niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział XIV

Hej! Nareszcie napisałam ten rozdział. W ogóle przez cały czas nie miałam weny, a uwierzcie to straszne. :< Jeszcze całe te nieszczęsne książki i przybory do szkoły. -.- 
Ale jest! :D Zapraszam do czytania, a komentarze są mile widziane. ;)
                                  ***
- Mary, kochanie, wstawaj. - Peeta budzi mnie smutnym szeptem.
Powoli otwieram oczy i widzę pobladłą twarz błękitnookiego. Wita mnie smutnym uśmiechem. Już wiem dlaczego. Dziś Igrzyska.
Dziś zaczyna się istne piekło. 
Podnoszę się jak poparzona. Łapię się za głowę, a łzy naznaczają cienką, podłużną strużkę, która spływa po policzkach. Natychmiast ciepłe ramiona oplatają moje ciało. 
- Nie płacz. Jestem przy tobie. - chłopak zamyka oczy. - I zawsze będę.
Wraz z ostatnimi słowami moje oczy znalazły kolejną obfitą dawkę słonych łez. 
Peeta przytula mnie do siebie i kołysze, u kajając przy tym ból.
- Mary, kocham Cię. Nie płacz już. Wszystko będzie... - urywa.
Wiem dlaczego. Bo nic nie będzie już dobrze. 
- Która jest godzina? - pytam.
- Piąta. O siódmej mamy być już w poduszkowcu. - spuszcza wzrok.
- Peeta... ja nie chcę... nie chcę Cię stracić. - mówię po chwili.
Od płaczu zaczęłam mieć drgawki. Jednak opiekuńcze ręce blondyna rozpaczliwie próbują je odepchnąć. Chłopak chce za wszelką cenę mnie pocieszyć.
- Ja też, Mary Morrison. Ja też nie chcę Ciebie stracić. - szepcze.
Tkwimy tak już dłuższą chwilę. Kiedy ja zaczynam płakać, Peeta natychmiastowo mnie pociesza.       I tak w kółko. Ja zauważam już zmiany, które powodują Igrzyska. Człowiek łamie się na pół i po kolei, raz po raz, rozpada się na kawałki. Ale jeszcze ma chęć, choć troszkę walczyć. Choć odrobinkę, ale jednak tak.
Powoli uwalniam się z objęć blondyna. Patrzę mu w oczy.
- Damy radę. - głaszczę jego policzek.
Peeta kiwa głową i postanawia uwięzić mnie w delikatnym pocałunku. Niespodziewanie odwraca się i szuka czegoś. Nagle uśmiecha się triumfalnie. Rozkłada swoją dłoń a na niej ukazuje się złoty naszyjnik z dwoma połączonymi literkami: "M " i "P" w obramowaniu złotego serca. Jest piękny. 
- Proszę, to dla Ciebie. Effie mi go załatwiła. - mówi przejeżdżając ręką po włosach.
- Dziękuję. Jest piękny.
Peeta zawiesza mi go na szyi, a ja muskam wargami jego usta.
                                            ***
Ubrana w szlafrok blondyna, kieruje się do swojej łazienki. Zimna woda otrzeźwia mnie i pozwala chociaż na chwilę nie zadręczać mojego umysłu rzezią. Ubrana i uczesana znajduje się na śniadaniu. Wszyscy milczą. Może to i lepiej. Milczenie jest złotem - myślę. I w sumie coś w tym jest. Dzisiaj opycham się wszystkim jak tylko mogę. Przecież na arenie będzie męczył mnie głód jak i pragnienie.
- Już czas. - odzywa się Effie. -  Już czas aby... 
Nie wierzę. Effie Trinket się wzruszyła. Nie spodziewałam się tego po niej, że przywiąże się do swoich trybutów. Jednak te cholerne pozory mylą. 
Lustrujemy się nawzajem. Haymitch ma mnie odprowadzić do poduszkowca. Już mamy iść, ale ja staję w bezruchu i łapię Peetę za rękę. Chłopak przytula mnie, a ja, być może już po raz ostatni, wchłaniam zapach blondyna. 
- Kocham Cię. Powodzenia. Żegnaj. Zawsze będę Cię kochać. - szepcze.
- Ja również będę Cię kochać, nawet jeśli już umrę, będę przy Tobie. - również szepczę.
Peeta składa czuły pocałunek na moich wargach. Możliwe, że nasz ostatni. 
Z rozpaczą odsuwam się od mojego ukochanego i podążam za Haymitch'em. Rzucam mu ostatnie już tęskniące spojrzenie.  
Kocham Cię. - szepczę.
                                       ***
Zjeżdżamy windą na sam dół. Kiedy drzwi się rozsuwają, możemy ujrzeć wielki srebrny poduszkowiec. Przez moje ciało przechodzą ciarki. Haymitch łapie mnie za ramiona. 
- Ostatnia rada? - pytam.
- Nie daj się zabić, Mary. - po czym przyciąga mnie na przyjacielski uścisk. 
Wtedy podchodzą do nas Strażnicy Pokoju i prowadzą mnie do poduszkowca.  Odwracam się i choć to może wydawać się niedorzeczne, macham do mentora. 
                                                                      
