czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział I

Witajcie kochani w Nowym Roku! :)
Wraz z nowym rokiem przybywa druga część mojego opowiadania. Tak jakoś się trafiło. ;]
Jeśli ktoś nie lubi czytać o krwi itd. to może przeskoczyć, jeśli chce ;p
Dobra nie przedłużam już i zapraszam do czytania i oczywiście do komentowania! :)

***

CZĘŚĆ II

Po raz kolejny podejmuję desperacką próbę wyrzucenia wszystkich zdarzeń z mojego umysłu.  W mocno zaciśniętych palcach trzymam kolejne kępki włosów. Dlaczego to wszystko zdarzyło się akurat mnie?
Nie odczuwam już głodu, pragnienia, tęsknoty. Jestem pozbawiona wszelkich uczuć. No prawie. O niemal zapomniałabym o złości i bezsilności. 
Przez chwilę odnoszę wrażenie, że zaraz wszystko się skończy. Jednak nie wszystko idzie po naszej myśli, prawda?
Znów słyszę ciche głosy, które obwiniają mnie za ich niedolę. Mój krzyk już nie pomaga. Zadawanie sobie bólu też. Najlepszą metodą, którą wynalazłam jest podsumowanie mojego życia. Nic nie wartego życia.
Narodziłam się z wspaniałej miłości w okrutnym świecie. Później urodził się mój brat.  Dożynki - moje piąte i ostatnie. Zgłosiłam się za bezbronną osobę, która też przyszła na tą ziemię ulepioną przez same zło z dodatkiem mikroskopijnego szczęścia. W ten sposób ocaliłam trzy osoby = rodzinę Everdeen - od żałoby i życia w ciągłym strachu, chociaż i tak żyją. W nagrodę dostałam odwzajemnioną miłość, ale straciłam dwie osoby, które kochały mnie również. Poczułam chwilowe szczęście i bezpieczeństwo przez jedynego chłopca, którego kochałam od lat. Krwawe rozgrywki. Okropny ból i jedyny cel. Ocalić kochanego blondyna. Chciałam latać choć nie posiadałam skrzydeł,  ale osiągnęłam cel. Ocaliłam Peetę w zamian za moje życie. Ale czyżby na pewno ocaliłam go od życia w poczuciu winy, strachu, złości i bólu? 
Trafiłam do nieznanego, obskurnego miejsca. Szare cztery ściany to mój dom. Zapach wymiocin, fekaliów i krwi. Czy to jest piekło?
Nie.
To życie na Ziemi.
Wspomniałam wcześniej, że dostałam się do nieznanego miejsca, tak?  Teraz wszystko już wiem. Wiem gdzie jestem i kto zgotował taki los. Pamiętam tamtą rozmowę, po której otworzyły się wrota do nocnych koszmarów;
  Jestem przestraszona. Nie wiem gdzie się znajduję. Chcę wrócić do domu, zapomnieć o wszystkim i zostać w jedynym najbezpieczniejszym  miejscu, które znam - Las Dystryktu Dwunastego.
Wszystkie moje obrażenia zniknęły. Żadnej blizny, żadnego zadrapania, lecz ból został. Rozsadza moją głowę od środka i zaburza moją koordynację wzrokowo-ruchową. 
Odwracam głowę z powodu skrzypienia drzwi. Spodziewałabym się niemej pielęgniarki lub Strażnika Pokoju. Każdego, tylko nie jego. Natychmiast czuję intensywny zapach białych róż zmieszanej z krwią. Kroczy dumnie w moim kierunku wlepiając swoje jadowite oczy w moją osobę. Mam wrażenie, że moje serce zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. Przełykam ślinę.
- Panienka Mary Morrison, witam. - na jego twarz wpełznął okropny uśmiech.
- Dzień dobry panie prezydencie. - mówię zachrypniętym głosem. Schodzę z szpitalnego łóżka i wyprostowuję się. Robi mi się niedobrze i słabo. Mam ochotę w te pędy uciekać od tych przeklętych oczu. Obraz stojącego przede mną prezydenta Snowa na przemian rozmywa się i wraca do normy.
- Będę przechodził do konkretów.  Chyba, że panience to przeszkadza? - Natychmiast kręcę głową. - Tak myślałem. Zapewne masz wiele pytań, jesteś zaskoczona moją obecnością i objęta dziwnym uczuciem bólu. Proszę się nie martwić on przejdzie. - zastanawiam się od kiedy jestem ze Snowem na ty. Pragnę jak najszybciej dowiedzieć się o co chodzi, ale pewna bariera hamuje mój zapał i powoduje, że jestem wypełniona chorobliwym strachem. Snow jednym znakiem dłoni sugeruje Strażnikowi, który z nim przyszedł,  aby przyniósł krzesła.
- Proszę usiądź, - od razu wykonuję polecenie.-  nasza rozmowa pochłonie trochę mojego cennego czasu. - mojego też, myślę.
- Odkąd zgłosiłaś się na trybuta byłem zachwycony twoim czynem. Był taki....
- Szlachetny. -  wtrącam się.
- O tak, to doskonałe słowo. Dziękuję. - okropny rechot prezydenta rozniósł się po pomieszczeniu. - Jednak po paradzie zacząłem się zastanawiać nad twą osobą. Stwarzałaś niezłe pozory. Bezbronna dziewczyna w wielkim Kapitolu, w którym czeka na śmierć. Brzmi niewinnie, prawda? Później  zaczyna się rozkręcać i organizuje doskonały pokaz organizatorom Igrzysk. A w noc przed rozgrywkami zaprowadza do łóżka swego sojusznika.
- Skąd...
- Kamery. W sumie zorganizowałaś nie taki zły pokaz ochronie. Mieli co oglądać. -  kolejny rechot dochodzi do moich uszu. Nie mogę uwierzyć w to co słyszę. Mam poczucie totalnego obdarcia z życia prywatnego,  godności i bezpieczeństwa. Nie mogę uwierzyć w bezpośredniość Snowa. - Twoje postępowanie na arenie było żałosne, jak dla mnie. Lecz kiedy uratowałaś swojego kochasia...
- Peetę. - zaczynam odczuwać złość i przekonuję się, że moja furia nastąpi za moment.
- Kiedy uratowałaś pana Peetę Mellarka wszczęłaś bunt wśród mieszkańców Kapitolu, gdzie taka sytuacja po raz pierwszy ma miejsce podczas mojego panowania.  Zastanawiasz się kto przeszedł do finału siedemdziesiątych trzecich Igrzysk Głodowych? Pan Aithan Graced oraz pan Peeta Mellark. Obydwoje  nie wiedzieli co zrobić. Wtedy pan Graced zaczął wypowiadać niesłuszne oskarżenia wobec wszechmogącego Kapitolu oraz mojej władzy i usiłował zabić siebie i pana Mellarka.
- Ale ja nadal nie rozumiem dlaczego po prostu nie pozwolono mi umrzeć. - syczę.
- Twoi rodzice dali mi powód.
- Zabiłeś ich. - Unoszę się.
- O nie, nie  - Snow nachyla się i mówi.  - To ty ich zabijasz. Zabijasz ich swoim postępowaniem.
I wtedy poczułam jak dostaję wielkim przedmiotem w głowę. 

Wydarzenia, które miały miejsce po rozmowie z prezydentem również nie należały do miłych.  Kolejne okropne rzeczy dołączyły do moich koszmarów i obaw. Zastanawiam się co wtedy mogłam zrobić? 

Budzę się. Metaliczny zapach krwi uderza do moich nozdrzy. Powoli podnoszę się z zimnej podłogi. Natychmiast łapię się za potylicę. Wyczuwam jak ciepła maź oblewa opuszki moich palców. 
- Witaj ponownie. Wstań i zobacz kto na Ciebie czeka. 
Skulam się w sobie na dźwięk, który wydobywa się znikąd. Rozglądam się po sali. Wszędzie otaczają mnie lustra weneckie. Zapewne w którymś  stoi Snow i śledzi wzrokiem co robię. Potrząsam głową i kieruję wzrok w dół. Zamieram. Przed moimi oczami rozpościera się widok dwóch skrępowanych ciał za pomocą grubych lin. Za warstwą brudu i krwi dostrzegam twarze moich rodziców. Z mojego gardła wydobywa się cichy jęk. Bez zastanowienia rzucam się na nich. Próbuję ich zbudzić. Krzyczę, płaczę, ale to nic nie daje. Potrząsam nimi. Po długiej chwili widzę oczy mojej matki. Na mój widok reaguje dziwnym krzykiem. O nie...
Zrobili z nich awoksów. 
Za moimi plecami rozlega się dźwięk głośno stąpających Strażników Pokoju. Chwytają mnie za ramiona. Próbuję się im wyrwać, ale są zbyt silni. Z całym impetem rzucają mnie pod ścianę. Krzyczę pod wpływem ogromnego bólu. Szarpią mną. Kajdankami kneblują mi nadgarstki oraz kostki stóp. Naprzeciwko mnie znajdują się moi rodzice w podobnej pozycji jak ja. Nie, nie, nie, nie!
- Zostawcie ich, sukinsyny!!! Macie mnie! Zostawcie ich w spokoju!!! Boże! 
Ratuj. Jeśli istniejesz.
Nagle stają przede mną dwaj mężczyźni ubrani w białe kostiumy, a na głowie mają białą kominiarkę, która ledwo odsłania im oczy oraz usta. Za nimi znajduje się niemały wózek. Próbuję się przypatrzeć jego zawartości. Noże, bicze itd.
Przełykam głośno ślinę i modlę się:
Boże, jeśli istniejesz. Proszę Cię o to, aby to co mi zrobią, było jak najmniej bolesne oraz o to, żeby moja rodzina i bliscy byli bezpieczni. I zabij tych sukinsynów. Błagam Cię.
Jeden z mężczyzn bierze pierwszą lepszą broń, a drugi obdziera mnie z ubrań. Jestem teraz naga i bezsilna. Serce bije jak szalone, a w głowie słyszę szum przepływającej rzeki. 
Jeden zamach ręką i czuję jak na moim brzuchu widni ogromna, pulsująca pręga. Tłumię krzyk. Będę silna. Przynajmniej chwilę.
Po stu dwudziestu pięciu batach, czuję jak moje ciało pulsuje. Po dziesięciu pręgach nie wytrzymałam i zaczęłam wrzeszczeć. Po trzydziestu straciłam przytomność, ale szybko przywrócili mnie do świata żywych poprzez rażenie prądem. Na białych kostiumach moich katów widzę własną krew. Nawet próbuje nie patrzeć na rodziców. Wystarczą mi ich krzyki. Nie chcę widzieć ich krzywdy. Odpinają mi kajdanki, a ja z łoskotem spadam na ziemię. Przez chwilę mam nadzieję, że to już koniec. Szybko przekonywuję się, że nie. 
Na moje ciało spada wiele kopnięć. Próbuję nie myśleć o bólu. Chcę umrzeć. Tylko tyle.

To wszystko powtarza się codziennie, ale z drastyczniejszymi metodami. Zawsze każą mi oglądać materiały kręcone przez najlepszych operatorów kamery. Materiały zawierają życie Peety. Oczywiście śledzą go za każdym razem. Również nie obejdzie się bez tajnych kamer i mikrofonów zainstalowanych w jego domu w Wiosce Zwycięzców. Po raz kolejny nadzieja odwiedza mnie i mówi, że kiedyś on zlikwiduje je. Zawsze ludzie Snowa powtarzają dobrze znane mi słowa.
"Chcesz, żeby nic mu się nie stało? Żeby twój braciszek nie brał udziału w Igrzyskach Głodowych? To cierp albo skorzystaj z propozycji pana Coriolanusa Snowa".
Wtedy zawsze cedzę przez zaciśnięte zęby: "Nigdy".
I cierpię. 
Nie zamierzam być Finnickiem Odairem. Nie chcę się sprzedawać. Nie przerobią mnie na kapitolińczyka. Mam swoją godność, co prawda w małej ilości, ale ją posiadam. Pewnie niektórzy pomyśleliby, że jestem głupia. W sumie nawet fajnie. Wtedy jestem wyróżniona spośród innych ludzi. 
Drzwi trzaskają, a ja kolejny raz poddaje się codziennej rutynie.
Już na pamięć znam te korytarze, którymi codziennie przemierzam tą samą drogę. Nogi prowadzą mnie na koniec korytarza, ale Strażnicy nakazują kierować mi się w następny korytarz po prawej stronie. Lekko zdziwiona tym faktem robię to, co nakazują. Nie chcę, aby Peeta, Matt i inni ucierpieli przez moje nieposłuszeństwo. Wydaje mi się, że ten korytarz nie ma końca, jednak ledwo co dostrzegam drzwi. Kiedy dochodzimy do nich, jeden ze Strażników Pokoju pochyla się nademną i mówi: "Powodzenia, nie daj im się złamać."  Stoję jak ten kołek i  nie wiem co odpowiedzieć. -
"Jesteśmy z tobą. Teraz my będziemy Cię odprowadzać."
Decyduję się tylko na krótkie, ale przepełnione wdzięcznością: "Dziękuję" i wkraczam do pomieszczenia.
 Na środku znajduje się półleżące krzesło obite skórą, który jest podpięty do różnorodnych urządzeń, a przy nich znajduje się masa ludzi w białych kitlach. Nie zapowiada się to dobrze. 
Za każdym razem kiedy ci pseudolekarze próbowali mnie podłączyć i położyć na tym krześle, kończyli z siniakami na twarzach. Niestety, działa to też w drugą stronę i w końcu dostałam za swoje. 
Teraz leżę spięta najgrubszymi pasami i tylko obserwuje co znowu, kochany pan prezydent, wymyślił. Przede mną rozciąga się wielki ekran, który na razie jest czarny. 
Po chwili podchodzi do mnie mężczyzna w kitlu i każe innym zaczynać. Jeszcze ostatni raz próbuję się wyszarpać, ale nic z tego. Zostało mi już tylko obserwowanie jak przezroczystymi rurkami spływa złota substancja wprost do mojego ciała. Kiedy ten proces się zakończył, wszystko wokół zaczyna się kręcić i ściemniać. Czuję się lekko.  Ni stąd, ni zowąd, przed moimi oczami rozbłyskuje się ekran i widzę samą siebie na arenie. Co jest do licha?! Każą mi oglądać samą siebie? Próbuję odnaleźć jakiś sens tego, co tu się dzieje. Nagle coś innego przykuwa moją uwagę.
Widzę Peetę, który stoi tuż za mną z nożem w ręku. Odwracam się do niego i uśmiecham, ale ten nawet nie drgnął.  Podbiegam do niego gdy niespodziewanie Peeta rzuca się na mnie i przyciska do ziemi. Trzyma nade mną nóż. Próbuję do niego przemówić, aby odłożył broń, jednak nie reaguje. Natychmiast widzę jak wbija mi nóż w oko. Próbuję odwrócić wzrok od ekranu, ale coś przytrzymuje mi głowę. Płaczę, ponieważ czuję ten ból, jakby to ja była pokrzywdzona. W sumie jestem, albo.... Nic już nie wiem. Wszystko jest takie realne. Peeta, po kilku pchnięciach nożem, ściąga mi kurtkę oraz bluzkę. Jego szalony wzrok pada na moją twarz. Oddycham ciężko. Mam wrażenie jakbym oglądała jakiś horror. Jego nóż wbija mi się w mostek, a potem przesuwa ku pępku. Wrzeszczę. Wszystko wokół faluje, pulsuje, ukazują się kolorowe wzory. W uszach rozbrzmiewa niski ton głosu, który w kółko powtarza: "Peeta jest wrogiem, mordercą. Zabije cię. To zmiech."
Rozpaczliwie mówię, że to nie prawda, że go kocham.  Znowu coś nakazuje mi patrzeć na ekran. Peeta garścią wydziera moje wnętrzności i wpycha do ust.  Nie to nie prawda, on nie jest zmiechem. Ja go kocham. On nie jest potworem, nie jest...
Jego ciało zmienia się w wielkie futro, a piękny błękit oczu zastępuje krwista czerwień. Palce zamieniają się w ostre pazury, a proste zęby w krzywe, wielkie kły. Widzę jak rozszarpują moje ciało. 
Nieeeee!!! Nieeeee!!! To nie jest prawdziwe! To nie jest prawdziwe!!! On mnie kocha! Nigdy by mnie nie skrzywdził!!! Świat wiruje. Słyszę tylko okropny wrzask wydawany przeze mnie. Serce bije jak oszalałe. Wszystko na przemian się rozmazuje i wraca do normy. Coś od środka mnie pali, rozdziera. Płaczę. Ja nie chcę!

Przede mną ukazuje się okropna twarz Peety. Jest zdeformowana. Czerwone tęczówki wlepiają się we mnie. 
-  Jesteś nikim! Suką! Wstrętna dziwka!!! Chcesz ocalić braciszka? Oj tak mi przykro... Nie udało Ci się! - Jego rechot rozbrzmiewa mi w uszach. -  To ja go zabiję!!!
I widzę jak rozczłonkowuje ciało mojego brata. Znowu wrzeszczę. Wszędzie jest krew. Spoglądam na swoje dłonie. One również są całe we krwi. On jest mordercą! Zabił go! Nienawidzę go!  Nie! Kocham go! Kocham!!! Morderca!  Skurwiel! Nie! On taki nie jest! On nikogo nie zabił. 
Nie zabił....
Po chwili wszystko wraca do normy nie ma już ciemności, ekranu. Widzę jak wszyscy ubrani na biało biegają pomiędzy maszynami. Wokół siebie wyczuwam zapach spalenizny. Wszędzie słychać krzyk. Korzystam z tej chwili chaosu i próbuję się wyśliznąć z uwięzi. Jakimś cudem mi się to udaje. Wstaję na nogi. Biorę co popadnę i miotam w tych ludzi, którzy robią mi pranie mózgu. Ale Peeta... on mnie nienawidzi....  Cholera! On mnie kocha i nikt tego nie zmieni, panie prezydencie!
Niestety moja przewaga nie trwa długo i zostaję schwytana przez Strażników Pokoju. Oczywiście nie obyło się bez kary. 
Po trafieniu do celi kładę się na środku pomieszczenia. Zimna podłoga studzi moje rozgrzane ciało. Wrzucanie do wody i rażenie prądem to przecież nic takiego...
Po upływie bodajże dwóch godzin, dopiero teraz dostrzegam lustro na ścianie. Skąd ono się tutaj znalazło? Z tego co pamiętam, nigdy go tu nie było. W sumie nie powinnam już polegać na przeszłości. Już nie wiem co jest prawdą, a co kłamstwem. Nikomu i niczemu nie powinnam ufać. Postanawiam wstać. Chwiejnym krokiem podchodzę do lustra. To co tam się znajduje, w ogóle nie przypomina dawnej mnie. 
Podbite oczy, sińce na każdym milimetrze opuchniętej twarzy, wiele rozcięć, zaczerwienione gałki oczu. Nie wyglądam jak człowiek, tylko jak wrak człowieka. Opuszczam wzrok. Wybieram pierwszy, lepszy kąt i kulę się w nim. Kolejny raz płaczę. 
Już nigdy nie wrócę do domu. 
Przez całe swoje życie będę zabawką Snowa...