewa w moich uszach.

http://media.tumblr.com/e7246726b77d7e65b326be1309ca5b13/tumblr_inline_mstkslluxl1qz4rgp.gif

piątek, 11 lipca 2014

The Versatile Blog Award

 W ogóle doznałam szoku, że zostałam do czegokolwiek nominowana.  ;D
 Nominację dostałam od przesympatycznej osoby, która komentuje każdy mój post! :)
Tą osobą jest Wena Dimon, a oto jej wspaniały blog: http://mortalmasterwenadimon.blogspot.com  :)Dobra przejdźmy do rzeczy, czyli siedem faktów o mnie:

1. Uwielbiam trylogię: "Igrzyska Śmierci", po prostu spośród tylu książek, które ja przeczytałam, najbardziej wciągnęły mnie "Igrzyska Śmierci".
2. Moim ulubionym aktorem jest Josh Hutcherson.
    I żeby nie było, nie miłych komentarzy, Josha poznałam z innych filmów, a pierwszym z nich był:   "Mały Manhattan".
3. Jestem molem książkowym i czytam książki od małego. c;
4. Lubię się bać,  ale równocześnie boję się bać.... Tak to zdanie nie ma sensu, ale tak jest :D
5.  Chodzę do gimnazjum,  tak po wakacjach 3 klasa gimnazjum xd
6. Uwielbiam grać w gry! ♥
7.  Wyróżniam się strasznie od moich rówieśniczek, ponieważ mam poważniejsze problemy rodzinne niż problem np.  "Jak się pomalować? , Czy on mnie kocha?" Itd. ;)
BONUS.
8. UWIELBIAM SŁODYCZE!  :3
Proszę mi wybaczyć ale nikogo nie nominuję, bo jakoś nie kręcą mnie te nominacje :)  napisałam te siedem faktów,  ponieważ nie chciałam sprawić przykrości tej osobie, która czyta mój blog :) Więc ( jeszcze raz powtarzam) nikogo nie nominuję. :) 
Może te siedem faktów o mnie, nie są rewelacyjne, ale naprawdę nie wiedziałam co o sobie napisać :D
Pozdrawiam wszystkich,  co przeczytali tą notkę! :))

czwartek, 10 lipca 2014

Rozdział X

Hej :) Napisałam wreszcie ten rozdział! :D
Miał być krótki ale zbyt bardzo się rozpędziłam. W następnym rozdziale chcę nieco podgrzać atmosferę pomiędzy Peetą, a Mary. * brewki* Jak myślicie czy dodawać taką notkę tutaj? ^^
Dobra nie męczę Was dłużej i zapraszam do czytania!
P.S. Nie wiem kiedy następna notka, ale za nie długo się pojawi.
                                                                         ***
Do moich uszu dochodzi cichy świst. Jakby świst wypuszczanego powietrza z ust. Kosmyki włosów znajdują się na mojej twarzy. Przynajmniej takie mam wrażenie. Błogość, ciepło. Tak właśnie mogę opisać moje pierwsze odczucia. Brak koszmarów. Spokojnie przespana noc. I to wszystko dzięki oplatającymi mnie ramionami Peety oraz oczywiście jego obecnością.  Jego ręka chyba głaszcze mnie po plecach.  Boję się tego, że kiedy otworzę oczy, to wszystko wyparuje w powietrze i znajdę się tam, gdzie na pewno nie chciałabym być.  Jednak ryzykuję. Na szczęście widzę błękit tęczówek, które wpatrują się we mnie. Ciepły uśmiech blondyna wita mnie.
- Witaj, jak się spało? - Zapytał z uśmiechem.
- Od czasu jak się pojawiłeś, to bardzo dobrze. - Odwzajemniam uśmiech. - A tobie jak?
- Jak bym mógł to zamiast spania wybrałbym całowanie Ciebie.
W tej chwili moje policzki przybrały kolor różu. Peeta przybliża swoją twarz do mojej. Jednak nie pozwalam się całować. Znów przychodzi mi na myśl aby troszkę się podroczyć. Peeta robi zaskoczoną minę. On nie wie co zaraz się stanie. Powoli uwalniam się z objęć Peety i wstaję z łóżka. Jego usta układają się w literę " O ". Chowam się w łazience. Przez małą dziurkę od klucza widzę jak chłopak wstaje i stawia kroki ku łazience. Podbiegam do umywalki i nabieram nieco wody do rąk. 
- Mary co się stało? - Westchnął. - Wchodzę.
Kiedy przeszkoda między nami się uchyla, szybko podnoszę ręce do góry. Zaczynam się śmiać. Oblany chłopak patrzy na mnie spod byka, udając wściekłego. Krzyżuje ręce na piersi.
- To tak się bawimy. - Uśmiecha się.
Łapie mnie i przenosi pod prysznic. Nagle czuję jak moje ciało zostaje okryte ciepłym strumieniem wody. Peeta śmieje się w najlepsze.  Korzystam z chwili jego nieuwagi i przyciągam go pod natrysk. Jego ręce zamykają mnie w pułapce.  W przyjemnej pułapce.  Patrzę w błękitne oczy i czuję smak jego ust.  Blondyn  pogłębia pocałunek czyniąc go bardziej namiętnym.  Szybkim, ale delikatnym ruchem przyciąga mnie do siebie. Czuję każdy centymetr jego ciała. Pod wpływem naszej bliskości,  zaczęłam przyjemnie drżeć. Moje ręce owinęły się na jego karku, a palce wplotły się w jasną czuprynę. Nasze pocałunki stały się bardziej zachłanne.  Moja prawa noga owinęła się wokół torsu Peety; a sam, chroniąc moją głowę i plecy swoimi ramionami przed upadkiem, postanowił oprzeć mnie ścianę kabiny.  Pocałunki skierowały się na moją szyję. Odchylam głowę do tyłu,  dając do niej pełny dostęp Peecie. Jest mi tak przyjemnie. Teraz nie poznaję tego samego chłopca, który piekł chleb. Przede mną stoi już mężczyzna, który wie na ile może sobie pozwolić. Blondyn niespodziewanie podnosi mnie łapiąc za nogi i zanosi do sypialni. Bardzo delikatnie kładzie mnie na łóżku. Schyla się ku mnie. W jego oczach widzę zapalające się płomyki i....pożądanie?
- Mary... - Słyszę jak wypowiada moje imię, chrypiąc. - musimy już zaprzestać. Zbliża się siódma.
Kiwam głową. Jestem trochę rozczarowana, ale rozumiem. Peeta opiera się na rękach aby widzieć moją twarz. Jego płomyki nagle zgasły. Widzę jak chce wstać. Nie pozwalam mu na to zaplatając nogi wokół torsu chłopaka. Dłonią przyciągam jego twarz. Chcę przekazać Peecie przez ten pocałunek jak bardzo go kocham. Nasze wargi po dłuższej chwili odłączyły się od siebie, aby złapać garstkę tlenu. Dopiero teraz zauważam, że Peeta był w samych bokserkach, a ja w lekkiej piżamie. Zagryzam dolną wargę i się uśmiecham.
- Mary... kocham Cię. - Oznajmia blond czupryna.
- Ja Ciebie też. 
Peeta pomógł mi wstać. Szybko pobiega do drzwi i przykłada swój palec do ust. Wygląda to zabawnie. Uśmiecham się, a chłopak znika za drzwiami.