Zajmując miejsce w statku powietrznym od razu poczułam na sobie wzrok zawodowców.  Pierwsza moja myśl? Peeta.
Szukam go wzrokiem, ale jednak go nie zauważam. Nagle przede mną pojawia się wysoka kobieta ubrana w biały mundur z wielką strzykawką w prawej dłoni.
- Wyciągnij rękę.
Automatycznie wypełniam prośbę i czuję straszny ból w przedramieniu.
- Co to jest? - mówię przez zęby. Mam ochotę rozerwać ją na strzępy.
- Twój lokalizator. - odpowiada, przy czym spogląda na mnie z wyższością. 
Chrzań się.
Po chwili do moich uszu dochodzi głośny ryk silnika. Dość mocne wstrząśnięcia informują mnie o wystartowaniu poduszkowca. Światła gasną, a ja przymykam oczy. Nie chcę patrzeć na twarze tych wszystkich ludzi. Myśl o tym, że zaraz wszyscy zginiemy oprócz jednej osoby, przytłacza mnie na tyle, że chcę tylko zapaść się w silne ramiona Peety i łzami moczyć jego koszulkę. Nie! Muszę być silna. Dla niego. 

Myślałam, że ta podróż nigdy się nie skończy. Lecieliśmy niespełna dwie godziny, a ja miałam wrażenie, że kilka dni. Strażnicy po kolei wyprowadzają każdego z nas. Idziemy długimi korytarzami, gdzie zatrzymujemy się przy jednych z metalowych drzwi. Strażnik naciska klamkę i popchnięciem mnie sugeruje mi abym weszła. Zaraz po zatrzaśnięciu drzwi, zauważam Naav'a. Podbiegam do niego i przytulam go. Odwzajemnia uścisk. 
- Wierzę w Ciebie. Idź weź kąpiel. Tam jest prysznic. 
Wykonuję jego polecenie. Biorę gorący prysznic i przebieram się w strój, który podał mi stylista. Czarna, termoaktywna koszulka wraz z brązowymi spodniami przylegającymi do ciała, gruba z polarem, czarna kurtka i czarne, sznurowane buty sięgające do połowy łydki na grubej podeszwie. Nie zapominam też o naszyjniku, który wręczył mi Peeta. Potajemnie schowałam go pod bluzkę tak, aby nikt nie wiedział. Włosy mam związane w wysoki kucyk. Naav karze mi abym się porozciągała aby sprawdzić, czy strój jest  dość wygodny. Kiwam głową, że tak, a stylista prosi mnie abym usiadła na jednym z krzeseł. 
- Myślę, że na arenie będzie zimno. Przynajmniej na to wskazuje materiał ubrań.
- Tylko nie śnieg. - mówię półgłosem.
- Właśnie to przewiduję. - dodaje.
- Naav, dziękuję Tobie za bycie moim stylistą, za pocieszanie, no za wszystko. - mówię, wstając z krzesła.
Minuta. - informuje nas damski głos z głośników.
- To moja praca. - kwituje. - Dasz radę. -  Trzydzieści sekund. - Trzymaj się. - przytula mnie.
Dziesięć sekund.
Wchodzę do cylindra. Zaraz za mną słyszę świst. Nagle się odwracam. To szyba oddzielająca mnie od stylisty. Naav kiwa tylko głową. Natychmiast się unoszę, a przed oczami mam tylko szarą ścianę. Po pięciu sekundach oślepia mnie światło. Mrugam kilkakrotnie aby moje oczy odzyskały ostrość. 
Róg Obfitości, a wokół niego porozrzucane są wszelkie, rozmaite przedmioty. Im dalej tym ubożej. Najbliżej mnie znajduje się bukłak. Mam nadzieję, że z wodą. 
Siedemdziesiąte trzecie Igrzyska Głodowe uważam za otwarte. Wesołych Głodowych Igrzysk i niech los zawsze Wam sprzyja! - W tle słyszę tubalny głos Claudiusa Templesmith'a.  
Sześćdziesiąt.
Odliczanie się zaczyna. Z paniką rozglądam się po arenie. Po mojej prawej  stronie rozciąga się w oddali pasmo gór, a za mną jest pustkowie z paroma drzewami. Założę się, że nikt w tamtą stronę się nie skieruje. Za rogiem jest małe jeziorko, a obok znajduje się las pokryty śniegiem. Moją lewą stronę zapełnia gęsty las. Mam ochotę się tam skierować bo tak bardzo tęsknie za takim lasem jak w Dystrykcie Dwunastym. Jednak  większość go wybierze.A to oznacza szybką śmierć.
Trzydzieści.
Może wybiorę się w góry. Możliwe, że może tam być potok. Dobra. Zwinę parę rzeczy, odnajdę Peetę i pobiegniemy w góry. 
Właśnie! Peeta! Gdzie on jest? 
Szukam go i widzę. Jest sześć stanowisk dalej. Nie patrzy się na mnie. Wybrał sobie jakiś cel przy rogu. Chyba, ponieważ patrzy się tylko w jeden punkt.
Piętnaście.
Na celu mam ten nieszczęsny bukłak. Bliżej rogu znajduje się plecak, a jeszcze dalej łuk z kołczanem. I to wszystko w linii prostej. Wydaję mi się, że chyba szybko biegam. Mam szansę.
Dziesięć.
Rozglądam się na boki. No pięknie! Po lewej stronie jest Heather z Czwórki, a po prawej chłopak z Dwójki. 
Cholera.
Pięć.
Renesmee.
Cztery.
Matt.
Trzy.
Katniss.
Dwa.
Primrose.
Jeden.
Peeta.
Gong.
Biegnę.

igrzyska śmierci

czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział XIII

Hej :) 
Na wstępie chcę rzec, że ten rozdział może być nieodpowiedni dla pewnych osób(+18  :D). Od razu mówię, że nie umiem pisać "takich" rozdziałów. Nie jestem w tym dobra.
Również przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, ale byłam na wakacjach u cioci (woj. małopolskie). Przez ten weekend  nic się nie pojawi, ponieważ są urodziny mojej mamy i roczek mojego siostrzeńca ;)
Zapraszam do lektury c;
                                       ***
Jego niebieskie tęczówki niepewnie badają moją twarz.
- Mary, czy na pewno tego chcesz? - Pyta.
Nie mogę zrozumieć o co mu chodzi. Czego chcę? Po dłuższym namyśle już wiem.
- Tak. - Szepczę.
Peeta uśmiecha się.
- Kocham Cię. - Mówi.
Po chwili delikatnie muska wargami moją szyję, a mnie ogarnia dziwne ciepło, którego jeszcze nie zaznałam. Z każdym pocałunkiem Peety, moje ciało zaczyna przyjmować po kolei dawki uczucia, które każe mi coraz bardziej przybliżać się do blondyna. Błękitnooki delikatnie podnosi mnie do pozycji siedzącej i sprawnym ruchem rozpina zamek znajdujący się z tyłu sukienki, którą nadal mam na sobie. Moje dłonie automatycznie chwytają za małe guziczki na koszuli chłopaka. Niestety mam problem. Peeta chichocze.
- Pomóc Ci? - Pyta odsuwając moje dłonie.
 Po chwili koszula zostaje rozpięta. Powoli zdejmuję z niego ubranie. Moje zimne dłonie dotykają rozpalonej skóry chłopaka. Peeta chwyta moją twarz i całuje mnie namiętnie. Ponownie zapominam o wszystkim i delektuję się smakiem ust blondyna. Górna część sukienki zsuwa się ze mnie ukazując mój stanik. Nie czuję wstydu ani zakłopotania. Przecież to osoba, którą kocham. Za którą chcę oddać życie. Peeta  nieśmiało dotyka zarysu moich piersi, a mnie przechodzi dreszcz. Nikt nie dotykał mnie w taki sposób. Blondyn zbliża się ustami do mojego obojczyka, całuje go i schodzi coraz niżej. Pod wpływem ciężaru chłopaka opadam na miękką pościel.  Łapię błękitnookiego za ramiona z powodu przybycia kolejnej fali gorąca. Teraz ja chcę aby poczuł to samo co ja. Moją lewą nogę oplatam na biodrze blondyna i przeważam go ruchem mojego ciała. W tej chwili to ja mam nieograniczony dostęp do blond czupryny. Widząc jego zaskoczoną minę postanawiam działać. Ponownie rozkoszuję się ustami chłopca. Po dłuższej chwili schodzę coraz niżej i małymi, krótkimi pocałunkami częstuję Peetę. Na moich plecach pojawiło się ciepło, które jest emitowane przez dłonie blondyna. Uśmiecham się pod nosem i ręką przejeżdżam po mięśniach brzucha błękitnookiego. W tym samym czasie z jego gardła wydobywa się cichy jęk. Palcami dotykam klamry od paska do spodni, całując tors Peety.  Chłopak łapie mnie i znów znajduję się na łóżku. Blondyn zsuwa ze mnie pozostałość sukienki. Nasze usta łączą się, a języki pogrążają się w wspólnym tańcu. Nieświadomie oplatam tors Peety nogami, podnosząc przy tym biodra. Chłopak wsuwa swoje ręce pod moje plecy i rozpina mój biustonosz. Natychmiast znajduje on się na podłodze obok innych rzeczy. Jego ręka delikatnie obejmuje pierś, a z mojego gardła wydobywa się pomruk pomieszany z jękiem. Ponownie moje ręce sięgają do spodni Peety. Tym razem pozwala mi na rozpięcie paska. Po kilku sekundach spodnie znikają z nóg chłopaka. Nie chcę już dłużej czekać. Jestem gotowa na to, aby oddać się Peecie. Blondyn pozbawia nas bielizny. Teraz już nic nie może nam przeszkodzić. Chłopak częstuje mnie pocałunkiem i wbija wzrok w moje oczy. Otwiera usta, ale ja przerywam mu kiwnięciem głowy.  Po chwili czuję tą bliskość, której tak me ciało pragnęło. Chwilowy ból ustępuje rozkoszy. Peeta jest bardzo delikatny i czuły. Jego ruchy stają się coraz szybsze. Samoistnie z mojego gardła wydobywa się jęk szczęścia. Słyszę również ciche posapywanie blondyna, które jest kierowane wprost do mojego ucha. Nasze palce splatają się ze sobą, a wargi błękitnookiego wielokroć muskają moje. Nasze oddechy stają się coraz szybsze. Kolejne fale gorąca zalewają moje ciało z podwojoną siłą. Światło, które bije prosto z okna, rozświetla nasze twarze. Peeta ma zarumienioną twarz, tak jak i szyję, a jego zaciśnięte powieki uniemożliwiają mi zobaczenia tego błękitu, który tak kocham. Zaciskam palce, zgniatając przy tym rękę chłopaka. Mój krzyk wypełnia całą sypialnię. Peeta chyba ma dar czytania w myślach i przyspiesza ruchy bioder, które powodują, że moje ciało zaczyna eksplodować. Nasze jęki współgrają ze sobą. Blondyn oddycha ciężko, tak samo jak ja. Niekontrolowana siła wygina moje plecy w łuk, a  struny głosowe wykrzykują jego imię. Nagle fala ekstazy przepływa przez nasze ciała, powodując, że drżę. Błękitnooki wsuwa rękę pod me plecy, przyciągając do siebie. Błyskawicznie czuję jak eksploduje we mnie. Peeta opada na mnie ciężko dysząc. Leżymy tak już dosyć długo. Chłopak wreszcie podnosi się na jednej ręce, która drży.
- Mary... 
Po raz kolejny słyszę swoje imię w ciągu tej nocy. Zamykam jego usta pocałunkiem, którym chcę podziękować za tą wspaniałą godzinę. Leżymy teraz wtuleni w siebie, uspakajając swoje oddechy. Nasze nosy stykają się ze sobą, a ja uśmiecham się.  
Jeszcze nigdy nie było mi tak dobrze.

http://i2.pinger.pl/pgr264/a0c219f80026de9d53712596