niedziela, 28 września 2014

Rozdział XVII

Nie mogę poruszyć żadną częścią ciała. Moje nozdrza wypełnia zapach lasu.  Od razu kojarzy mi się z Dwunastką. Kiedy mija cała wieczność, czuję ogarniający mnie ból. 
- Zamknij się!  
- Sam się zamknij! Nie pamiętasz,  że dalej mogę Cię zabić?  Po cholerę ją tutaj przywlekliście?! Nie mogliście jej zabić od razu?!
- Myślałem,  że będziesz chciała się na niej poznęcać  czy coś....
- Oh...naprawdę zamknij się. Gdzie chłoptaś?
- Chyba nie żyje. Anto miał się nim zająć. Słyszałem armatę więc blondasek może nie żyć. 
Co? Mój Peeta nie żyje?! Nie.... nie. To nie może być prawdą!!! Natychmiast moje powieki się rozchylają. Podnoszę się i morderczym wzrokiem patrzę na zawodowców. Noga boli coraz bardziej,  a chęć mordu wzrasta do zenitu. Oni zabili Peetę. Mojego ukochanego. Zabili mój świat. Zauważam Heather. To ona wrzeszczała. Podbiegam do niej i rzucam się na nią, okładając jej twarz pięściami.
- Ty suko! Zabiłaś Peetę!  Zapłacisz za to! - Krzyczę przez łzy.  
Nagle ktoś mnie odrywa od blondynki, a ja miotam się jak opętana. Po moich policzkach spływają łzy, a ciało przerażliwie drży.  Najgorzej jest z moim sercem. Ten ból jest okropny. Jakby ktoś je brutalnie wydarł, a potem posiekał na kawałki. 
Kiedy zimne ostrze noża dotyka moją szyję, zdaję sobie sprawę,  w jakie bagno się wpakowałam. Po przebudzeniu mogłam uciec po cichu i znaleźć Peetę. Wpadłam w furię, którą już znam. 
- Głupia! - słyszę wściekły głos dziewczyny z Czwórki. To ona przykłada mi nóż, a pozostała dwójka trzyma mnie za ramiona. - Potrzebujesz upiększania. - syczy.
Czuję okropne szczypanie na lewym policzku. Próbuję się wydostać.  Wrzeszczę imię Peety, ale nikt nie przychodzi mi z pomocą. Moją twarz rozdziera ból. Heather powoli zlizuje moją krew z noża. Moje usta przybierają grymas obrzydzenia.
- Jakie piękne paluszki. - śmieje się blondwłosa. - Mogę sobie jeden pożyczyć?  
Po raz kolejny podejmuje walkę, jednak pozostali przygniatają mnie do ziemi. Rozdzierający ból rozchodzi się po małym, lewym palcu. Kiedy ostrze dotyka kości, rzucam się na boki. Krzyczę.  Płaczę. Błagam o litość. Na ich twarzach gości szyderczy uśmiech. Widząc jak cierpię, śmieją mi się w twarz. Moje struny głosowe są już tak wyczerpane krzykiem, że nie mogę nawet pisnąć. Przed oczami pojawiają się czarne plamy . Kiedy blondwłosa pokazuje mi mój własny palec, mdleję.

Czy to już koniec? Koniec moich cierpień? - Pytam sama siebie. Rażące,  białe światło oślepia mnie, ale jest to jedyne źródło jasności w przerażliwej ciemności, która panuje wokół. Jakaś wyimaginowana siła pchnie mnie w stronę światła. Nie chcę,  ale również nie mogę się jej oprzeć. Kiedy źródło jasności jest coraz bliżej mnie, nagle czuję okropny ból w ręce, na twarzy, a na koniec, nogi i brzucha. Natychmiastowo zauważam już obóz zawodowców. Szukam wzrokiem Anto, ale go nie ma. Czyli Peeta żyje. Uśmiecham się, ale po chwili znów czuję upiorne szczypanie. Spoglądam na swoją lewą dłoń. Jest cała we krwi, a na niej znajdują się tylko cztery palce. Wszędzie widzę karmazynową krew. Wszyscy śpią, a ja zostałam przywiązana do drzewa. Rozglądam się na boki, aby poszukać jakiegoś ostrego narzędzia w zasięgu mych rąk. Jest! Mały kamień z ostro zakończonymi bokami. Jak najdalej mogę,  wyciągam dłoń po przedmiot. Opuszkami sięgam kamień i próbuję rozciąć linę. Nie wiem ile mija minut. Może z trzydzieści lub sześćdziesiąt, jak więzy puszczają. Uwolniona, cicho przemieszczam się wśród śpiących trybutów. Całe zdenerwowanie i przerażenie, nie opuszcza mnie ani na krok. Drżącymi dłońmi chwytam malutki scyzoryk, długą gumę i mały czarny plecak. Kiedy Heather przewraca się na drugi bok, spanikowana, zastygam w bezruchu i wstrzymuję oddech.  Cisza jaka panuje w całym obozie, przekonuje mnie, że każdy śpi.  Stawiam kilka kroków, po czym pędze przez las, wpadając co chwilę na pnie drzew. Wykończona fizycznie jak i psychicznie, przemierzam las. Gdzie jest Peeta? Gdzie on może być? Co się z nim stało? Czy żyje?  Tyle pytań pląta mi się we wnętrzu czaszki, na które nie znam odpowiedzi.  Z powodu bezsilności padam na ziemię i zaczynam płakać. Nie wiem co mam robić. Leżę bezradnie na mchu, który chłonie moje łzy niczym gąbka. Czy może być jeszcze gorzej?  Dlaczego Haymitch mi nie pomaga? Nie mam sponsorów? Może nie potrafi mi pomóc.  Zapewne zapomniał o całym świecie i o trybutach, którzy potrzebują jego pomocy, i teraz zapewne pije bimber! Jestem wściekła,  zrozpaczona, obolała, bezsilna, umierająca. Jest mi słabo. Mam ochotę wymiotować. Ostry skurcz ściska mój żołądek,  czuję dziwne ciepło na policzkach. Jeszcze dwa skurcze i widzę już zawartość wszystkiego co zjadłam przez dwa dni. Resztkami sił próbuję podsunąć się pod pień drzewa. Chcę to zrobić, ale nagle spadam, obijając się o twarde przedmioty. Moje ciało podskakuje przy każdym uderzeniu. Kiedy definitywnie moje staczanie się zakończyło, moje kończyny są dziwnie powykręcane, a twarz jest, po raz kolejny, zalana czerwoną cieczą. Nie otwieram oczu. 
Poddaje się. 
Zasypiam z nadzieją, że nigdy już się nie obudzę.

A jednak. 
Los zaplanował coś innego.

1 komentarz:

  1. Mańka! Nie obijaj się! XD
    Czekam na kolejny rozdział z taką niecierpliwością, że sobie nie wyobrażasz. Czytam twojego bloga, ale dopiero teraz komentuje. Super rozdział!!!!!!! :)
    Oto ja:
    Kontynent, o którym istnieniu nie wiemy? Czyżby? Oni na pewno wiedzą o nas. Uczą ich o tym w szkole. Odita to najmniejszy kontynent na świecie. Jest wielkości dobrze znanego nam Teksasu.
    Szara, czyli główna bohaterka odkrywa samą siebie. Odważna żywicielka w dzień wyboru nie ma pojęcia gdzie trafi. Ma wielką na dzieje pozostać w swojej dzielnicy. Musi przecież opiekować się ojcem alkoholikiem.
    Jednak życie nie zawsze jest takie jakie sobie zaplanowaliśmy.
    Miłość, przyjaźń, odkrywanie samej siebie.
    http://republika-mlodych.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń