sobota, 1 lutego 2014

Rozdział V

Jestem w swoim domu. Jest mały Matt, ja i Mama oraz Tata. Siedzimy razem  przy stole. Śmiejemy się. Przytulam  rodziców i  idę z Matt'em na zewnątrz. Mama zakłada nam chustki na głowę ponieważ strasznie wieje. Jej czarne włosy są unoszone przez wiatr. Marszczy swoje brązowe oczy, pod nimi znajdują się sińce. Efekt pracowania po nocach. Głaszcze swój brzuch. Tak, będziemy mieli rodzeństwo. Nagle za nią pojawia się wysoki mężczyzna o szerokich barkach. Ma bujną, rozczochraną i czarną czuprynę. Jego zielone oczy ozdabiają  zmęczoną twarz. Uśmiecha się do nas, przy okazji widzimy jego dołeczki w policzkach. Rodzice machają do nas. Ręce mojego ojca są bardzo zniszczone, ponieważ pracuje w kopalni. Na dłoniach widać niemal wszystkie żyły. Mama również ma popękaną skórę na dłoniach. Jednak się uśmiechają. Przytulają się do siebie. Nagle widzę Strażników Pokoju. Chwytają mamę i zaczynają ją kopać, bić. Mój ojciec wyrywa się z uścisku strażnika. Uderza jednemu prosto w twarz, który wypluwa zęby z jamy ustnej.  Rzuca się ku mamie na ratunek.  Przekręca jednemu kark. Lecz drugi przykłada mojemu ojcu do skroni pistolet. Słyszę huk. Po czym widzę krew rozbryzganą na ścianie domu. Dotąd uśmiechnięty Tata pada na ziemię z wielką dziurą w głowie z której sączy się krew. Moja matka krzyczy, szarpie się, płacze, jednak dwóch ostatnich strażników uderzają ją kamieniem w głowę i ściskają brzuch, wręcz skaczą po nim. Widzę jej przepiękne oczy wpatrujące się we mnie. Wiem, że każe mi uciekać. Przez cały czas zasłaniałam dłońmi oczy Matt'a. Zrozumiałam, że muszę uciekać. Zaczynamy biec w samych skarpetkach po ostrych kamieniach. Trzymam mojego braciszka za rękę. Odwracam głowę by zobaczyć co się dzieje za mną. Widzę Strażnika biegnącego ze swoim wielkim psem. Zaczynam przyspieszać, lecz brak mi sił. Uciekamy nad małe jeziorko znajdujące się daleko od naszego domu w Złożysku. Znajdujemy się na brzegu. Przytulam Matt'a do siebie. Wiem, że to koniec jak na dziewięciolatkę. Nagle wielkie bydle wskakuje na nas. Łapie Matt'a za głowę. Krzyczę. Widzę już tylko odgryzioną połowę czaszki. Jej wnętrze wypływa po ciele sześciolatka. Płaczę. Ciało mojego brata wpada do jeziorka, od razu barwiąc go na czerwono. Jego ciało nagle się rozkłada.  Zostaje już tylko szkielet dryfujący po powierzchni wody. Potem następny i kolejny, kolejny. Całe jezioro jest pokryte szkieletami. Widzę przed sobą strażnika. Do głowy przyciska mi pistolet. Mówię tylko ostanie słowa: Dlaczego śmierć?!
Budzę się z krzykiem. Oddycham ciężko. Jestem cała oblana potem. Wyprostowuję się do pozycji siedzącej. Zamykam twarz w dłoniach. Płaczę. Szlocham. Dlaczego to mnie wszytko prześladuje? Każdy sen jest inny, lecz zawsze pojawia się jezioro pełne szkieletów. Mam dość. Wstaję z łóżka. Kieruję się do łazienki. Przemywam twarz zimna wodą. Unikam patrzenia w lustro. Wychodzę na korytarz. Nikogo nie ma. To dobrze. Idę w stronę windy.  Gdy się w niej znajduję,  zauważam jeden przycisk po "12". No cóż, zaryzykuję. Wciskam go. Winda rusza. Otwierają się drzwi. Wychodzę. Nagle przed sobą widzę piękny ogród z przeróżnymi kwiatami, drzewkami. Całe to pomieszczenie jest pokryte szybą. Za szybą rozciąga się piękny widok. Widok świateł, wielkie ekrany, ludzi świętujących przyjazd trybutów. Postanawiam przysiąść na ziemi i wpatrywać się w tych ludzi, niewiedzących co mają z sobą uczynić oraz w gwiazdy, w księżyc. Siadam, wsuwając kolana pod brodę. Rozmyślam o wszystkim co wydarzyło się w moim życiu.  Informacja o nowym rodzeństwie, śmierć rodziców, przygarnięcie nas przez Renesmee, wychowywanie nas, głodówki, astragale, wydarzenia w szkole, zapoznanie z Katniss, nauka szycia, ćwiek, wymiany, Peeta, potajemne rzeźbienie, sprzedawanie figurek, koszmary, nieprzespane noce, praca, choroby Matt'a, szukanie jedzenia w śmietnikach, dożynki, Prim, Katniss, Matt i Renesmee, Peeta, noc, przyjazd, Naav, Effie, Haymitch, Parada trybutów, teraz. Rozmyślałam tak przez dłuższy czas. Na wielkim ekranie została wyświetlona godzina 3:00.
Nagle moją uwagę przykuł dźwięk przyjeżdżającej windy. Czyżby strażnicy przyszli po mnie?  Czekam na jakieś odzewy od osoby wchodzącej na dach. Bo tak sobie nazwałam to miejsce. Czuję dotyk dłoni na moim ramieniu. To Naav.
- Co tutaj robisz, Mary? - Zapytał.
Naav wyglądał dosyć przystojnie w obciskającej koszulce i  krótkich spodenkach. Jego włosy były rozczochrane. W lewej ręce trzymał koc. Zauważyłam, że na prawej łydce posiada barwny tatuaż przedstawiający zielonego węża otoczonymi roślinami, wijącego się wokół nogi.
- Zły sen. - Odpowiadam.
- Proszę, opatul się.- Podał mi koc.
- Dziękuje. Cały czas byłam pewna, że styliści mieszkają, na czas igrzysk, w swoich domach.
- Mylisz się. Nie wypuszczają stylistów za teren gdzie przebywają trybuci przed obawą tego, że różne pogłoski mogą się rozgłosić. A zapewne wiesz co by się po tym stało. - Przysiadł koło mnie. - Jutro, to znaczy dzisiaj, lekarze mają Ci wszczepić substancję do organizmu, która pobudzi rośnięcie Twoich włosów.
- Dzięki za informacje. Naav. Może dałbyś mi na jutro jakąś wielobarwną chustkę na głowę? - Zaśmiałam się.
- Ależ oczywiście. Mam nawet taką jedną która na pewno Ci się spodoba.
- Tak? A jaką? - Zapytałam niemal jak małe dziecko wypytujące rodzica o niespodziankę.
- Zobaczysz jutro.- Spojrzał na mnie. Uśmiechnął się życzliwie.
Księżyc świecił dosyć mocno. Jego blask padał na lewą część twarzy Naav'a. Wyglądało to niesamowicie. Miał niezwykle piękne oczy. Odwzajemniłam mu uśmiech.
- Na mnie czas, zdaję mi się, że na Ciebie również ale możesz tu posiedzieć. Dobranoc. - Otrzymałam właśnie pocałunek w policzek od mojego stylisty. Przeszły mnie ciarki. Pewnie nie jedną trybutkę tak uwodził, a jeśli to był tylko przyjacielski gest?
Po 30 minutach stwierdziłam, że również wybiorę się spać. Jak powiedziałam tak też zrobiłam.
Resztę nocy przespałam spokojnie. Jest godzina 7:00. Na pewno zaraz przyjdzie Effie i mnie obudzi. Wstaję z łóżka. Widzę mój strój na trening leżący na komodzie. Podchodzę aby go zobaczyć. W skład stroju wchodzą czarne, długie obcisłe spodnie, obcisły t-shirt ze srebrnymi paskami po bokach, czarne buty sięgające powyżej kostki z grubą podeszwą oraz dołączona przez Naav'a czarno-szara chustka. Faktycznie od razu mi się spodobała. Była cała czarna z szarymi wzorami. Powędrowałam szybko do łazienki. Przy lustrze ściągnęłam bandaż z głowy. Przyglądałam się swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądam okropnie. Biorę szybką kąpiel. Zakładam na siebie ubrania. Zawiązuje głowę świeżym bandażem, a potem chustką od Naav'a. Kieruję się w stronę drzwi prowadzących na korytarz. Jestem okropnie głodna. Przychodzę do jadalni. Przy stole znajduję się Peeta również ubrany w identyczny strój do treningu jak mój oraz niedostępny Haymitch.
- Cześć, jak się czujesz Mary? - Zapytał troskliwie Peeta.
- Hej - Siadam koło niego.- Wszystko w porządku. - Odpowiadam.
- Nie! Nic nie jest w porządku! - Wykrzyknął.
- Haymitch, o co chodzi? - Zapytałam nakładając sobie na talerz porcję jajecznicy.
- O to, że jesteś poszkodowana. Popatrz na siebie, jak ty wyglądasz?! Zawodowcy pierwsze Ciebie wyeliminują! Będę szczery, nie masz szans na przeżycie, a ja z Peetą będziemy starali się aby ulżyć Tobie na arenie. - Na prawdę zdziwiło mnie zachowanie naszego mentora. Z tego co wiem nigdy nie przykuwał zbytniej uwagi do trybutów.
- Haymitch... przestań. - Odpowiedział Peeta.
- Peeta nie możemy jej okłamywać przecież każdy wie, że nie da rady!
W tej chwili nie wytrzymałam. Zbierały mi się łzy w oczach. Wiem, że nasz mentor mówił prawdę ale to boli. Świadomość tego, że nie dasz rady, że nikt w Ciebie nie wierzy. To sprawia psychiczny jak i fizyczny ból. Wstałam, zasunęłam krzesło, podziękowałam i odeszłam. Fakt nie najadłam się ale trudno. Postanawiam poszukać Effie ponieważ nie było jej przy śniadaniu. Zaglądam do salonu, naszych pokoi. Nareszcie znalazłam ją w jej pokoju. Siedziała na krześle i płakała. Przyklękłam przy niej.
- Hej Effie. - Łapię ją za dłoń. - Co się dzieje?
- Spójrz na mnie, Mary. Widzisz jak wyglądam? Okropnie prawda? - Wskazała na swoją perukę.
- Effie, co ty wygadujesz?
- Jest już nie modna! A ja kupiłam ją dopiero wczoraj! - Wykrzyknęła przez łzy.
- Effie.. Daj spokój. Na pewno masz masę innych peruk, które są modne. - Uśmiechnęłam się. - Może pożyczysz mi tą którą masz na głowie, a ty weźmiesz sobie inną?
- Młoda Damo ta peruka byłaby dla Ciebie nie wygodna. - Powiedziała z uśmiechem.
Spojrzałam za zegar stojący na komodzie. Za chwilę odbędzie się trening. Postanawiam wrócić do jadalni. Widzę jak Peeta szepcze coś do naszego mentora ale na mój widok szybko odchyla się do tyłu.
- I co wypłakałaś się? Lepiej Ci, skarbie? - Powiedział Haymitch.
- Tak i jest mi lepiej bo przez ten cały czas wyobrażałam sobie jak leżysz w swoich wymiocinach i nie umiesz wstać kiedy ja stałam nad Tobą i śmiałam się z Ciebie jak wyglądasz. - Warczę.
Widzę jak Peeta bierze mnie za łokieć i prowadzi do salonu. Kiedy dotarliśmy, zaczyna mówić.
- Mary, nie musiałaś go aż tak poniżać. Wiemy i tak, że cały czas ląduje w swoich wymiocinach.- Uśmiechnął się.
- Zdenerwował mnie i tyle. Tak naprawdę czemu mnie tu zaprowadziłeś? - Zapytałam się.
- Chcę Ci powiedzieć, że...- Jego głos się tu zawiesza. - że nie będę pokazywał mojego atutu na arenie.
- Ja w sumie nie mam co pokazywać.
- Masz, tylko musisz to w sobie odkryć. - Złapał mnie za rękę.- Chodź, oznajmimy Haymitch'owi jakim jest głąbem. - Uśmiechnął się łobuzersko.
- Pasuję mi twoja propozycja. - Zachichotałam.
Wchodzimy do jadalni. Widać, że ktoś już za nas wykorzystał nasz plan. Effie wie jaką dać reprymendę Haymitch'owi. Czemu ja mówię 'nasz'?  Nie ma Nas i nigdy nie będzie.
- Dzieci, czas abyście wyruszyli już na trening. - Wyszczebiotała Effie. - No już, już. - Popędziła nas.
Jak powiedziała tak zrobiliśmy. Im niżej zjeżdżamy windą, tym więcej 'zbieramy' trybutów. Dwóch trybutów z dziewiątki i z siódemki. Potem wszystkich zawodowców. Na mój widok od razu śmieją się do siebie jakby byli dumni ze swojego czynu. Myślę tylko jak zginą. Jestem wściekła. Czuję jak Peeta łapie mnie za rękę, jakby wyczuł moją złość. Natychmiast wyparowuje ze mnie cała wściekłość. Nagle wyobrażam sobie jak nigdy nie powiem mu tego co do niego czuję. Tępy ból rozprzestrzenia się  po mojej klatce piersiowej. Czuję jego wzrok, który skierowany jest na moją twarz. Odwracam się w jego kierunku. On uśmiecha się i z tego co się domyślam chce mi przekazać żebym się nie przejmowała. Winda zatrzymuje się.  Wychodzimy wszyscy na wielką salę treningową. Widzę wielki wybór broni, różnorodne stanowiska, balkon z organizatorami. Nagle na środku sali staje dość wysportowana, wysoka kobieta z rudymi włosami. Przedstawiła nam się i wyjaśniła jak mamy się zachowywać, jak korzystać z stanowisk itd. Po zakończonym apelu wszyscy  udali się do stanowisk. Ja i Peeta staliśmy dalej.
- To gdzie idziemy? - Zapytałam. - Ja pójdę chyba postrzelać z łuku. - Dodałam.
- OK, ja pójdę powalczyć z mieczem. - Uśmiechnął się do mnie. - Spotkajmy się potem przy zastawianiu sideł.
Stałam za trybutką z 10. Patrzyłam tylko jak dziewczyna bodajże z czwórki strzelała poza tarczą. Zaczęłam się śmiać. Niestety  okazało się to sporym błędem. Zobaczyłam jak strzeliła w środek tarczy i natychmiastowo stanęła przede mną z  wściekłą miną.
- Co się tak śmiejesz?! Zabawnie Ci?! Chodź i pokaż mi co umiesz! - Wykrzyknęła.
Złapała mnie za łokieć i wcisnęła mi do ręki łuk. Stanęła obok, krzyżując ręce na klatce piersiowej.Wzięłam strzałę. Nałożyłam na cięciwę. Przypomniało mi się jak raz poszłam z Katniss do lasu aby nauczyła mnie strzelać. Pamiętam, że musiałam stać wyprostowana i uspokoić oddech.  Tak też zrobiłam. Błagałam tylko żeby trafić w tarczę. Strzeliłam. Otwieram oczy. Niemalże chcę podskoczyć z zachwytu. Swoją strzałą przebiłam strzałę zawodowca, która trafiła w sam środek. Podnoszę głowę do góry i wciskam jej łuk na klatkę piersiową i szepcze jej do ucha:
- Proszę bardzo.
Odchodzę i kieruję się tam gdzie kazał mi Peeta. Zobaczyłam jak siedzi na podłodze. Natychmiast odwraca się w moją stronę i mówi.
- Nie miałaś pokazywać swojego atutu.
- Skąd mogłam wiedzieć, że trafię w środek? Raz w życiu miałam łuk w ręku. - Powiedziałam rumieniąc się.
Uśmiecha się do mnie. Po czym kontynuuje zastawianie pułapki, którą prawdopodobnie przerwał przez mój pokaz. Przysiadam koło niego i konstruuję pułapkę. Nadal nie mogę przestać się cieszyć z tego co pokazałam chwilę temu. Czuję satysfakcję, dumę z siebie. Widzę jak Peeta próbuje zastawić sidła. Nie wychodzi to mu zbyt dobrze jak mi. W między czasie rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Zaraz słyszmy jak nasza trenerka oznajmia nam iż jest pora lunchu. Nie zdałam sobie nawet sprawy, że aż tak długo byliśmy tylko przy dwóch stanowiskach. Haymitch będzie zły. W końcu stwierdzam, że to mnie nie obchodzi. Prędzej czy później i tak zginę na arenie. Szturcham Peetę w jego bok i kierujemy się do wielkiej jadalni bądź stołówki.
- Może usiądziemy przy małym stoliku. Nie chcę nawiązywać sojuszy z nimi wszystkimi oprócz Ciebie oczywiście jeśli się zgodzisz.
Kiwnęłam głową. Dochodzę do wniosku, że myślę podobnie jak Peeta. Zginę tak czy siak ale przystaję na jego propozycję. Pewnie i tak nikt nie chciałby mieć z nami sojuszu. Trybuci z Dwunastki praktycznie nigdy nie zawierali sojuszu z innymi trybutami.
Peeta wybiera stolik dwuosobowy postawiony w rogu na końcu stołówki. Na każdym stoliku na trybuta czekały porcje pożywienia. Z apetytem zjadłam dwie kanapki z wędliną, sałatkę i wypiłam sok jabłkowy. Peeta zajadał się pysznymi, maślanymi bułeczkami i popijał je sokiem również jabłkowym. Przez cały czas wygłupialiśmy się razem. Co chwilę ktoś patrzył na nas z niedowierzaniem albo z pogardą. Wracamy na trening.
- Może teraz zaopatrzymy się w wiedzę na temat roślin? -  Zapytał Peeta uśmiechając się. Jego uśmiech jest taki słodki. Boże. Co ja wygaduję?! Nie mogę o nim teraz tak myśleć. Nie teraz i nie w tej chwili.
- Czemu by nie? Chyba z zastawianiu pułapek jesteśmy perfekcyjni. - Pozwoliłam sobie na mały żart.
Rozglądałam się po stanowiskach. Trybutka z Czwórki bardzo dobrze włada nożami. Tak samo jak i trybutka z 2 oraz 5. Trybut z 9 radzi sobie z oszczepem, a jego partnerka z mieczem. Dochodzę do wniosku iż mamy ciężkich przeciwników. Każdy radzi sobie z bronią. Ciekawe ilu skorzysta z sprytu, uwagi, rozumu. Zauważam, że Peeta zakończył rozpoznawanie roślin i zapamiętał wszystkie trujące rośliny. Nasz trening dobiega końca, a ja doradzam Peecie jak jeszcze można rozpoznać rośliny. Wchodzimy do windy wraz z innymi trybutami. Staram się ukrywać wściekłość na trybutkę z Czwórki o imieniu Heather. Peeta ujmuję moją dłoń. Zastanawiam się dlaczego on to robi. Na treningu i lunchu co chwilę nasze dłonie ocierały się o siebie. Co to może oznaczać? Jest to dla mnie jak najbardziej przyjemne lecz zastanawiające skoro chłopak w którym się podkochuję, kocha inną, a mnie darzy takimi gestami. Być może to czysta przyjaźń, która nawiązała się podczas Igrzysk? W szkole często patrzyłam na Peetę kiedy on spoglądał na Katniss. Nie byłam zazdrosna. Zaakceptowałam to. Pamiętam to do dzisiaj jak wpadłam na niego na boisku szkolnym. Wtedy pierwszy raz z bliska zobaczyłam jego cudowne oczy. Powiedział wtedy ciche: 'przepraszam' i odszedł. Cóż, chłopak piekący chleb nie tylko mi się podobał. Różne dziewczyny rozmawiały na temat chłopaków ze szkoły. Najczęściej w rozmowie dziewczyn o chłopakach wypadały imiona: Gale, Leish, Dan, Peeta. Dan był akurat moim przyjacielem dopóki zazdrosna dziewczyna, która darzyła go uczuciem, zaczęła rozpowiadać plotki na mój temat, wtedy większość i Dan, odwrócili się ode mnie jednak z biegiem czasu wszystko wróciło do normy. Chyba.
Dotarliśmy na nasze piętro. Wychodzimy z windy. Kieruję się do swojego pokoju. Od razu skierowałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic. Następnie udałam do szafy aby się ubrać. Wybrałam niebieską koszulę i czarne spodnie. Położyłam się na łóżku. Czuję totalne przygnębienie. Nie z powodu Igrzysk bo wydaję mi się, że chyba już się pogodziłam z moim losem. Raczej z powodu Peety. Czuję ukłucie w sercu kiedy tylko o nim pomyślę. Kocham go ale nie mogę nic z tym zrobić ponieważ i tak czeka mnie nieunikniona śmierć. Czuję jak po moim policzku spływa łza. Potem następna. Nie mogę poradzić sobie z tym uczuciem. Tępy ból w klatce piersiowej, łzy, brak nadziei. Nagle dochodzę do wniosku:

Skoro ja nie przetrwam to ON ma przetrwać.

---
Mam nadzieję, że podobała się Wam notka.:) Kolejna notka niebawem! ;)

2 komentarze:

  1. Świetny blog i notki <3. Czekam na nn <3.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję! :) nawet nie wiesz ile twój komentarz dla mnie znaczy :)) narazie notka jest w fazie rozwinięcia :D

    OdpowiedzUsuń