piątek, 27 marca 2015

Rozdział II

Przepraszam, przepraszam, przepraszam!
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie... nie dość, że tak długo nie było żadnego nowego rozdziału, to jeszcze  zepsułam ten...
W tej chwili na głowie mam egzaminy gimnazjalne... Ale cóż, coś jest i zapraszam do komentowania.
~Mańka
       ***
- Zostaw ich! Zostaw! Oni nic Ci nie zrobili! To ja jestem winna... zostaw ich... proszę...
Mocne uderzenie głową w podłogę powoduje, że się budzę. Nie znoszę nocy. Nienawidzę zmęczenia, bo wtedy to wszystko przychodzi. Chciałabym się kiedyś nie obudzić. Prościej byłoby się zabić, niż wyczekiwać na cud. Niestety nawet pozbawili mnie i tej możliwości. Gdybym posiadała chociaż odrobinę czegoś ostrego...
Wybieram swój ulubiony kąt i ponownie kulę się w nim. Ta beznadziejna pozycja pomaga mi w dojściu do siebie. Z trudem wymawiam swoje imię. Mam siedemnaście lat. Jestem torturowana przez ludzi Snowa. Codziennie. Chyba wypróbowali na mnie większość swoich tortur. Nie... Nie mogę o tym myśleć. Muszę przestać. Inaczej zawładną mną... w sumie już to zrobili. Wierzchem dłoni ocieram łzy, ale zaraz klnę pod nosem, ponieważ woda powoduje ból na moich dość głębokich ranach. Postanawiam wstać i po raz kolejny obejrzeć się w lustrze. Mogłabym je rozbić, ale jednak nie mam ochoty tego robić. Chcę wiedzieć jak wyglądam.Więc... Przede mną stoi posiniaczona, brudna, zmaltretowana dziewczyna, która bez problemu może policzyć wszystkie swoje kości. Przetłuszczone, czarne, krótkie włosy zwisają z jej małej głowy. Oczy są pozbawione wyrazu. Worki pod oczami i sińce dodają jej kilku lat. Opuchnięte policzki, rozcięte wargi, siniaki. Tak wygląda jej twarz. Szara koszulka zwisa z jej drobnego ciała, a spodnie, które powinny przylegać do nóg, są luźne. Niczym już nie przypominam tamtej Mary sprzed dwóch lat. Jestem jej totalnym przeciwieństwem. Znów zbiera mi się na płacz. Nie mogę być już bardziej żałosna.. I to wszystko przez tego Mellarka! To ON kazał mi tu być. To  przez NIEGO jestem torturowana! Nie! Co ja wygaduje?! Przecież On nigdy by mi tego nie zrobił. To Snow.
Ból w mojej czaszce nasilił się, wszystko błyszczy, migocze, skacze...  Natychmiast biorę zamach i słyszę dźwięk tłuczonego szkła. Robi mi się lekko i ciepło. Próbuję powstrzymać powieki przed całkowitym ich zamknięciem. Jednak w końcu zasypiam...
   ***
Już minął rok od momentu, który spowodował, że rozpadłem się na miliard drobnych kawałków. Który spowodował, że pewna część mnie po prostu wyparowała. Przez cały ten czas rozmyślałem o niej i nadal to robię. Nie mogę o niej zapomnieć. Cały czas mam przed oczami jej drobne ciało, które zostało zabrane przez ogromne szczypce poduszkowca. Nie mogłem pozwolić na to, aby jej śmierć poszła na marne. Wygrałem te pieprzone Igrzyska! I co z tego?! Moja własna matka nawet nie ucieszyła się z mojego powrotu. Tylko ojciec mnie pocieszał, ale przecież to i tak nie załagodzi bólu po jej stracie. Jak mogłem do tego dopuścić? Jak?! Każdy mi tłumaczy, że tak musiało być, ale ja nigdy się z tym nie pogodzę! Słyszycie?! Nigdy!
Przystaję na moment i biorę głęboki wdech. Ciaśniej otulam się płaszczem i chowam w niego brodę. Prawą rękę wsadzam w kieszeń i brnę dalej. Jest wyjątkowo chłodno jak na dożynki. Wszyscy pochowali się w domach i przygotowują swoje dzieci na rzeź.
 Idę w stronę Złożyska, do jej domu.  Obiecałem jej, że się nimi zaopiekuję. Mocniej ściskam dwa bochenki ciepłego chleba i przyspieszam kroku. Powietrze jest na tyle zimne, że z moich ust wydobywa się obłoczek pary. Staję przed drewnianymi drzwiami, zaciskam palce i pukam. Serce bije mi mocniej, oddech staje się urywany. Za każdym razem kiedy tu przychodzę, moje ciało szaleje, nie słucha mnie. Nagle drzwi otwierają się, a w nich stoi młody chłopak z czarnymi włosami i czarnymi oczyma.
- Cześć, Peeta! - wita mnie. - Wchodź szybko, nie marznij tu tak.
Cholera! Jak on mi ją bardzo przypomina. W sumie nic dziwnego głąbie, jest jej bratem.
Wchodzę do małego pomieszczenia jakim jest kuchnia. Od mojego remontu mija już pięć miesięcy. Powymieniałem szafki, wstawiłem nowy piecyk i pomalowałem ściany. W sypialniach powymieniałem półki w szafkach i wstawiłem "nowe" łóżka. Jestem im tego winny, chociaż wiem, że nigdy nie wrócę im tego, co było dla nich najważniejsze, i dla mnie też - Mary.
- Proszę, dwa bochny chleba, świeże. - Uśmiecham się, ale po chwili tego żałuje. Dzisiaj są Dożynki. Nikt nie ma nastroju do śmiechu.
- Dziękuję Ci. Wiesz, że nie musisz tego robić. To nie twoja wina. Przestań tak myśleć, proszę Cię, Peeta. Nie jesteś nam niczego winien. - Głos Renesmee rozchodzi się po pomieszczeniu.
Kręcę głową i otwieram usta, aby powiedzieć im jaka jest prawda, jednak kobieta unosi rękę do góry.
- Wiem, że jest Ci ciężko, nam też. My ją kochaliśmy, to znaczy dalej kochamy i wierzymy, że ona jest w tej chwili gdzieś daleko, gdzie nie ma cierpienia, ale życie toczy się dalej, Peeta. Trzeba wszystko zacząć od nowa. Ona uratowała Prim. Poświęciła się. Mary z całą pewnością  nie chciałaby, abyś rozpaczał.
Na dźwięk jej imienia wzdrygam się w sobie. Renesmee ma może i rację, ale to ja jej nie ocaliłem.
- Ja już pójdę, muszę jeszcze wstąpić do matki Katniss, dać jej chleb. - Wskazuję na bochen owinięty miękką ścierką.  Staruszka kiwa głową, a ja kieruję się do drzwi. Nagle czuję mocne szarpnięcie za ramię.
- Peeta, dziękuję za chleb. Trzymaj to. Może nie powinienem Ci tego wręczać, ale wiem, że i tak o niej nie zapomnisz. - Matt wciska mi coś w rękę. - Idź już, za nim się rozmyślę.
Kiwam głową i wychodzę. Opieram się plecami o drzwi i natychmiast patrzę na to, co wręczył mi Matt. 
 Jej zdjęcie... które jest  naprawdę w bardzo dobrym stanie, jak na takie maleńkie rozmiary. Mary stoi naprzeciwko obiektywu, jej włosy znajdują się na lewym ramieniu, usta ma rozchylone w lekkim uśmiechu, a jej oczy są takie pogodne. Nie, nie mogę wytrzymać. Najpierw jedna łza, potem druga. Mary.... Tak mi Ciebie brakuje...  W każdą noc, w każdy dzień rozmyślam o tobie, wspominam razem spędzone chwile, każdy twój uśmiech, łzę. Dlaczego mi to zrobiłaś? Dlaczego odeszłaś. Dlaczego się oddaliłaś? 
Przecieram oczy i dalej wpatruję się w zdjęcie. Delikatnie chowam je do wewnętrznej kieszeni płaszcza, tuż obok serca. 
- Cześć Peeta! 
Zaskoczony odwracam się. To Prim. Nie jest jeszcze elegancko ubrana, więc tylko się upewniam, że jeszcze mam trochę czasu do Dożynek.
- Hej Prim. Jak tam u was? - zniżam się trochę, co powoduje, że zrównuję się z nią.
- Szczerze? Boję się, mam jakieś dziwne obawy co do tych Dożynek, naprawdę...
- Jakie obawy? - marszczę brwi i w myślach zaczynam układać jakieś sensowne zdanie, które będę mógł odpowiedzieć małej dziewczynce. 
- Sama nie wiem, ale coś tam - stuka palcem w głowę. - mówi mi, że stanie się coś złego.
- Oj Prim... nie martw się wszystko będzie dobrze, mówię ci. - zmuszam się na pogodny uśmiech. 
- Peeta, czy... ty płakałeś? 
Po raz kolejny zrzedła mi mina. 
-Nie, a bym zapomniał...-  podaje złotowłosej dziewczynce bochenek chleba. Na co ona się uśmiecha i serdecznie dziękuje oraz obiecuje, że odwdzięczy się sporym kawałkiem sera.  Uhh dobrze, że to ją spotkałem, a nie kogoś innego.
Kroczę ku Wiosce Zwycięzców. Niestety, im bliżej jestem Wioski,  przypominam sobie co czeka mnie w domu. Znowu dostanę od matki. Kolejny raz słyszę w mojej głowie jej głos: "Rozdajesz nasze pieniądze na lewo i prawo! Ty nieudaczniku! Gdyby nie ta cała twoja Mary, nigdy byś nie wygrał tych Igrzysk! Miała więcej odwagi  od Ciebie, niedorajdo!".  Może i  w tych oskarżeniach jest ziarenko prawdy? Hmm... chociaż jestem ciekaw, co by było gdyby ta niedorajda nie wygrała Igrzysk? Straciła by tylko pracownika, ale zapewne nie miałaby teraz pieniędzy na wygodniejsze życie, które "zapewnia" nam Kapitol.  Przekraczam bramę  Wioski i mijam dwa puste domy oraz dom Haymitcha. Tuż obok znajduje się mój,  Wchodzę do niego. Na progu witają mnie już krzyki mojej matki i jej "delikatne  dłonie". Kolejny koszmar...
                ***                 
Cały jestem oblany potem. Przestępuję z nogi na nogę. Zgrzytam zębami i nerwowo przygładzam włosy ręką. Co w tym roku "zaserwuje" nam Kapitol?  Mam nadzieję, że Katniss, Prim oraz Matt będą bezpieczni.  To nie mogą być oni...
Effie powoli podchodzi do kuli z imionami dziewczyn,  z których jedna nigdy więcej nie ujrzy już swoich bliskich...  Opiekunka chwyta  złotą rękawiczką jedną karteczkę, która po chwili znów upada do wnętrza kuli. Trinket uśmiecha się przepraszająco i ponownie sięga po kartkę, tym razem inną. Ciekawe kogo życie zostało uratowane, a czyje stracone?

Chcę umrzeć. Nie zniosę tego więcej. Z moich ust wydobywa się przeraźliwe przekleństwo. Serce bije tak, jakby miało wyskoczyć, a ja mam ochotę obrócić całe Panem w pył...
Boże, dlaczego mi to robisz?!
Dlaczego Katniss Everdeen oraz Matt Morrison mają być moimi trybutami, których będę musiał wypuścić na rzeź?
Mary wybacz mi...
Nie zdołałem uchronić twojego brata....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz