Hej :) Napisałam wreszcie ten rozdział! :D
Miał być krótki ale zbyt bardzo się rozpędziłam. W następnym rozdziale chcę nieco podgrzać atmosferę pomiędzy Peetą, a Mary. * brewki* Jak myślicie czy dodawać taką notkę tutaj? ^^
Dobra nie męczę Was dłużej i zapraszam do czytania!
P.S. Nie wiem kiedy następna notka, ale za nie długo się pojawi.
***Do moich uszu dochodzi cichy świst. Jakby świst wypuszczanego powietrza z ust. Kosmyki włosów znajdują się na mojej twarzy. Przynajmniej takie mam wrażenie. Błogość, ciepło. Tak właśnie mogę opisać moje pierwsze odczucia. Brak koszmarów. Spokojnie przespana noc. I to wszystko dzięki oplatającymi mnie ramionami Peety oraz oczywiście jego obecnością. Jego ręka chyba głaszcze mnie po plecach. Boję się tego, że kiedy otworzę oczy, to wszystko wyparuje w powietrze i znajdę się tam, gdzie na pewno nie chciałabym być. Jednak ryzykuję. Na szczęście widzę błękit tęczówek, które wpatrują się we mnie. Ciepły uśmiech blondyna wita mnie.
- Witaj, jak się spało? - Zapytał z uśmiechem.
- Od czasu jak się pojawiłeś, to bardzo dobrze. - Odwzajemniam uśmiech. - A tobie jak?
- Jak bym mógł to zamiast spania wybrałbym całowanie Ciebie.
W tej chwili moje policzki przybrały kolor różu. Peeta przybliża swoją twarz do mojej. Jednak nie pozwalam się całować. Znów przychodzi mi na myśl aby troszkę się podroczyć. Peeta robi zaskoczoną minę. On nie wie co zaraz się stanie. Powoli uwalniam się z objęć Peety i wstaję z łóżka. Jego usta układają się w literę " O ". Chowam się w łazience. Przez małą dziurkę od klucza widzę jak chłopak wstaje i stawia kroki ku łazience. Podbiegam do umywalki i nabieram nieco wody do rąk.
- Mary co się stało? - Westchnął. - Wchodzę.
Kiedy przeszkoda między nami się uchyla, szybko podnoszę ręce do góry. Zaczynam się śmiać. Oblany chłopak patrzy na mnie spod byka, udając wściekłego. Krzyżuje ręce na piersi.
- To tak się bawimy. - Uśmiecha się.
Łapie mnie i przenosi pod prysznic. Nagle czuję jak moje ciało zostaje okryte ciepłym strumieniem wody. Peeta śmieje się w najlepsze. Korzystam z chwili jego nieuwagi i przyciągam go pod natrysk. Jego ręce zamykają mnie w pułapce. W przyjemnej pułapce. Patrzę w błękitne oczy i czuję smak jego ust. Blondyn pogłębia pocałunek czyniąc go bardziej namiętnym. Szybkim, ale delikatnym ruchem przyciąga mnie do siebie. Czuję każdy centymetr jego ciała. Pod wpływem naszej bliskości, zaczęłam przyjemnie drżeć. Moje ręce owinęły się na jego karku, a palce wplotły się w jasną czuprynę. Nasze pocałunki stały się bardziej zachłanne. Moja prawa noga owinęła się wokół torsu Peety; a sam, chroniąc moją głowę i plecy swoimi ramionami przed upadkiem, postanowił oprzeć mnie ścianę kabiny. Pocałunki skierowały się na moją szyję. Odchylam głowę do tyłu, dając do niej pełny dostęp Peecie. Jest mi tak przyjemnie. Teraz nie poznaję tego samego chłopca, który piekł chleb. Przede mną stoi już mężczyzna, który wie na ile może sobie pozwolić. Blondyn niespodziewanie podnosi mnie łapiąc za nogi i zanosi do sypialni. Bardzo delikatnie kładzie mnie na łóżku. Schyla się ku mnie. W jego oczach widzę zapalające się płomyki i....pożądanie?
- Mary... - Słyszę jak wypowiada moje imię, chrypiąc. - musimy już zaprzestać. Zbliża się siódma.
Kiwam głową. Jestem trochę rozczarowana, ale rozumiem. Peeta opiera się na rękach aby widzieć moją twarz. Jego płomyki nagle zgasły. Widzę jak chce wstać. Nie pozwalam mu na to zaplatając nogi wokół torsu chłopaka. Dłonią przyciągam jego twarz. Chcę przekazać Peecie przez ten pocałunek jak bardzo go kocham. Nasze wargi po dłuższej chwili odłączyły się od siebie, aby złapać garstkę tlenu. Dopiero teraz zauważam, że Peeta był w samych bokserkach, a ja w lekkiej piżamie. Zagryzam dolną wargę i się uśmiecham.
- Mary... kocham Cię. - Oznajmia blond czupryna.
- Ja Ciebie też.
Peeta pomógł mi wstać. Szybko pobiega do drzwi i przykłada swój palec do ust. Wygląda to zabawnie. Uśmiecham się, a chłopak znika za drzwiami.
Kieruję się ku łazience i zakręcam wodę. Wykonuję poranną toaletę. Nakładam na siebie zwiewną, błękitną sukienkę sięgającą do kolan, przykrywającą obojczyki oraz jasny pasek. Rozpuszczam włosy. Nareszcie mogę czuć się jak dziewczyna. Przeglądam się w lustrze. Moje niebieskie oczy są duże, zniknęły worki pod oczami, a cera jakby odżyła. Wszystkie rany poznikały. Teraz zastąpiły je tylko lekkie zadrapania. Coś jednak przyciąga moją uwagę. Na mojej szyi znajdują się dwie ciemne plamy, jakby siniaki. Skąd je mogę mieć? Czyżby Peeta mnie tak urządził? No cóż jakąś wymówkę się wymyśli - myślę. Idę do jadalni. Wszyscy na mnie czekają. Zasiadam oczywiście obok Peety. Biorę już przygotowaną kanapkę. Wszyscy mi się przypatrują. Czuję lekki dyskomfort.
- Coś się stało? - Zapytałam, kładąc kanapkę na talerz.
- Skarbie co to za siniaki na szyi hmm? - Zapytał Haymitch z ironicznym uśmiechem.
- Uderzyłam się. - Kłamię. - A dlaczego to pana interesuje?
- Wczoraj ich nie miałaś. - Odpowiada i pociąga łyk ze swojej piersiówki.
Mam wrażenie, że zapadam się pod ziemię. Dlaczego on musi wszystkiego dociekać. Ręka Peety kładzie się na moim udzie. Patrzę na niego. Posyła mi pokrzepiający uśmiech. Widzę również zdenerwowanie w jego oczach. Obydwoje nie chcemy aby wszystko wyszło na jaw. I to jeszcze przez mentora-pijaczka.
- Smacznego. - Mówię wszystkim i kończę pogawędke z mentorem.
Znowu mam nieprzyjemne uczucie, które mówi mi, że ktoś mi się przygląda. Lustruje każdego przy tym stole. Effie popija posiłek sokiem. Stylista Peety ucina pogawędke z Haymitch'em. Peeta je. Patrzę na Naav'a. Mój stylista przygląda mi się uważnie. Nie peszy się, kiedy patrzę na niego ze złością.
- Przepraszam Mary, ale czy moglibyśmy porozmawiać na osobności?
Zdziwiłam się. Dopiero godzinę po śniadaniu zaczyna się nauka rozmowy na wywiad. Widzę jak mina Peety tężeje. Jest zazdrosny.
- Dobrze. - Odpowiadam i odchodzę od stołu.
Naav każe podążać za sobą. Patrzę na Peetę. Z daleka widzę jak zaciska zęby, a jego szczęka "skacze". Idę z stylistą na dach. Każe mi usiąść. Odmawiam. Chcę szybko przeprowadzić tą tajemniczą rozmowę i wrócić na śniadanie. Krzyżuję ręce pod piersiami.
- Co jest takie ważne aby przerywać mi drogocenny posiłek?
- Mary. Domyślam się, że pewnie Ciebie i Peetę łączy coś więcej al...
- Nie mieszaj Peety do naszej rozmowy. - Syczę.
- Niestety muszę. - Naav łapie mnie za ramiona. - Chcę Cię ostrzec.
- Przed Peetą?
- Nie. - Odpowiada stanowczo. - Pozwól mi dokończyć.
- Proszę.
- Rozmawiałem na stronach z Caesarem - Zcisza się do szeptu. - i po części przedstawił mi swój program. To znaczy jakie pytania będzie kierował do trybutów. Ciebie i Peetę zapyta o paradę i o wasze drugie połówki. Nie możecie powiedzieć, że coś was łączy. No chyba, że chcecie mieć gorsze Igrzyska.
- Dlaczego mamy mieć gorsze Igrzyska? - Pytam z niedowierzaniem.
- Bo Prezydent Snow nie lubi jak miłość kwitnie na jego, pełnych zgrozy turniejach, a jeśli taka się znajdzie, przekupi organizatorów i zrobi wszystko aby takie pary rozdzielić. Za wszelką cenę.
- Skąd ty to wiesz?
- Były raz takie igrzyska, dwadzieścia lat temu. Wytworzyła się miłość na arenie. Najpierw zginęła dziewczyna. Została zagryziona przez zmiechy, potem piorun uderzył w chłopaka.
- O Boże... - Wyszeptałam. - Przepraszam, Naav.
- Nie masz za co. Chciałem tylko Cię ostrzec.
- Dziękuję.
Obejmuje Naav'a i wracamy na śniadanie.
Po zjedzeniu dwóch kanapek z pomidorem i sałatą, drożdżówki z czekoladą i wypiciu dużej ilości soku bananowego, czuję jak mój żołądek rozciągnął się do granic możliwości. Siedzę na sofie w salonie i czekam, aż wybije godzina dziesiąta. Wtedy Effie pokaże mi jak mam się zachowywać, jak chodzić na bardzo wysokich obcasach oraz jak utrzymać dobrą postawę. Przynajmniej taką mam nadzieję. Rozmyślam o tym jak powiedzieć Peecie o czym mówił Naav. Po prostu powiem mu tak, jak powiedział stylista. Bez żadnego owijania w bawełnę.
Wybija godzina dziesiąta. Effie przyszła i zaklaskała w dłonie.
- No młoda damo, idziemy, idziemy! - Zaćwierkała.
- Ale...
- No chodź, chodź. Chyba nie myślisz, że będę Cię gdzieś zabierać? Do twojego pokoju, marsz, marsz!
Miałam ochotę przeciąć jej język, ale się powstrzymałam. Moja opiekunka miała szczęście.
- Proszę Mary. - Wręczyła mi buty na wysokiej szpilce. Te buty mają chyba z dwadzieścia centymetrów! - No zakładaj!
Westchnęłam. Ten jej kapitoliński akcent.
Jak kazała Effie, tak też zrobiłam. Teraz tylko trzeba wstać i przejść parę kroków. E tam, pestka - pomyślałam z ironią.
Czuję się jakbym była na szczudłach. Cieniutkie szpilki robiły wrażenie jakby miały się zaraz rozpaść. Po dwudziestu minutach już umiałam chodzić z pełną gracją. Łatwo poszło.
Teraz przechodzimy na etap zachowywania się. Effie nakazała abym na scenę nie wchodziła powoli, ale też nie za szybko. Moje plecy powinny być wyprostowane, a przy wchodzeniu na wszelakie schody, podnosić sukienkę najwyżej jedynie do kostek. Mam się uśmiechać i machać do publiczności. Wtedy będę miała zapewniony sukces, że widzowie mnie pokochają i że zdobędę dużo sponsorów. Dziękuję Effie za lekcję i zapamiętuje jej rady. Effie wie czym zabłysnąć w Kapitolu, więc czemu bym nie miała jej słuchać?
Wychodzę z mojego pokoju. Widzę jak Peeta opiera się o ścianę jedną nogą, a jego ręce krzyżują się. Jest ubrany w czarne spodnie od garnituru oraz niebieską koszulę z długimi rękawami. Trzy pierwsze guziki ma rozpięte, a jego włosy są uczesane, ale nie "przylizane". Przygryzam wargę. Wygląda bardzo atrakcyjnie. Od razu karcę się w myślach. Mary nie teraz.
- I jak tam nauka chodzenia na szczudłach? - Jego białe zęby okazują się w całości.
- Uważaj, żeby Effie przez przypadek nie nakazała Ci czasem ich włożyć. - Odpowiadam zaczepnie.
Kieruję się do jadalni aby czegoś się napić. Czuję na sobie wzrok, który odprowadza mnie, aż do schodów. Po wypiciu wody gazowanej idę do Haymitch'a. Pukam do jego drzwi od sypialni. Nie odpowiada, więc jestem zmuszona do wejścia. Ach psia krew, zasady Effie...
Od razu co uderza w moje nozdrza to odór alkoholu zmieszany ze smrodem potu. Rozglądam się po pokoju. Widzę go. Siedzi na fotelu i popija alkohol ze swojej piersiówki. Jej pojemność jest nieograniczona albo Haymitch bierze łyk niczego z przyzwyczajenia.
- Nie wie pan, że jak ktoś puka to się odpowiada?
- O! Wróciłaś od Effie? Nie musisz odpowiadać. Zdążyłem się połapać. - Kolejny łyk z piersiówki. - O przepraszam. Gdzie moje maniery. Może chcesz trochę? - wychyla w moim kierunku piersiówkę.
- Nie, dziękuje.
- Założę się, że oczekujesz ode mnie całej wiedzy na temat rozmowy podczas prezentacji, nie mylę się?
- Tak, nie myli się pan.
- Mary, wyobraź sobie, że będę publicznością bądź prowadzącym. Tak, wiem, że to będzie dla Ciebie trudne - Uśmiecha się. - ale wytrzymasz chyba?
Kiwam głową. Haymitch zadaje mi pytania związane z moją rodziną. Mentor wychwyca moje zakłopotanie.
- Co się stało? - pyta z troską.
- Bo nie wiem co powiedzieć o mojej rodzinie. - Burknęłam.
- Dlaczego? - Łyk z piersiówki.
Opowiadam Haymitch'owi całą moją historię. Na końcu wspominam o moich koszmarach. Widzę jak mentor nad czymś poważnie myśli.
- Gdybym był na twoim miejscu powiedziałbym tylko o tym, że straciłaś rodziców i nie wspominał niczego więcej. A tak po za tym to dziękuje tobie za otwarcie się przede mną.
W sumie Haymitch ma rację. Nie chciałabym mieć potem problemów przez wypowiedzenia jednego słowa za dużo.
- Nie martw się. Ten wywiad pójdzie jak z płatka. Jesteś wrażliwa, ale umiesz się postawić. Jesteś miła, ale jak coś Cię zirytuje to się odgryziesz.
- Ale jak pan... skąd...
- Obserwacje, Mary, obserwacje. - Odpowiada spokojnie. - Dobra na tym już koniec. Teraz pędź do ekipy przygotowawczej.
- Dziękuję.
- Nie masz za co dziękować, skarbie. Taka jest moja rola.
- No młoda damo, idziemy, idziemy! - Zaćwierkała.
- Ale...
- No chodź, chodź. Chyba nie myślisz, że będę Cię gdzieś zabierać? Do twojego pokoju, marsz, marsz!
Miałam ochotę przeciąć jej język, ale się powstrzymałam. Moja opiekunka miała szczęście.
- Proszę Mary. - Wręczyła mi buty na wysokiej szpilce. Te buty mają chyba z dwadzieścia centymetrów! - No zakładaj!
Westchnęłam. Ten jej kapitoliński akcent.
Jak kazała Effie, tak też zrobiłam. Teraz tylko trzeba wstać i przejść parę kroków. E tam, pestka - pomyślałam z ironią.
Czuję się jakbym była na szczudłach. Cieniutkie szpilki robiły wrażenie jakby miały się zaraz rozpaść. Po dwudziestu minutach już umiałam chodzić z pełną gracją. Łatwo poszło.
Teraz przechodzimy na etap zachowywania się. Effie nakazała abym na scenę nie wchodziła powoli, ale też nie za szybko. Moje plecy powinny być wyprostowane, a przy wchodzeniu na wszelakie schody, podnosić sukienkę najwyżej jedynie do kostek. Mam się uśmiechać i machać do publiczności. Wtedy będę miała zapewniony sukces, że widzowie mnie pokochają i że zdobędę dużo sponsorów. Dziękuję Effie za lekcję i zapamiętuje jej rady. Effie wie czym zabłysnąć w Kapitolu, więc czemu bym nie miała jej słuchać?
Wychodzę z mojego pokoju. Widzę jak Peeta opiera się o ścianę jedną nogą, a jego ręce krzyżują się. Jest ubrany w czarne spodnie od garnituru oraz niebieską koszulę z długimi rękawami. Trzy pierwsze guziki ma rozpięte, a jego włosy są uczesane, ale nie "przylizane". Przygryzam wargę. Wygląda bardzo atrakcyjnie. Od razu karcę się w myślach. Mary nie teraz.
- I jak tam nauka chodzenia na szczudłach? - Jego białe zęby okazują się w całości.
- Uważaj, żeby Effie przez przypadek nie nakazała Ci czasem ich włożyć. - Odpowiadam zaczepnie.
Kieruję się do jadalni aby czegoś się napić. Czuję na sobie wzrok, który odprowadza mnie, aż do schodów. Po wypiciu wody gazowanej idę do Haymitch'a. Pukam do jego drzwi od sypialni. Nie odpowiada, więc jestem zmuszona do wejścia. Ach psia krew, zasady Effie...
Od razu co uderza w moje nozdrza to odór alkoholu zmieszany ze smrodem potu. Rozglądam się po pokoju. Widzę go. Siedzi na fotelu i popija alkohol ze swojej piersiówki. Jej pojemność jest nieograniczona albo Haymitch bierze łyk niczego z przyzwyczajenia.
- Nie wie pan, że jak ktoś puka to się odpowiada?
- O! Wróciłaś od Effie? Nie musisz odpowiadać. Zdążyłem się połapać. - Kolejny łyk z piersiówki. - O przepraszam. Gdzie moje maniery. Może chcesz trochę? - wychyla w moim kierunku piersiówkę.
- Nie, dziękuje.
- Założę się, że oczekujesz ode mnie całej wiedzy na temat rozmowy podczas prezentacji, nie mylę się?
- Tak, nie myli się pan.
- Mary, wyobraź sobie, że będę publicznością bądź prowadzącym. Tak, wiem, że to będzie dla Ciebie trudne - Uśmiecha się. - ale wytrzymasz chyba?
Kiwam głową. Haymitch zadaje mi pytania związane z moją rodziną. Mentor wychwyca moje zakłopotanie.
- Co się stało? - pyta z troską.
- Bo nie wiem co powiedzieć o mojej rodzinie. - Burknęłam.
- Dlaczego? - Łyk z piersiówki.
Opowiadam Haymitch'owi całą moją historię. Na końcu wspominam o moich koszmarach. Widzę jak mentor nad czymś poważnie myśli.
- Gdybym był na twoim miejscu powiedziałbym tylko o tym, że straciłaś rodziców i nie wspominał niczego więcej. A tak po za tym to dziękuje tobie za otwarcie się przede mną.
W sumie Haymitch ma rację. Nie chciałabym mieć potem problemów przez wypowiedzenia jednego słowa za dużo.
- Nie martw się. Ten wywiad pójdzie jak z płatka. Jesteś wrażliwa, ale umiesz się postawić. Jesteś miła, ale jak coś Cię zirytuje to się odgryziesz.
- Ale jak pan... skąd...
- Obserwacje, Mary, obserwacje. - Odpowiada spokojnie. - Dobra na tym już koniec. Teraz pędź do ekipy przygotowawczej.
- Dziękuję.
- Nie masz za co dziękować, skarbie. Taka jest moja rola.
W tej chwili mam malowane paznokcie na czarny kolor. Tylko na palcu wskazującym oraz serdecznym mam namalowane jeszcze dwie kreski: białą i fioletową. Fryzura jest już gotowa. Moje włosy są rozpuszczone jednak od przedziałku na głowie mam poprowadzone dwa warkoczyki, które z tyłu głowy jednoczą się z pozostałymi włosami. Fryzura jest lekka, prosta i skromna. Taka mi pasuje. Teraz przyszła chwila na makijaż. Jestem przygotowana na całkowitą metamorfozę. Jednak ekipa używa bardzo mało kosmetyków. Najwięcej kłopotu przysporzyły im te dwa "siniaki" na mojej szyi. Po trzydziestu minutach makijaż był gotowy, lecz nie mogę zobaczyć jak wyglądam ponieważ jestem odwrócona tyłem do lustra. Muszę poczekać. Po chwili do sali wchodzi Naav z wielkim pokrowcem.
- Witaj. - Uśmiecha się. - Pewnie domyślasz się co masz teraz zrobić? Kiwam głową i zamykam oczy. Na moim ciele musi znajdować się jakiś lekki zwiewny materiał. Jest przyjemny w dotyku, a przy tym lekki, że prawie nie czuję żadnego obciążenia. Jeszcze kilka poprawek i w końcu będę mogła siebie zobaczyć.
- Możesz otworzyć oczy. - Mówią chórem.
Otwieram je. Sukienka, którą mam na sobie jest przepiękna. Jest bez ramiączek. Górna część sukienki jest czarna. Jednak z każdym centymetrem w dół, kolor sukienki się zmienia. Od czarnego koloru tworzy się szary. Potem barwy zmieniają się na fioletowy i jasny różowy. Na samym dole sukienki pojawia się kolor biały. Talia jest przepasana cieniutkim, czarnym paskiem. Moja twarz jest delikatnie pomalowana. Na policzkach znajduje się troszkę różu. Na powiekach, wzdłuż lini rzęs, znajduje się czarna kreska. Rzęsy są ledwo co pociągnięte tuszem. Na ustach znajduje się jasny róż. Z każdym moim krokiem, dół sukienki wiruje i podąża za mną.
Jest piękna.
Moja ekipa jest wniebowzięta efektem. Są dumni. Dziękuję im. Naav prowadzi mnie na korytarz gdzie czekają inni trybuci.
- Powodzenia, Mary. - Ściska mnie.
Widzę jak stylista odchodzi. Szukam Peety. Na szczęście zauważam jak pewien mężczyzna w czarnym stroju i z słuchawką w uchu porządkuje trybutów i każe zająć wszystkim miejsce. Idę na sam koniec. Widzę Peetę. Zasiadam na przed ostatnim miejscu. Przed nami jest duży ekran. Na pewno tak będziemy mogli zobaczyć wywiady trybutów.
- Pięknie wyglądasz.
Szept Peety przyprawił mnie o dreszcz.
- Dziękuję.
Dopiero teraz mogę mu się przyjrzeć. Jest ubrany w czarny garnitur. Część włosów opadajacych na czoło została zaczesana na bok. Słyszę dźwięk brzęczyka. Zaczyna się. Na scenę wychodzi Caesar Flickerman. Wita wszystkich, śmieje się oraz dosypuje do programu trochę żartów. Słyszę kolejny dźwięk brzęczyka.
- Powitajmy serdecznie Peloyę Delong z Dystryktu Pierwszego!
Na scenę wchodzi atrakcyjna blondynka. Jej długie włosy opadają falami na jej gołe plecy. Dziewczyna ma czarno-białą sukienkę, która ściśle przylega do jej ciała. Sukienka sięga do ud. Widownia oszalała kiedy blondynka ukazała swoje śnieżnobiałe zęby. Już wyobrażam sobie ohydnych mężczyzn śliniących się na jej widok, którzy zdołali by zapłacić miliony za jedną noc z Peloyą. Przyprawia mnie to o mdłości.
- Witaj. - Uśmiecha się. - Pewnie domyślasz się co masz teraz zrobić? Kiwam głową i zamykam oczy. Na moim ciele musi znajdować się jakiś lekki zwiewny materiał. Jest przyjemny w dotyku, a przy tym lekki, że prawie nie czuję żadnego obciążenia. Jeszcze kilka poprawek i w końcu będę mogła siebie zobaczyć.
- Możesz otworzyć oczy. - Mówią chórem.
Otwieram je. Sukienka, którą mam na sobie jest przepiękna. Jest bez ramiączek. Górna część sukienki jest czarna. Jednak z każdym centymetrem w dół, kolor sukienki się zmienia. Od czarnego koloru tworzy się szary. Potem barwy zmieniają się na fioletowy i jasny różowy. Na samym dole sukienki pojawia się kolor biały. Talia jest przepasana cieniutkim, czarnym paskiem. Moja twarz jest delikatnie pomalowana. Na policzkach znajduje się troszkę różu. Na powiekach, wzdłuż lini rzęs, znajduje się czarna kreska. Rzęsy są ledwo co pociągnięte tuszem. Na ustach znajduje się jasny róż. Z każdym moim krokiem, dół sukienki wiruje i podąża za mną.
Jest piękna.
Moja ekipa jest wniebowzięta efektem. Są dumni. Dziękuję im. Naav prowadzi mnie na korytarz gdzie czekają inni trybuci.
- Powodzenia, Mary. - Ściska mnie.
Widzę jak stylista odchodzi. Szukam Peety. Na szczęście zauważam jak pewien mężczyzna w czarnym stroju i z słuchawką w uchu porządkuje trybutów i każe zająć wszystkim miejsce. Idę na sam koniec. Widzę Peetę. Zasiadam na przed ostatnim miejscu. Przed nami jest duży ekran. Na pewno tak będziemy mogli zobaczyć wywiady trybutów.
- Pięknie wyglądasz.
Szept Peety przyprawił mnie o dreszcz.
- Dziękuję.
Dopiero teraz mogę mu się przyjrzeć. Jest ubrany w czarny garnitur. Część włosów opadajacych na czoło została zaczesana na bok. Słyszę dźwięk brzęczyka. Zaczyna się. Na scenę wychodzi Caesar Flickerman. Wita wszystkich, śmieje się oraz dosypuje do programu trochę żartów. Słyszę kolejny dźwięk brzęczyka.
- Powitajmy serdecznie Peloyę Delong z Dystryktu Pierwszego!
Na scenę wchodzi atrakcyjna blondynka. Jej długie włosy opadają falami na jej gołe plecy. Dziewczyna ma czarno-białą sukienkę, która ściśle przylega do jej ciała. Sukienka sięga do ud. Widownia oszalała kiedy blondynka ukazała swoje śnieżnobiałe zęby. Już wyobrażam sobie ohydnych mężczyzn śliniących się na jej widok, którzy zdołali by zapłacić miliony za jedną noc z Peloyą. Przyprawia mnie to o mdłości.
Znudziło mi się już oglądanie wyzywająco ubranych trybutek. Ich słodkich wypowiedzi. Już bym chciała mieć to wszystko za sobą. Teraz na scenę wychodzi chłopak z Dziesiątki. Jeszcze trochę, a to ja będę na scenie. Peeta do tego czasu nie odezwał się do mnie. Nie wiem o co chodzi. Może to ja mam pierwsza zacząć rozmowę?
- Stresujesz się? - Pytam blondyna.
- Tak. - Odparł i szybko wypuścił powietrze z ust.
Nagle przypominam sobie, że muszę mu powiedzieć o tym, co przekazał mi Naav.
- Peeta muszę Ci coś powiedzieć.
Chłopak kieruje wzrok na mnie.
- Na scenie będą nas pytać o nasze życie uczuciowe. Masz nie mówić o Nas. Inaczej będzie źle. - Mówię jednym tchem. - Mówię to cholernie poważnie.
- Skąd to wiesz?
- Tajemnica. - Dodaję z uśmiechem.
Blondyn uśmiecha się i dyskretnie łapie mnie za rękę. Peeta zbliża się do mnie, ale w porę się powstrzymuje. Zaśmiałam się cicho.
- Ktoś tu się zapomina. - Uśmiech nie schodzi mi z twarzy.
Peeta macha ręka, bagatelizując sprawę. Myślami przechodzę do rodzinnego dystryktu. Pamiętam jedną lekcję o historii Panem. Peeta siedział w ławce następnej, przede mną. Zapatrzyłam się na niego. Wtedy Pani Decklam zapytała mnie o pewną datę. Nie wiedziałam i się zawstydziłam. Na szczęście nie dostałam żadnej nagany. Miłe wspomnienie. Dlaczego? Ponieważ jest związane z Peetą.
Przede mną staje ten sam mężczyzna, który uporządkowywał trybutów. Bierze mnie pod ramię i prowadzi ku wyjścia na scenę.
Cholera.
Czuję jak nagle na mojej skórze pojawia się pot. Zaczynam panikować. Boję się, że mogę powiedzieć o jedno słowo za dużo o Kapitolu. Wiem, że Caesar zapyta mnie, co ja sądzę o stolicy. Każdy trybut wymieniał, że ludzie są tutaj mili, są piękne widoki, budowle są zachwycające. Czekamy na brzęczyk. Moje serce zaczęło szybciej bić. Mam wrażenie, że zaraz moje serce wyskoczy z klatki piersiowej. Mężczyzna lekko mnie popycha do przodu. Robię krok.
- Stresujesz się? - Pytam blondyna.
- Tak. - Odparł i szybko wypuścił powietrze z ust.
Nagle przypominam sobie, że muszę mu powiedzieć o tym, co przekazał mi Naav.
- Peeta muszę Ci coś powiedzieć.
Chłopak kieruje wzrok na mnie.
- Na scenie będą nas pytać o nasze życie uczuciowe. Masz nie mówić o Nas. Inaczej będzie źle. - Mówię jednym tchem. - Mówię to cholernie poważnie.
- Skąd to wiesz?
- Tajemnica. - Dodaję z uśmiechem.
Blondyn uśmiecha się i dyskretnie łapie mnie za rękę. Peeta zbliża się do mnie, ale w porę się powstrzymuje. Zaśmiałam się cicho.
- Ktoś tu się zapomina. - Uśmiech nie schodzi mi z twarzy.
Peeta macha ręka, bagatelizując sprawę. Myślami przechodzę do rodzinnego dystryktu. Pamiętam jedną lekcję o historii Panem. Peeta siedział w ławce następnej, przede mną. Zapatrzyłam się na niego. Wtedy Pani Decklam zapytała mnie o pewną datę. Nie wiedziałam i się zawstydziłam. Na szczęście nie dostałam żadnej nagany. Miłe wspomnienie. Dlaczego? Ponieważ jest związane z Peetą.
Przede mną staje ten sam mężczyzna, który uporządkowywał trybutów. Bierze mnie pod ramię i prowadzi ku wyjścia na scenę.
Cholera.
Czuję jak nagle na mojej skórze pojawia się pot. Zaczynam panikować. Boję się, że mogę powiedzieć o jedno słowo za dużo o Kapitolu. Wiem, że Caesar zapyta mnie, co ja sądzę o stolicy. Każdy trybut wymieniał, że ludzie są tutaj mili, są piękne widoki, budowle są zachwycające. Czekamy na brzęczyk. Moje serce zaczęło szybciej bić. Mam wrażenie, że zaraz moje serce wyskoczy z klatki piersiowej. Mężczyzna lekko mnie popycha do przodu. Robię krok.
- Teraz powitajmy naszą ochotniczkę z Dwunastego Dystryktu, Mary Morrison! - śmiech Caesara huczy w mojej głowie. Widzę siebie na telebimie. Mam szczery uśmiech, a moja suknia faluje, robiąc niesamowity efekt. Prowadzący łapie moją dłoń. W tym roku Caesar postawił na złoto. Jak zwykle jego włosy są spięte w kucyk. W złoty kucyk. Brwi emanują złotem tak samo jak jego garnitur. Ręką sygnalizuje, abym zajęła fotel, który znajduje się naprzeciw jego miejsca.
- Witaj Mary!
- Witaj Caesarze. Witam również widzów. - Uśmiecham się skromnie. Przynajmniej nie tak, jak inne trybutki. Słodko i idiotycznie. Ja podchodzę do tego ze skromnością.
- Masz piękną suknię. Twój stylista musi mieć do tego rękę. - Puszcza oko do widowni.
- Tak, mój stylista potrafi czynić cuda. Jestem winna mu podziękowania. - Przytakuję.
- A jak podoba Ci się Kapitol. Jak pierwszy raz go ujrzałaś, o czym pomyślałaś? - Docieka Caesar.
Kurka wodna. Muszę coś wymyślić.
- Każdy z trybutów wymieniał piękne widoki i wspaniałych ludzi. - Mówię dość nie pewnie. - Ja, szczerze mówiąc, pomyślałam o wybornych daniach. W końcu są robione przez najlepszych kucharzy w Panem, czy się mylę? - Mówię pewnym głosem.
Słyszę jak ludzie śmieją się i wycierają oczy. Według mnie powiedziałam banalne zdanie, które zostało by zmieszane z błotem w dystryktach.
- Oh Mary, zrobiłaś mi teraz ochotę. - Mówi prowadzący rozmarzonym głosem.