Kieruję się ku łazience i zakręcam wodę. Wykonuję poranną toaletę. Nakładam na siebie zwiewną, błękitną sukienkę sięgającą do kolan, przykrywającą obojczyki oraz jasny pasek. Rozpuszczam włosy. Nareszcie mogę czuć się jak dziewczyna. Przeglądam się w lustrze.  Moje niebieskie oczy są duże, zniknęły worki pod oczami, a cera jakby odżyła. Wszystkie rany poznikały. Teraz zastąpiły je tylko lekkie zadrapania. Coś jednak przyciąga moją uwagę. Na mojej szyi znajdują się dwie ciemne plamy, jakby siniaki. Skąd je mogę mieć? Czyżby Peeta mnie tak urządził? No cóż jakąś wymówkę się wymyśli - myślę.  Idę do jadalni.  Wszyscy na mnie czekają. Zasiadam oczywiście obok Peety.  Biorę już przygotowaną kanapkę. Wszyscy mi się przypatrują. Czuję lekki dyskomfort.
- Coś się stało? - Zapytałam, kładąc kanapkę na talerz.
- Skarbie co to za siniaki na szyi hmm? - Zapytał Haymitch z ironicznym uśmiechem.
- Uderzyłam się. - Kłamię. - A dlaczego to pana interesuje? 
- Wczoraj ich nie miałaś. - Odpowiada i pociąga łyk ze swojej piersiówki.
Mam wrażenie, że zapadam się pod ziemię. Dlaczego on musi wszystkiego dociekać. Ręka Peety kładzie się na moim udzie. Patrzę na niego. Posyła mi pokrzepiający uśmiech. Widzę również zdenerwowanie w jego oczach. Obydwoje nie chcemy aby wszystko wyszło na jaw. I to jeszcze przez mentora-pijaczka.
- Smacznego. - Mówię wszystkim i kończę pogawędke z mentorem.
Znowu mam nieprzyjemne uczucie, które mówi mi, że ktoś mi się przygląda. Lustruje każdego przy tym stole.  Effie popija posiłek sokiem. Stylista Peety ucina pogawędke z Haymitch'em. Peeta je. Patrzę na Naav'a. Mój stylista przygląda mi się uważnie. Nie peszy się, kiedy patrzę na niego ze złością. 
- Przepraszam Mary, ale czy moglibyśmy porozmawiać na osobności?
Zdziwiłam się. Dopiero godzinę po śniadaniu zaczyna się nauka rozmowy na wywiad. Widzę jak mina Peety tężeje. Jest zazdrosny.
- Dobrze. - Odpowiadam i odchodzę od stołu. 
Naav każe podążać za sobą. Patrzę na Peetę. Z daleka widzę jak zaciska zęby, a jego szczęka "skacze".  Idę z stylistą na dach. Każe mi usiąść. Odmawiam. Chcę szybko przeprowadzić tą tajemniczą rozmowę i wrócić na śniadanie. Krzyżuję ręce pod piersiami.
- Co jest takie ważne aby przerywać mi drogocenny posiłek?
- Mary. Domyślam się, że pewnie Ciebie i Peetę łączy coś więcej al...
- Nie mieszaj Peety do naszej rozmowy. - Syczę.
- Niestety muszę.  - Naav łapie mnie za ramiona. - Chcę Cię ostrzec.
- Przed Peetą?
- Nie. - Odpowiada stanowczo. - Pozwól mi dokończyć.
- Proszę.
- Rozmawiałem na stronach z Caesarem - Zcisza się do szeptu. - i po części przedstawił mi swój program. To znaczy jakie pytania będzie kierował do trybutów. Ciebie i Peetę zapyta o paradę i o wasze drugie połówki. Nie możecie powiedzieć, że coś was łączy. No chyba, że chcecie mieć gorsze Igrzyska.
- Dlaczego mamy mieć gorsze Igrzyska? - Pytam z niedowierzaniem.
- Bo Prezydent Snow nie lubi jak miłość kwitnie na jego, pełnych zgrozy turniejach, a jeśli taka się znajdzie, przekupi organizatorów i zrobi wszystko aby takie pary rozdzielić. Za wszelką cenę.
- Skąd ty to wiesz? 
- Były raz takie igrzyska, dwadzieścia lat temu.  Wytworzyła się miłość na arenie. Najpierw zginęła dziewczyna. Została zagryziona przez zmiechy, potem piorun uderzył w chłopaka. 
- O Boże... - Wyszeptałam. - Przepraszam, Naav.
- Nie masz za co. Chciałem tylko Cię ostrzec.
- Dziękuję.
Obejmuje Naav'a i wracamy na śniadanie.
                            
Po zjedzeniu dwóch kanapek z pomidorem i sałatą, drożdżówki z czekoladą i wypiciu dużej ilości soku bananowego, czuję jak mój żołądek rozciągnął się do granic możliwości. Siedzę na sofie w salonie i czekam, aż wybije godzina dziesiąta. Wtedy Effie pokaże mi jak mam się zachowywać, jak chodzić na bardzo wysokich obcasach oraz jak utrzymać dobrą postawę. Przynajmniej taką mam nadzieję.  Rozmyślam o tym jak powiedzieć Peecie o czym mówił Naav. Po prostu powiem mu tak, jak powiedział stylista. Bez żadnego owijania w bawełnę. 
Wybija godzina dziesiąta. Effie przyszła i zaklaskała w dłonie.
- No młoda damo, idziemy, idziemy! - Zaćwierkała.
- Ale...
- No chodź, chodź.  Chyba nie myślisz, że będę Cię gdzieś zabierać?  Do twojego pokoju, marsz, marsz!
Miałam ochotę przeciąć jej język, ale się powstrzymałam. Moja opiekunka miała szczęście.
- Proszę Mary. - Wręczyła mi buty na wysokiej szpilce. Te buty mają chyba z dwadzieścia centymetrów! - No zakładaj!
Westchnęłam. Ten jej kapitoliński akcent.
Jak kazała Effie, tak też zrobiłam. Teraz tylko trzeba wstać i przejść parę kroków.  E tam, pestka - pomyślałam z ironią.
Czuję się jakbym była na szczudłach. Cieniutkie szpilki robiły wrażenie jakby miały się zaraz rozpaść. Po dwudziestu minutach już umiałam chodzić z pełną gracją.  Łatwo poszło. 
Teraz przechodzimy na etap zachowywania się. Effie nakazała abym na scenę nie wchodziła powoli, ale też nie za szybko. Moje plecy powinny być wyprostowane, a przy wchodzeniu na wszelakie schody, podnosić sukienkę najwyżej jedynie do kostek. Mam się uśmiechać i machać do publiczności.  Wtedy będę miała zapewniony sukces, że widzowie mnie pokochają i że zdobędę dużo sponsorów. Dziękuję Effie za lekcję i zapamiętuje jej rady. Effie wie czym zabłysnąć w Kapitolu, więc czemu bym nie miała jej słuchać? 
Wychodzę z mojego pokoju. Widzę jak Peeta opiera się o ścianę jedną nogą, a jego ręce krzyżują się.  Jest ubrany w czarne spodnie od garnituru oraz niebieską koszulę z długimi rękawami. Trzy pierwsze guziki ma rozpięte, a jego włosy są uczesane, ale nie "przylizane". Przygryzam wargę. Wygląda bardzo atrakcyjnie. Od razu karcę się w myślach. Mary nie teraz.
- I jak tam nauka chodzenia na szczudłach? - Jego białe zęby okazują się w całości.
- Uważaj, żeby Effie przez przypadek nie nakazała Ci czasem ich włożyć.  - Odpowiadam zaczepnie.
Kieruję się do jadalni aby czegoś się napić. Czuję na sobie wzrok, który odprowadza mnie, aż do schodów. Po wypiciu wody gazowanej idę do Haymitch'a. Pukam do jego drzwi od sypialni. Nie odpowiada, więc jestem zmuszona do wejścia. Ach psia krew, zasady Effie...
Od razu co uderza w moje nozdrza to odór alkoholu zmieszany ze smrodem potu. Rozglądam się po pokoju. Widzę go. Siedzi na fotelu i popija alkohol ze swojej piersiówki. Jej pojemność jest nieograniczona albo Haymitch bierze łyk niczego z przyzwyczajenia. 
- Nie wie pan, że jak ktoś puka to się odpowiada? 
- O! Wróciłaś od Effie? Nie musisz odpowiadać.  Zdążyłem się połapać. - Kolejny łyk z piersiówki. - O przepraszam. Gdzie moje maniery. Może chcesz trochę?  - wychyla w moim kierunku piersiówkę.
- Nie, dziękuje.
- Założę się,  że oczekujesz ode mnie całej wiedzy na temat rozmowy podczas prezentacji, nie mylę się? 
- Tak, nie myli się pan.
- Mary, wyobraź sobie, że będę publicznością bądź prowadzącym.  Tak, wiem, że to będzie dla Ciebie trudne - Uśmiecha się. - ale wytrzymasz chyba?
Kiwam głową. Haymitch zadaje mi pytania związane z moją rodziną.  Mentor wychwyca moje zakłopotanie. 
- Co się stało? - pyta z troską.
- Bo nie wiem co powiedzieć o mojej rodzinie. - Burknęłam.
- Dlaczego? - Łyk z piersiówki.
Opowiadam Haymitch'owi całą moją historię. Na końcu wspominam o moich koszmarach. Widzę jak mentor nad czymś poważnie myśli.
- Gdybym był na twoim miejscu powiedziałbym tylko o tym, że straciłaś rodziców i nie wspominał niczego więcej.  A tak po za tym to dziękuje tobie za otwarcie się przede mną. 
W sumie Haymitch ma rację. Nie chciałabym mieć potem problemów przez wypowiedzenia jednego słowa za dużo. 
- Nie martw się. Ten wywiad pójdzie jak z płatka. Jesteś wrażliwa, ale umiesz się postawić. Jesteś miła, ale jak coś Cię zirytuje to się odgryziesz. 
- Ale jak pan... skąd...
- Obserwacje, Mary, obserwacje. - Odpowiada spokojnie. - Dobra na tym już koniec. Teraz pędź do ekipy przygotowawczej.
- Dziękuję.
- Nie masz za co dziękować, skarbie. Taka jest moja rola.
W tej chwili mam malowane paznokcie na czarny kolor. Tylko na palcu wskazującym oraz serdecznym mam namalowane jeszcze dwie kreski: białą i fioletową. Fryzura jest już gotowa. Moje włosy są rozpuszczone jednak od przedziałku na głowie mam poprowadzone dwa warkoczyki, które z tyłu głowy jednoczą się z pozostałymi włosami. Fryzura jest lekka, prosta i skromna. Taka mi pasuje. Teraz przyszła chwila na makijaż. Jestem przygotowana na całkowitą metamorfozę. Jednak ekipa używa bardzo mało kosmetyków. Najwięcej kłopotu przysporzyły im te dwa "siniaki" na mojej szyi. Po trzydziestu minutach makijaż był gotowy, lecz nie mogę zobaczyć jak wyglądam ponieważ jestem odwrócona tyłem do lustra. Muszę poczekać.  Po chwili do sali wchodzi Naav z wielkim pokrowcem.
- Witaj. - Uśmiecha się. - Pewnie domyślasz się co masz teraz zrobić?  Kiwam głową i zamykam oczy. Na moim ciele musi znajdować się jakiś lekki zwiewny materiał. Jest przyjemny w dotyku, a przy tym lekki, że prawie nie czuję żadnego obciążenia. Jeszcze kilka poprawek i w końcu będę mogła siebie zobaczyć.
- Możesz otworzyć oczy. - Mówią chórem.
Otwieram je. Sukienka, którą mam na sobie jest przepiękna. Jest bez ramiączek. Górna część sukienki jest czarna. Jednak z każdym centymetrem w dół,  kolor sukienki się zmienia. Od czarnego koloru tworzy się szary. Potem barwy zmieniają się na fioletowy i jasny różowy. Na samym dole sukienki pojawia się kolor biały. Talia jest przepasana cieniutkim, czarnym paskiem. Moja twarz jest delikatnie pomalowana. Na policzkach znajduje się troszkę różu. Na powiekach, wzdłuż lini rzęs, znajduje się czarna kreska. Rzęsy są ledwo co pociągnięte tuszem.  Na ustach znajduje się jasny róż. Z każdym moim krokiem, dół sukienki wiruje i podąża za mną.
Jest piękna.
Moja ekipa jest wniebowzięta efektem. Są dumni.  Dziękuję im. Naav prowadzi mnie na korytarz gdzie czekają inni trybuci.
- Powodzenia, Mary. - Ściska mnie.
Widzę jak stylista odchodzi. Szukam Peety. Na szczęście zauważam jak pewien mężczyzna w czarnym stroju i z słuchawką w uchu porządkuje trybutów i każe zająć wszystkim miejsce. Idę na sam koniec. Widzę Peetę. Zasiadam na przed ostatnim miejscu. Przed nami jest duży ekran. Na pewno tak będziemy mogli zobaczyć wywiady trybutów.
- Pięknie wyglądasz.
Szept Peety przyprawił mnie o dreszcz.
- Dziękuję. 
Dopiero teraz mogę mu się przyjrzeć. Jest ubrany w czarny garnitur. Część włosów opadajacych na czoło została zaczesana na bok.  Słyszę dźwięk brzęczyka. Zaczyna się. Na scenę wychodzi Caesar Flickerman. Wita wszystkich, śmieje się oraz dosypuje do programu trochę żartów. Słyszę kolejny dźwięk brzęczyka. 
- Powitajmy serdecznie Peloyę Delong z Dystryktu Pierwszego!
Na scenę wchodzi atrakcyjna blondynka. Jej długie włosy opadają falami na jej gołe plecy. Dziewczyna ma czarno-białą sukienkę, która ściśle przylega do jej ciała. Sukienka sięga do ud. Widownia oszalała kiedy blondynka ukazała swoje śnieżnobiałe zęby. Już wyobrażam sobie ohydnych mężczyzn śliniących się na jej widok, którzy zdołali by zapłacić miliony za jedną noc z Peloyą. Przyprawia mnie to o mdłości. 
Znudziło mi się już oglądanie wyzywająco ubranych trybutek. Ich słodkich wypowiedzi. Już bym chciała mieć to wszystko za sobą.  Teraz na scenę wychodzi chłopak z Dziesiątki. Jeszcze trochę, a to ja będę na scenie. Peeta do tego czasu nie odezwał się do mnie. Nie wiem o co chodzi. Może to ja mam pierwsza zacząć rozmowę?
- Stresujesz się?  - Pytam blondyna.
- Tak. - Odparł i szybko wypuścił powietrze z ust.
 Nagle przypominam sobie, że muszę mu powiedzieć o tym, co przekazał mi Naav.
- Peeta muszę Ci coś powiedzieć. 
Chłopak kieruje wzrok na mnie.
- Na scenie będą nas pytać o nasze życie uczuciowe. Masz nie mówić o Nas. Inaczej będzie źle. - Mówię jednym tchem. - Mówię to cholernie poważnie.
- Skąd to wiesz?
- Tajemnica. - Dodaję z uśmiechem.
Blondyn uśmiecha się i dyskretnie łapie mnie za rękę. Peeta zbliża się do mnie, ale w porę się powstrzymuje. Zaśmiałam się cicho.
- Ktoś tu się zapomina. - Uśmiech nie schodzi mi z twarzy.
Peeta macha ręka, bagatelizując sprawę.  Myślami przechodzę do rodzinnego dystryktu. Pamiętam jedną lekcję o historii Panem. Peeta siedział w ławce następnej, przede mną.  Zapatrzyłam się na niego. Wtedy Pani Decklam zapytała mnie o pewną datę. Nie wiedziałam i się zawstydziłam.  Na szczęście nie dostałam żadnej nagany. Miłe wspomnienie. Dlaczego? Ponieważ jest związane z Peetą.
Przede mną staje ten sam mężczyzna, który uporządkowywał trybutów. Bierze mnie pod ramię i prowadzi ku wyjścia na scenę.
Cholera.
Czuję jak nagle na mojej skórze pojawia się pot. Zaczynam panikować. Boję się, że mogę powiedzieć o jedno słowo za dużo o Kapitolu. Wiem, że Caesar zapyta mnie, co ja sądzę o stolicy. Każdy trybut wymieniał, że ludzie są tutaj mili, są piękne widoki, budowle są zachwycające. Czekamy na brzęczyk. Moje serce zaczęło szybciej bić. Mam wrażenie, że zaraz moje serce wyskoczy z klatki piersiowej. Mężczyzna lekko mnie popycha do przodu. Robię krok.
- Teraz powitajmy naszą ochotniczkę z Dwunastego Dystryktu, Mary Morrison! - śmiech Caesara huczy w mojej głowie. Widzę siebie na telebimie. Mam szczery uśmiech, a moja suknia faluje, robiąc niesamowity efekt. Prowadzący łapie moją dłoń. W tym roku Caesar postawił na złoto. Jak zwykle jego włosy są spięte w kucyk. W złoty kucyk. Brwi emanują złotem tak samo jak jego garnitur. Ręką sygnalizuje, abym zajęła fotel, który znajduje się naprzeciw jego miejsca.
- Witaj Mary!
- Witaj Caesarze. Witam również widzów. - Uśmiecham się skromnie. Przynajmniej nie tak, jak inne trybutki. Słodko i idiotycznie. Ja podchodzę do tego ze skromnością.
-  Masz piękną suknię. Twój stylista musi mieć do tego rękę. - Puszcza oko do widowni.
- Tak, mój stylista potrafi czynić cuda. Jestem winna mu podziękowania. - Przytakuję.
- A jak podoba Ci się Kapitol. Jak pierwszy raz go ujrzałaś, o czym pomyślałaś? - Docieka Caesar.
Kurka wodna. Muszę coś wymyślić.
- Każdy z trybutów wymieniał piękne widoki i wspaniałych ludzi. - Mówię dość nie pewnie. - Ja, szczerze mówiąc,  pomyślałam o wybornych daniach. W końcu są robione przez najlepszych kucharzy w Panem, czy się mylę?  -  Mówię pewnym głosem.
Słyszę jak ludzie śmieją się i wycierają oczy. Według mnie powiedziałam banalne zdanie, które zostało by zmieszane z błotem w dystryktach.
- Oh Mary, zrobiłaś mi teraz ochotę. - Mówi prowadzący rozmarzonym głosem.
- Mam nadzieję, że tylko na jedzenie. - Dodaję.
Po raz kolejny wybucha śmiech na widowni.
- Niestety muszę zapytać Ciebie o coś mniej weselszego. - Wpatruję się w prowadzącego. - Nie przypatruj mi się tak,złociutka. Muszę się w końcu wypowiedzieć.  - Wypowiada.
 - Złociutki to jesteś ty, Caesarze. - Znów mówię poważnie.
Kolejny wyraz radości brzęczy w moich uszach.  Prowadzący unosi teatralnie brwi i mówi przez śmiech:
- Ta dziewczyna ma pazur! - Wstaje, wskazuje na mnie i z powrotem siada na fotelu. Jego twarz nagle przybiera poważny wyraz. -  Chcę Cię jeszcze zapytać o Paradę Trybutów. Wasz strój zachwycił każdego, tego nie da się ukryć. Ale zdarzył się ten okropny wypadek, który nie powinien nigdy mieć miejsca. Co czułaś po wypadku? - Caesar pyta mnie i obdarza troskliwym spojrzeniem.
- Na pewno byłam zaskoczona, że wszystko przyjęło taki obrót spraw. Jednak ja odpuściłam sobie, szukanie winowajcy. Nie chciałabym, aby ktoś dostał reprymendę przez moje niesłuszne oskarżenia. - Mam nadzieję, że nie powiedziałam czegoś złego.
Flickerman łapie moje dłonie i zamyka w swoich.
- Jak myślisz kto to mógł zrobić?
- Nie mam pojęcia. Może nikt tego nie zrobił. Możliwe, że po prostu mógł to być tylko nieszczęśliwy wypadek. - Uśmiecham się delikatnie.
- Powiedz mi jeszcze Mary, czy zostawiłaś kogoś w swoim dystrykcie, kogo darzyłaś sporym uczuciem? Wszyscy chyba wiedzą do czego zmierzam. - Charakterystycznie podnosi i upuszcza brwi. - Taka śliczna dziewczyna jak ty, musi mieć swoją drugą połowę.
Cholera, cholera, cholera.
- Niestety, jeszcze nikt nie zagnieździł się głęboko w moim sercu, oprócz rodziny. - Wyznaję to z trudem. Tak bardzo chcę powiedzieć, że w mym sercu zamieszkał chłopak o blond czuprynie. Jednak muszę nas chronić, a przynajmniej jego.
- Nie mogę w to uwierzyć, ale ufam Tobie, Mary .- Mówi. - Słyszałem również, że zostałaś od wielu, długich lat, pierwszą ochotniczką w Dwunastym Dystrykcie. Czy ta przesłodka dziewczynka o blond włosach, jest z twojej rodziny?
- Nie jest. - Oznajmiam. - Ale jest przyjaciółką mojego brata.
- Jeśli można wiedzieć, to dlaczego się zgłosiłaś?
Stresuję się. Nie wiem co powiedzieć. W mojej głowie plącze się tyle myśli.
- Chciałam ją chronić. Jest dla mnie jak młodsza siostra.
Caesar palcem przejeżdża po oku. Udaje, że się wzruszył. Tak samo jak inni. Sądzę, że wszyscy, którzy pochodzą z Kapitolu, są zawodowymi aktorami. Do moich uszu dochodzi dźwięk brzęczyka.
- Nasz czas już minął. Dziękujemy Ci, Mary za wywiad. - Ściska moją dłoń. Postanawiam machać do widowni. - Mary Morrison, Dystrykt Dwunasty!
Schodzę ze sceny chwiejnym krokiem. Gdy widzę Peetę, przygotowującego się na prezentację, mam ochotę go pocieszyć i rzucić się w ramiona. Jedynie pozwalam sobie na spojrzenie w jego błękitne oczy. Uśmiecham się. Ocieram dłonią o dłoń Peety. Chcę dodać mu otuchy. Mężczyzna w czarnym stroju odprowadza mnie do specjalnego pomieszczenia, gdzie znajdują się wszyscy trybuci. Na szczęście w tym pokoju są Strażnicy Pokoju. Po raz pierwszy cieszę się na ich widok. Mam wrażenie, że wszystkie dziewczyny patrzą na mnie z nieukrywaną nienawiścią. Postanawiam się skupić tylko na ekranie i tylko na wypowiedzi Peety.
Po entuzjastycznym okrzyku prowadzącego, na scenę wchodzi wysoki, dobrze zbudowany i przystojny blondyn. Jego garnitur idealnie na nim leży, a włosy są doskonale uczesane. Słyszę dużo radosnych okrzyków. Niewiarygodne. Peeta jeszcze się nawet nie odezwał, a już został powitany gromkimi brawami. W sumie gdybym pochodziła z Kapitolu, zareagowałabym tak samo. Trudno się dziwić skoro Peeta tak olśniewająco wygląda. Na pewno wywiad pójdzie mu gładko. Jest doskonały w przemowach. Zawsze w szkole recytował wiersze i ogłaszał przemowy podczas ważnych uroczystości. Chłopak zasiada na fotelu, gdzie przed chwilą byłam ja. Biorę głęboki oddech i patrzę na ekran.