- Mam nadzieję, że tylko na jedzenie. - Dodaję.
Po raz kolejny wybucha śmiech na widowni.
- Niestety muszę zapytać Ciebie o coś mniej weselszego. - Wpatruję się w prowadzącego. - Nie przypatruj mi się tak,złociutka. Muszę się w końcu wypowiedzieć. - Wypowiada.
- Złociutki to jesteś ty, Caesarze. - Znów mówię poważnie.
Kolejny wyraz radości brzęczy w moich uszach. Prowadzący unosi teatralnie brwi i mówi przez śmiech:
- Ta dziewczyna ma pazur! - Wstaje, wskazuje na mnie i z powrotem siada na fotelu. Jego twarz nagle przybiera poważny wyraz. - Chcę Cię jeszcze zapytać o Paradę Trybutów. Wasz strój zachwycił każdego, tego nie da się ukryć. Ale zdarzył się ten okropny wypadek, który nie powinien nigdy mieć miejsca. Co czułaś po wypadku? - Caesar pyta mnie i obdarza troskliwym spojrzeniem.
- Na pewno byłam zaskoczona, że wszystko przyjęło taki obrót spraw. Jednak ja odpuściłam sobie, szukanie winowajcy. Nie chciałabym, aby ktoś dostał reprymendę przez moje niesłuszne oskarżenia. - Mam nadzieję, że nie powiedziałam czegoś złego.
Flickerman łapie moje dłonie i zamyka w swoich.
- Jak myślisz kto to mógł zrobić?
- Nie mam pojęcia. Może nikt tego nie zrobił. Możliwe, że po prostu mógł to być tylko nieszczęśliwy wypadek. - Uśmiecham się delikatnie.
- Powiedz mi jeszcze Mary, czy zostawiłaś kogoś w swoim dystrykcie, kogo darzyłaś sporym uczuciem? Wszyscy chyba wiedzą do czego zmierzam. - Charakterystycznie podnosi i upuszcza brwi. - Taka śliczna dziewczyna jak ty, musi mieć swoją drugą połowę.
Cholera, cholera, cholera.
- Niestety, jeszcze nikt nie zagnieździł się głęboko w moim sercu, oprócz rodziny. - Wyznaję to z trudem. Tak bardzo chcę powiedzieć, że w mym sercu zamieszkał chłopak o blond czuprynie. Jednak muszę nas chronić, a przynajmniej jego.
- Nie mogę w to uwierzyć, ale ufam Tobie, Mary .- Mówi. - Słyszałem również, że zostałaś od wielu, długich lat, pierwszą ochotniczką w Dwunastym Dystrykcie. Czy ta przesłodka dziewczynka o blond włosach, jest z twojej rodziny?
- Nie jest. - Oznajmiam. - Ale jest przyjaciółką mojego brata.
- Jeśli można wiedzieć, to dlaczego się zgłosiłaś?
Stresuję się. Nie wiem co powiedzieć. W mojej głowie plącze się tyle myśli.
- Chciałam ją chronić. Jest dla mnie jak młodsza siostra.
Caesar palcem przejeżdża po oku. Udaje, że się wzruszył. Tak samo jak inni. Sądzę, że wszyscy, którzy pochodzą z Kapitolu, są zawodowymi aktorami. Do moich uszu dochodzi dźwięk brzęczyka.
- Nasz czas już minął. Dziękujemy Ci, Mary za wywiad. - Ściska moją dłoń. Postanawiam machać do widowni. - Mary Morrison, Dystrykt Dwunasty!
Schodzę ze sceny chwiejnym krokiem. Gdy widzę Peetę, przygotowującego się na prezentację, mam ochotę go pocieszyć i rzucić się w ramiona. Jedynie pozwalam sobie na spojrzenie w jego błękitne oczy. Uśmiecham się. Ocieram dłonią o dłoń Peety. Chcę dodać mu otuchy. Mężczyzna w czarnym stroju odprowadza mnie do specjalnego pomieszczenia, gdzie znajdują się wszyscy trybuci. Na szczęście w tym pokoju są Strażnicy Pokoju. Po raz pierwszy cieszę się na ich widok. Mam wrażenie, że wszystkie dziewczyny patrzą na mnie z nieukrywaną nienawiścią. Postanawiam się skupić tylko na ekranie i tylko na wypowiedzi Peety.
Po entuzjastycznym okrzyku prowadzącego, na scenę wchodzi wysoki, dobrze zbudowany i przystojny blondyn. Jego garnitur idealnie na nim leży, a włosy są doskonale uczesane. Słyszę dużo radosnych okrzyków. Niewiarygodne. Peeta jeszcze się nawet nie odezwał, a już został powitany gromkimi brawami. W sumie gdybym pochodziła z Kapitolu, zareagowałabym tak samo. Trudno się dziwić skoro Peeta tak olśniewająco wygląda. Na pewno wywiad pójdzie mu gładko. Jest doskonały w przemowach. Zawsze w szkole recytował wiersze i ogłaszał przemowy podczas ważnych uroczystości. Chłopak zasiada na fotelu, gdzie przed chwilą byłam ja. Biorę głęboki oddech i patrzę na ekran.
- Każdy z trybutów wymieniał piękne widoki i wspaniałych ludzi. - Mówię dość nie pewnie. - Ja, szczerze mówiąc, pomyślałam o wybornych daniach. W końcu są robione przez najlepszych kucharzy w Panem, czy się mylę? - Mówię pewnym głosem.
Słyszę jak ludzie śmieją się i wycierają oczy. Według mnie powiedziałam banalne zdanie, które zostało by zmieszane z błotem w dystryktach.
- Oh Mary, zrobiłaś mi teraz ochotę. - Mówi prowadzący rozmarzonym głosem.
- Mam nadzieję, że tylko na jedzenie. - Dodaję.
Po raz kolejny wybucha śmiech na widowni.
- Niestety muszę zapytać Ciebie o coś mniej weselszego. - Wpatruję się w prowadzącego. - Nie przypatruj mi się tak,złociutka. Muszę się w końcu wypowiedzieć. - Wypowiada.
- Złociutki to jesteś ty, Caesarze. - Znów mówię poważnie.
Kolejny wyraz radości brzęczy w moich uszach. Prowadzący unosi teatralnie brwi i mówi przez śmiech:
- Ta dziewczyna ma pazur! - Wstaje, wskazuje na mnie i z powrotem siada na fotelu. Jego twarz nagle przybiera poważny wyraz. - Chcę Cię jeszcze zapytać o Paradę Trybutów. Wasz strój zachwycił każdego, tego nie da się ukryć. Ale zdarzył się ten okropny wypadek, który nie powinien nigdy mieć miejsca. Co czułaś po wypadku? - Caesar pyta mnie i obdarza troskliwym spojrzeniem.
- Na pewno byłam zaskoczona, że wszystko przyjęło taki obrót spraw. Jednak ja odpuściłam sobie, szukanie winowajcy. Nie chciałabym, aby ktoś dostał reprymendę przez moje niesłuszne oskarżenia. - Mam nadzieję, że nie powiedziałam czegoś złego.
Flickerman łapie moje dłonie i zamyka w swoich.
- Jak myślisz kto to mógł zrobić?
- Nie mam pojęcia. Może nikt tego nie zrobił. Możliwe, że po prostu mógł to być tylko nieszczęśliwy wypadek. - Uśmiecham się delikatnie.
- Powiedz mi jeszcze Mary, czy zostawiłaś kogoś w swoim dystrykcie, kogo darzyłaś sporym uczuciem? Wszyscy chyba wiedzą do czego zmierzam. - Charakterystycznie podnosi i upuszcza brwi. - Taka śliczna dziewczyna jak ty, musi mieć swoją drugą połowę.
Cholera, cholera, cholera.
- Niestety, jeszcze nikt nie zagnieździł się głęboko w moim sercu, oprócz rodziny. - Wyznaję to z trudem. Tak bardzo chcę powiedzieć, że w mym sercu zamieszkał chłopak o blond czuprynie. Jednak muszę nas chronić, a przynajmniej jego.
- Nie mogę w to uwierzyć, ale ufam Tobie, Mary .- Mówi. - Słyszałem również, że zostałaś od wielu, długich lat, pierwszą ochotniczką w Dwunastym Dystrykcie. Czy ta przesłodka dziewczynka o blond włosach, jest z twojej rodziny?
- Nie jest. - Oznajmiam. - Ale jest przyjaciółką mojego brata.
- Jeśli można wiedzieć, to dlaczego się zgłosiłaś?
Stresuję się. Nie wiem co powiedzieć. W mojej głowie plącze się tyle myśli.
- Chciałam ją chronić. Jest dla mnie jak młodsza siostra.
Caesar palcem przejeżdża po oku. Udaje, że się wzruszył. Tak samo jak inni. Sądzę, że wszyscy, którzy pochodzą z Kapitolu, są zawodowymi aktorami. Do moich uszu dochodzi dźwięk brzęczyka.
- Nasz czas już minął. Dziękujemy Ci, Mary za wywiad. - Ściska moją dłoń. Postanawiam machać do widowni. - Mary Morrison, Dystrykt Dwunasty!
Schodzę ze sceny chwiejnym krokiem. Gdy widzę Peetę, przygotowującego się na prezentację, mam ochotę go pocieszyć i rzucić się w ramiona. Jedynie pozwalam sobie na spojrzenie w jego błękitne oczy. Uśmiecham się. Ocieram dłonią o dłoń Peety. Chcę dodać mu otuchy. Mężczyzna w czarnym stroju odprowadza mnie do specjalnego pomieszczenia, gdzie znajdują się wszyscy trybuci. Na szczęście w tym pokoju są Strażnicy Pokoju. Po raz pierwszy cieszę się na ich widok. Mam wrażenie, że wszystkie dziewczyny patrzą na mnie z nieukrywaną nienawiścią. Postanawiam się skupić tylko na ekranie i tylko na wypowiedzi Peety.
Po entuzjastycznym okrzyku prowadzącego, na scenę wchodzi wysoki, dobrze zbudowany i przystojny blondyn. Jego garnitur idealnie na nim leży, a włosy są doskonale uczesane. Słyszę dużo radosnych okrzyków. Niewiarygodne. Peeta jeszcze się nawet nie odezwał, a już został powitany gromkimi brawami. W sumie gdybym pochodziła z Kapitolu, zareagowałabym tak samo. Trudno się dziwić skoro Peeta tak olśniewająco wygląda. Na pewno wywiad pójdzie mu gładko. Jest doskonały w przemowach. Zawsze w szkole recytował wiersze i ogłaszał przemowy podczas ważnych uroczystości. Chłopak zasiada na fotelu, gdzie przed chwilą byłam ja. Biorę głęboki oddech i patrzę na ekran.
Wow! Nie było mnie troszkę czasu a tu już dwa rozdziały! Super. :D
OdpowiedzUsuńTen świetnie Ci wyszedł.
Mary i Peeta są tacy słodcy razem. :3
Pozdrawiam i lecę czytać dalej.
oo miło mi to słyszeć ( widzieć) XD również pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuń