piątek, 28 lutego 2014

Rozdział VI

Po wypłakaniu się w poduszkę przetarłam piekące oczy i nie myśląc ani przez chwilę stałam już przed drzwiami do sypialni Peety.  Zapukałam. Usłyszałam kilka dźwięków dobiegających ze środka.  Po chwili w drzwiach stał chłopak, którego dotychczas nie widziałam. Z mokrych włosów kapały pojedyncze kropelki wody, które spadały na umięśniony tors chłopaka. Jego goliznę zasłaniał ręcznik owinięty wokół bioder. Zagryzłam dolną wargę. Peeta jest taki pociągający. Na jego twarzy  zagościł uśmiech.
-  Widzę, że ktoś mnie odwiedził. Wybacz, że nie jestem w pełni ubrany ale co dopiero wyszedłem spod prysznica.
- Wiem. - Że co?!  Co ja przed chwilą powiedziałam? Mary świetnie. Wkopałaś się teraz po uszy.
- To może wejdziesz?  Chyba nie masz zamiaru rozmawiać ze mną na korytarzu?  - Jego czarujący uśmiech dalej nie schodził z twarzy.
Kiwnęłam głową.  Peeta odsunął się robiąc mi miejsce abym mogła przejść.  Wskazał mi ręką na fotel na którym mogę usiąść.
- Pozwolisz mi się ubrać?  No chyba,  że  chcesz abym pozostał w takim stanie jakim jestem. - Zaśmiał się.
Oczywiście, że chcę. Głupie pytanie.
- Mógłbyś się ubrać. Przynajmniej spodnie. - Kieruję wzrok na ręcznik.
Widzę tylko jak jego mięśnie pracują  z każdym ruchem. Tak bardzo chciałabym ich dotknąć. Peeta zniknął szybko w łazience ale i również szybko się pojawił, ubrany.
- To w sumie co Cię tu sprowadza? - Zaczął.
Co ja mam mu powiedzieć?  "Myślałam o Tobie przy  czym płakałam jak bóbr?".
- Muszę z Tobą po mówić.
- Domyślam się.  - Wziął  krzesło, które stało przy małym stoliku, postawił je przede mną i przysiadł na nim.
- Właściwie to nie wiem po co tu przyszłam.  Po prostu pomyślałam  aby do Ciebie przyjść i z tobą pogadać choć już i tak sporo dzisiaj przegadaliśmy. - Wypowiedziałam jednym tchem.
- To może ja zarzucę jakiś temat do rozmowy? Niech pomyślę. - Potarł  palcami o brodę. Boże ile bym dała aby go pocałować. - Co powiesz aby...
Nie dokończył. Natychmiast moje wargi  poczuły  ciepło jego warg. Poczułam jak przez moje ciało przepływa fala gorąca. Moje dłonie  spoczywały na jego policzkach. Pogłębiłam pocałunek.  Nagle poczułam jak mój czyn został odwzajemniony. Ręka Peety znalazła miejsce na moich plecach. Swoim ciałem próbowałam przybliżyć się do niego. Miałam ochotę na więcej.  Z trudem oderwałam się od niego. Zarumieniona wypowiedziałam:
- Przepraszam.
Szybko wyszłam z pokoju. Nie wiem kiedy już znalazłam się w swojej sypialni. Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam głośno krzyczeć w poduszkę: "Co ty idiotko zrobiłaś?!?!"
Leżałam tak już z dobre parę godzin. Nie poszłam na kolację. Założę się,  że pewnie Effie dobijała się do drzwi. Pewnie to zignorowałam. Przez te godziny wyzywałam się najgorszymi przymiotnikami jakie mogły istnieć. Jak mogłam zniszczyć tą nić porozumienia, która łączyła mnie z Peetą? Omijając to co się wydarzyło w jego pokoju, uświadomiłam sobie, że dzisiaj miałam być u lekarzy, którzy wstrzykną mi coś do organizmu. Chrzanić to. I tak nic mi już nie pomoże. Tak czy siak doszłam do tego, że już nie spojrzę Peecie w oczy. Nigdy.  Po co to zrobiłam?  Sama nie wiem.  Wyprostowuję się do pozycji siedzącej.  Nie mam siły na nic, jednak decyduję się aby wyjechać windą na dach. Tak postąpiłam.  Po dotarciu postanawiam przysiąść w tym samym miejscu jak zeszłej nocy. Cały czas myślę o Peecie.  Jak on mógł się wtedy czuć, całując mnie, a kochając inną osobę.  Czuję się podle. Dotychczas myślałam tylko o sobie. Może jednak nie tylko o sobie. Szybko wypieram tą myśl. Jestem egoistką. Egoistką  w uczuciach.
Nagle rozchodzi się dźwięk nadchodzących kroków.  Nie odwracam się.  Nie chcę aby ktokolwiek widział mnie w takim stanie.  Kroki ustają. Czuję spojrzenie skupione na mnie.
-Mary...
O nie. Wiem  do kogo należy ten głos. Tak bardzo chciałam uniknąć tej rozmowy.
- Peeta, ja nie chciałam. Przepraszam Cię.  Ja wiedziałam, że w twoim sercu mieszka ktoś inny, a jednak perfidnie to wykorzystałam. Przepraszam. - Dodaję cicho. Nadal nie odwróciłam się w jego stronę.
- Katniss wybrała Gale'a. Tuż przed dożynkami widziałem ich razem. Całujących się.  Jeśli ona jest z nim szczęśliwa, to niech tak będzie.
- Ale to jest miłość, nigdy nie przestaniesz kochać Katniss.
- Mary to już nie istotne. Spójrz na mnie. -Poprosił.
Nie mogę mu spojrzeć w oczy. Ale wiem jeśli tego nie zrobię to nigdy nie wyjaśnimy tej sprawy.  Odwracam się. Jego oczy  są niebezpiecznie blisko moich.  Są takie nieskazitelne. Piękny błękit którego jeszcze nigdy nie widziałam.  Moje serce zaczyna szybciej bić. Peeta dotyka mojego policzka. Momentalnie łapię go za rękę.
- Peeta, nie... - Szepczę.
On jednak nie zwraca uwagi na moje słowa.  Czuję delikatne muśnięcie jego warg na moich wargach. Odchylam się do tyłu przy czym przerywam pocałunek lecz Peeta wyraźnie nie chce tego przerwać.  Ponownie czuję muśnięcie   ale jest bardziej zdecydowane. Odrywam moje wargi od jego.
- Peeta. Nie możemy. Nie mogę.  Wiem, że  mnie nie kochasz. - Wykrztusiłam.
Skierowałam wzrok na jego oczy. Teraz przepełniał je ból.
- Mary, przez te całe lata byłem skupiony na Katniss lecz ktoś zawsze obok niej był.  Tym kimś byłaś ty.  Codziennie myślałem o was dwóch.  To nie było takie proste. Zawsze szukałem wzrokiem Was dwie. Nigdy nie mogłem się zdecydować.  Ale kiedy widziałem  obok Katniss Gale'a, zrozumiałem, że mimo ciężkiego charakteru Katniss,  Gale podbije jej serce. Tak też było. Po czasie zobaczyłem jak jesteście do siebie podobne z wyglądu, miałyście podobny cel, czyli wyżywienie rodziny.  Brak rodziców. Tyle rzeczy Was łączyło.  Uwierz mi nie mogłem się zdecydować lecz teraz podjąłem decyzję.  Chcę być przy tobie. Chcę z tobą być.
Nie mogłam przetrawić tych słów. Peeta wybrał mnie. Jednak czuję się zabawką, którą można się pobawić kiedy druga się zepsuje ale z drugiej strony chcę aby był przy mnie. 
Podejmuję decyzję.
Składam na jego ustach krótki pocałunek,  który zatwierdza jego słowa. Podnoszę się.  Widzę jak    chce coś powiedzieć lecz przykładam mój palec do ust. Szybko wracam do pokoju, zostawiając Peetę samego. Kładę się na łóżku i zasypiam czując smak jego ust na moich.
                                                                           ***
Kolejny dzień, który przybliża mnie do nieuchronnej śmierci.  Ostatnie wydarzenia  bardzo mnie zmieniły.  Przedtem chciałam być tam gdzie jest Peeta.  Teraz tylko pragnę  cały czas czuć smak jego ciepłych warg.  Przez cały czas patrzyliśmy na siebie ukradkiem.  Na treningu, na lunchu, przy kolacji. Minęły dwa dni. Obydwoje umiemy już zastawiać pułapki, posługiwać się nożem,  łukiem, rozpalać ognisko oraz  rozpoznawać rośliny.  Można powiedzieć, że przewyższamy w umiejętnościach inne dystrykty. Jednak zauważyłam,  że trybuci są dobrze wyszkoleni bez względu na dystrykt.  Są silni, bystrzy, umieją posługiwać się bronią.  Na arenie w każdej chwili mogą nas zabić.  Wracając do moich spraw uczuciowych,  od tamtego wieczoru nie miałam bliższego kontaktu z Peetą. Jestem zawiedziona ale rozumiem, że  na arenie nie ma czasu i miejsca na tego typu sprawy.  Niestety los nie chce abym poczuła co to jest życie z chłopakiem którego kochasz ani poczuć jak to jest mieć własne dzieci. To jest niesprawiedliwe ale czy na tym świecie istnieje sprawiedliwość?  Z opowieści Renesmee wiem, że  sprzed czasu istnienia Panem oraz zalaniu przez oceany kontynentów, ludziom żyło się lepiej. Mieli wszystko na wyciągnięciu ręki,  mieli  nowoczesne domy, każdy miał samochód,    młodzi ludzie imprezowali po nocach, cały czas mieli zapewnioną dostawę prądu.  Jednak władza i natura  zaprzestała tych procesów.  W szkole prawie nigdy nie uczono nas o czasach przed Panem. Z rozmyśleń wyrywa mnie  pukanie do drzwi.
- Mary, kolacja!
- Chwilę.
Od razu po treningu położyłam się i zaczęłam rozmyślać. Nie przeszkadzał mi nawet nieprzyjemny zapach potu. Teraz szybko pognałam do łazienki.  Wolę już więcej nie zadzierać z Effie. Po tym jak nie przyszłam na kolację,  dostałam mocną reprymendę.  Nawet na samo wspomnienie przechodzą mnie ciarki. Nie wiedziałam, że Effie jest taka wybuchowa.
Wzięłam najszybszy w moim życiu prysznic i pośpiesznie powędrowałam do szafy. Wybrałam czarną sukienkę z długimi,  prześwitującymi rękawami.  Do tego dobrałam  czarne buty bez obcasów. Zapomniałam o chustce na głowę.  Nie zwracałam uwagi zbytnio na moją głowę.  Jednak w lustrze zobaczyłam dziewczynę, która ma krótkie włosy. Tak szybko mi odrosły, a ja nawet tego nie zauważyłam.  Są dość długie więc postanawiam je zostawić takie jakie są,  nie wiedziałam, że dwudniowa kuracja przyniesie takie efekty. Naav miał rację.  Po uczesaniu włosów szybko wychodzę na korytarz i kieruję się do jadalni. Widzę już wszystkich  siedzących przy stole wraz z ekipą.  Zauważam też siedzącego do mnie tyłem Peete. Zasiadam obok niego. Natychmiast kieruje wzrok na mnie.
- Ślicznie wyglądasz. - Wyszeptał.
Poczułam jak złapał mnie za dłoń pod stołem. Zacisnęłam jego dłoń.  Całą kolacje  wypytywano mnie o moje samopoczucie, o włosy,  o treningi. Tak samo jak Peete.  Nadeszła pora aby zakończyć kolację. Ja jako pierwsza odeszłam od stołu pod pretekstem wyspania się aby mieć jutro siły. Po przybyciu do pokoju, rozebrałam się i  wzięłam prysznic. Skusiłam się na pomarańczowy  aromat. Po wyjściu z kabiny, po raz pierwszy od wypadku mogłam wysuszyć włosy.  Nigdy nie doceniałam tego uczucia. Ubrałam się w najszerszą bluzkę jaka była w szafie choć dalej była obciskająca oraz zwykłe spodnie. Położyłam się na łóżku. Jestem ciekawa co robi Matt i Renesmee.  Mam nadzieję,  że dają sobie radę i nie głodują. Mam nadzieję,  że Katniss przynajmniej po części pomoże mojej rodzinie.  Mam nadzieję, że nie będą musieli patrzeć na moją śmierć. Nie chcę żeby płakali, kiedy moje życie dobiegnie końca. Teraz już tylko rozmyślam jak trybuci mnie wyeliminują z gry. Przebiją mnie włócznią? Czy też utną głowę?  
Słyszę pukanie do drzwi.  Nie mając siły się ruszyć krzyczę, że drzwi są otwarte.  Do sypialni wchodzi  Effie. Posyła mi uśmiech i przysiada na skraju łóżka.  
- Może zechcesz z nami pooglądać film?  
- Jaki film?  - Pytam zdziwiona tym faktem. - To tutaj można oglądać filmy? 
Może to się wydaje dziwne ale przez cały pobyt tutaj nie zauważyłam odtwarzacza DVD. W szkole mieliśmy jeden. Był nawet całkiem nowoczesny ale pewnie dla mieszkańców Kapitolu nie zrobiłoby wrażenia.  Dla nas, dla dzieci z Złożyska to było coś zesłane z nieba! 
- No tak.  Chyba mentor i opiekunka mają prawo pobyć na chwilę z swoimi trybutami.
- To Haymitch  zgodził się na to? Przecież woli spędzać czas z butelką whisky.  No ale dobra, zgadzam się.  - Do tej wypowiedzi dodałam swój uśmiech. 
Effie wstała i kazała iść za sobą.  Kiedy doszłyśmy do salonu  Haymitch siedział wyprostowany jak struna. Czyżby coś nie pożądanego było w whisky?  Peety nie było. Moje miejsce przypadło obok mentora. Zaczynam się domyślać, że oglądanie filmu to był tylko pretekst aby mnie wyciągnąć z otchłani myśli w  sypialni.  Telewizor który był przed nami był wyłączony.  Zaczęłam się denerwować.  O co im chodzi? Siedzą jakby chcieli coś powiedzieć a nie mogą. 
- Musimy porozmawiać o twoim zachowaniu. - Zaczął Haymitch. 
- Myślałam, że Effie to już zrobiła. - Warczę.
- Nie denerwuj się,  skarbie. - Zaciskam pięści. - Mów co czujesz do chłopaka i dlaczego zamykasz się w pokoju, skarbie, a damy tobie spokój. No słoneczko mów.  - Uśmiechnął się ironicznie. 
- Czy pan jest nie wyżyty? Dlaczego pana interesują moje sprawy uczuciowe? - Cedziłam przez zaciśnięte zęby.
- Czyli go kochasz. - Poklepał mnie po ramieniu.  - To widać,  skarbie.
- Tylko po to Effie mnie tu ciągła żeby rozmawiać z panem o miłości?  Uważam tą rozmowę za zakończoną! Jeśli chcieliście mnie wkurzyć to proszę!
Drogocenna waza która stała na małej szafce, leżała teraz w kawałkach. Po mimo tego, że  odłamki szkła wbiły mi się w dłonie,  kolejna waza znikła z szafki.  Cały czas uśmiechałam się złośliwie.  Effie byla przerażona moim zachowaniem. Widziałam strach w jej oczach. Haymitch patrzył na mnie jak na skończoną idiotkę. 
Postanowiłam coś zrobić. 
 Wzięłam ciężką figurę jakiegoś kota i z calej siły rzuciłam w mentora.  Na jego szczęście ma dobry refleks. Skulił się, a figura zatrzymała się na ścianie. 
- Proszę nigdy nie lekceważyć mojej siły. - Dodałam i ukłoniłam im się. 
Przedstawienie uważam za zakończone.

sobota, 1 lutego 2014

Rozdział V

Jestem w swoim domu. Jest mały Matt, ja i Mama oraz Tata. Siedzimy razem  przy stole. Śmiejemy się. Przytulam  rodziców i  idę z Matt'em na zewnątrz. Mama zakłada nam chustki na głowę ponieważ strasznie wieje. Jej czarne włosy są unoszone przez wiatr. Marszczy swoje brązowe oczy, pod nimi znajdują się sińce. Efekt pracowania po nocach. Głaszcze swój brzuch. Tak, będziemy mieli rodzeństwo. Nagle za nią pojawia się wysoki mężczyzna o szerokich barkach. Ma bujną, rozczochraną i czarną czuprynę. Jego zielone oczy ozdabiają  zmęczoną twarz. Uśmiecha się do nas, przy okazji widzimy jego dołeczki w policzkach. Rodzice machają do nas. Ręce mojego ojca są bardzo zniszczone, ponieważ pracuje w kopalni. Na dłoniach widać niemal wszystkie żyły. Mama również ma popękaną skórę na dłoniach. Jednak się uśmiechają. Przytulają się do siebie. Nagle widzę Strażników Pokoju. Chwytają mamę i zaczynają ją kopać, bić. Mój ojciec wyrywa się z uścisku strażnika. Uderza jednemu prosto w twarz, który wypluwa zęby z jamy ustnej.  Rzuca się ku mamie na ratunek.  Przekręca jednemu kark. Lecz drugi przykłada mojemu ojcu do skroni pistolet. Słyszę huk. Po czym widzę krew rozbryzganą na ścianie domu. Dotąd uśmiechnięty Tata pada na ziemię z wielką dziurą w głowie z której sączy się krew. Moja matka krzyczy, szarpie się, płacze, jednak dwóch ostatnich strażników uderzają ją kamieniem w głowę i ściskają brzuch, wręcz skaczą po nim. Widzę jej przepiękne oczy wpatrujące się we mnie. Wiem, że każe mi uciekać. Przez cały czas zasłaniałam dłońmi oczy Matt'a. Zrozumiałam, że muszę uciekać. Zaczynamy biec w samych skarpetkach po ostrych kamieniach. Trzymam mojego braciszka za rękę. Odwracam głowę by zobaczyć co się dzieje za mną. Widzę Strażnika biegnącego ze swoim wielkim psem. Zaczynam przyspieszać, lecz brak mi sił. Uciekamy nad małe jeziorko znajdujące się daleko od naszego domu w Złożysku. Znajdujemy się na brzegu. Przytulam Matt'a do siebie. Wiem, że to koniec jak na dziewięciolatkę. Nagle wielkie bydle wskakuje na nas. Łapie Matt'a za głowę. Krzyczę. Widzę już tylko odgryzioną połowę czaszki. Jej wnętrze wypływa po ciele sześciolatka. Płaczę. Ciało mojego brata wpada do jeziorka, od razu barwiąc go na czerwono. Jego ciało nagle się rozkłada.  Zostaje już tylko szkielet dryfujący po powierzchni wody. Potem następny i kolejny, kolejny. Całe jezioro jest pokryte szkieletami. Widzę przed sobą strażnika. Do głowy przyciska mi pistolet. Mówię tylko ostanie słowa: Dlaczego śmierć?!
Budzę się z krzykiem. Oddycham ciężko. Jestem cała oblana potem. Wyprostowuję się do pozycji siedzącej. Zamykam twarz w dłoniach. Płaczę. Szlocham. Dlaczego to mnie wszytko prześladuje? Każdy sen jest inny, lecz zawsze pojawia się jezioro pełne szkieletów. Mam dość. Wstaję z łóżka. Kieruję się do łazienki. Przemywam twarz zimna wodą. Unikam patrzenia w lustro. Wychodzę na korytarz. Nikogo nie ma. To dobrze. Idę w stronę windy.  Gdy się w niej znajduję,  zauważam jeden przycisk po "12". No cóż, zaryzykuję. Wciskam go. Winda rusza. Otwierają się drzwi. Wychodzę. Nagle przed sobą widzę piękny ogród z przeróżnymi kwiatami, drzewkami. Całe to pomieszczenie jest pokryte szybą. Za szybą rozciąga się piękny widok. Widok świateł, wielkie ekrany, ludzi świętujących przyjazd trybutów. Postanawiam przysiąść na ziemi i wpatrywać się w tych ludzi, niewiedzących co mają z sobą uczynić oraz w gwiazdy, w księżyc. Siadam, wsuwając kolana pod brodę. Rozmyślam o wszystkim co wydarzyło się w moim życiu.  Informacja o nowym rodzeństwie, śmierć rodziców, przygarnięcie nas przez Renesmee, wychowywanie nas, głodówki, astragale, wydarzenia w szkole, zapoznanie z Katniss, nauka szycia, ćwiek, wymiany, Peeta, potajemne rzeźbienie, sprzedawanie figurek, koszmary, nieprzespane noce, praca, choroby Matt'a, szukanie jedzenia w śmietnikach, dożynki, Prim, Katniss, Matt i Renesmee, Peeta, noc, przyjazd, Naav, Effie, Haymitch, Parada trybutów, teraz. Rozmyślałam tak przez dłuższy czas. Na wielkim ekranie została wyświetlona godzina 3:00.
Nagle moją uwagę przykuł dźwięk przyjeżdżającej windy. Czyżby strażnicy przyszli po mnie?  Czekam na jakieś odzewy od osoby wchodzącej na dach. Bo tak sobie nazwałam to miejsce. Czuję dotyk dłoni na moim ramieniu. To Naav.
- Co tutaj robisz, Mary? - Zapytał.
Naav wyglądał dosyć przystojnie w obciskającej koszulce i  krótkich spodenkach. Jego włosy były rozczochrane. W lewej ręce trzymał koc. Zauważyłam, że na prawej łydce posiada barwny tatuaż przedstawiający zielonego węża otoczonymi roślinami, wijącego się wokół nogi.
- Zły sen. - Odpowiadam.
- Proszę, opatul się.- Podał mi koc.
- Dziękuje. Cały czas byłam pewna, że styliści mieszkają, na czas igrzysk, w swoich domach.
- Mylisz się. Nie wypuszczają stylistów za teren gdzie przebywają trybuci przed obawą tego, że różne pogłoski mogą się rozgłosić. A zapewne wiesz co by się po tym stało. - Przysiadł koło mnie. - Jutro, to znaczy dzisiaj, lekarze mają Ci wszczepić substancję do organizmu, która pobudzi rośnięcie Twoich włosów.
- Dzięki za informacje. Naav. Może dałbyś mi na jutro jakąś wielobarwną chustkę na głowę? - Zaśmiałam się.
- Ależ oczywiście. Mam nawet taką jedną która na pewno Ci się spodoba.
- Tak? A jaką? - Zapytałam niemal jak małe dziecko wypytujące rodzica o niespodziankę.
- Zobaczysz jutro.- Spojrzał na mnie. Uśmiechnął się życzliwie.
Księżyc świecił dosyć mocno. Jego blask padał na lewą część twarzy Naav'a. Wyglądało to niesamowicie. Miał niezwykle piękne oczy. Odwzajemniłam mu uśmiech.
- Na mnie czas, zdaję mi się, że na Ciebie również ale możesz tu posiedzieć. Dobranoc. - Otrzymałam właśnie pocałunek w policzek od mojego stylisty. Przeszły mnie ciarki. Pewnie nie jedną trybutkę tak uwodził, a jeśli to był tylko przyjacielski gest?
Po 30 minutach stwierdziłam, że również wybiorę się spać. Jak powiedziałam tak też zrobiłam.
Resztę nocy przespałam spokojnie. Jest godzina 7:00. Na pewno zaraz przyjdzie Effie i mnie obudzi. Wstaję z łóżka. Widzę mój strój na trening leżący na komodzie. Podchodzę aby go zobaczyć. W skład stroju wchodzą czarne, długie obcisłe spodnie, obcisły t-shirt ze srebrnymi paskami po bokach, czarne buty sięgające powyżej kostki z grubą podeszwą oraz dołączona przez Naav'a czarno-szara chustka. Faktycznie od razu mi się spodobała. Była cała czarna z szarymi wzorami. Powędrowałam szybko do łazienki. Przy lustrze ściągnęłam bandaż z głowy. Przyglądałam się swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądam okropnie. Biorę szybką kąpiel. Zakładam na siebie ubrania. Zawiązuje głowę świeżym bandażem, a potem chustką od Naav'a. Kieruję się w stronę drzwi prowadzących na korytarz. Jestem okropnie głodna. Przychodzę do jadalni. Przy stole znajduję się Peeta również ubrany w identyczny strój do treningu jak mój oraz niedostępny Haymitch.
- Cześć, jak się czujesz Mary? - Zapytał troskliwie Peeta.
- Hej - Siadam koło niego.- Wszystko w porządku. - Odpowiadam.
- Nie! Nic nie jest w porządku! - Wykrzyknął.
- Haymitch, o co chodzi? - Zapytałam nakładając sobie na talerz porcję jajecznicy.
- O to, że jesteś poszkodowana. Popatrz na siebie, jak ty wyglądasz?! Zawodowcy pierwsze Ciebie wyeliminują! Będę szczery, nie masz szans na przeżycie, a ja z Peetą będziemy starali się aby ulżyć Tobie na arenie. - Na prawdę zdziwiło mnie zachowanie naszego mentora. Z tego co wiem nigdy nie przykuwał zbytniej uwagi do trybutów.
- Haymitch... przestań. - Odpowiedział Peeta.
- Peeta nie możemy jej okłamywać przecież każdy wie, że nie da rady!
W tej chwili nie wytrzymałam. Zbierały mi się łzy w oczach. Wiem, że nasz mentor mówił prawdę ale to boli. Świadomość tego, że nie dasz rady, że nikt w Ciebie nie wierzy. To sprawia psychiczny jak i fizyczny ból. Wstałam, zasunęłam krzesło, podziękowałam i odeszłam. Fakt nie najadłam się ale trudno. Postanawiam poszukać Effie ponieważ nie było jej przy śniadaniu. Zaglądam do salonu, naszych pokoi. Nareszcie znalazłam ją w jej pokoju. Siedziała na krześle i płakała. Przyklękłam przy niej.
- Hej Effie. - Łapię ją za dłoń. - Co się dzieje?
- Spójrz na mnie, Mary. Widzisz jak wyglądam? Okropnie prawda? - Wskazała na swoją perukę.
- Effie, co ty wygadujesz?
- Jest już nie modna! A ja kupiłam ją dopiero wczoraj! - Wykrzyknęła przez łzy.
- Effie.. Daj spokój. Na pewno masz masę innych peruk, które są modne. - Uśmiechnęłam się. - Może pożyczysz mi tą którą masz na głowie, a ty weźmiesz sobie inną?
- Młoda Damo ta peruka byłaby dla Ciebie nie wygodna. - Powiedziała z uśmiechem.
Spojrzałam za zegar stojący na komodzie. Za chwilę odbędzie się trening. Postanawiam wrócić do jadalni. Widzę jak Peeta szepcze coś do naszego mentora ale na mój widok szybko odchyla się do tyłu.
- I co wypłakałaś się? Lepiej Ci, skarbie? - Powiedział Haymitch.
- Tak i jest mi lepiej bo przez ten cały czas wyobrażałam sobie jak leżysz w swoich wymiocinach i nie umiesz wstać kiedy ja stałam nad Tobą i śmiałam się z Ciebie jak wyglądasz. - Warczę.
Widzę jak Peeta bierze mnie za łokieć i prowadzi do salonu. Kiedy dotarliśmy, zaczyna mówić.
- Mary, nie musiałaś go aż tak poniżać. Wiemy i tak, że cały czas ląduje w swoich wymiocinach.- Uśmiechnął się.
- Zdenerwował mnie i tyle. Tak naprawdę czemu mnie tu zaprowadziłeś? - Zapytałam się.
- Chcę Ci powiedzieć, że...- Jego głos się tu zawiesza. - że nie będę pokazywał mojego atutu na arenie.
- Ja w sumie nie mam co pokazywać.
- Masz, tylko musisz to w sobie odkryć. - Złapał mnie za rękę.- Chodź, oznajmimy Haymitch'owi jakim jest głąbem. - Uśmiechnął się łobuzersko.
- Pasuję mi twoja propozycja. - Zachichotałam.
Wchodzimy do jadalni. Widać, że ktoś już za nas wykorzystał nasz plan. Effie wie jaką dać reprymendę Haymitch'owi. Czemu ja mówię 'nasz'?  Nie ma Nas i nigdy nie będzie.
- Dzieci, czas abyście wyruszyli już na trening. - Wyszczebiotała Effie. - No już, już. - Popędziła nas.
Jak powiedziała tak zrobiliśmy. Im niżej zjeżdżamy windą, tym więcej 'zbieramy' trybutów. Dwóch trybutów z dziewiątki i z siódemki. Potem wszystkich zawodowców. Na mój widok od razu śmieją się do siebie jakby byli dumni ze swojego czynu. Myślę tylko jak zginą. Jestem wściekła. Czuję jak Peeta łapie mnie za rękę, jakby wyczuł moją złość. Natychmiast wyparowuje ze mnie cała wściekłość. Nagle wyobrażam sobie jak nigdy nie powiem mu tego co do niego czuję. Tępy ból rozprzestrzenia się  po mojej klatce piersiowej. Czuję jego wzrok, który skierowany jest na moją twarz. Odwracam się w jego kierunku. On uśmiecha się i z tego co się domyślam chce mi przekazać żebym się nie przejmowała. Winda zatrzymuje się.  Wychodzimy wszyscy na wielką salę treningową. Widzę wielki wybór broni, różnorodne stanowiska, balkon z organizatorami. Nagle na środku sali staje dość wysportowana, wysoka kobieta z rudymi włosami. Przedstawiła nam się i wyjaśniła jak mamy się zachowywać, jak korzystać z stanowisk itd. Po zakończonym apelu wszyscy  udali się do stanowisk. Ja i Peeta staliśmy dalej.
- To gdzie idziemy? - Zapytałam. - Ja pójdę chyba postrzelać z łuku. - Dodałam.
- OK, ja pójdę powalczyć z mieczem. - Uśmiechnął się do mnie. - Spotkajmy się potem przy zastawianiu sideł.
Stałam za trybutką z 10. Patrzyłam tylko jak dziewczyna bodajże z czwórki strzelała poza tarczą. Zaczęłam się śmiać. Niestety  okazało się to sporym błędem. Zobaczyłam jak strzeliła w środek tarczy i natychmiastowo stanęła przede mną z  wściekłą miną.
- Co się tak śmiejesz?! Zabawnie Ci?! Chodź i pokaż mi co umiesz! - Wykrzyknęła.
Złapała mnie za łokieć i wcisnęła mi do ręki łuk. Stanęła obok, krzyżując ręce na klatce piersiowej.Wzięłam strzałę. Nałożyłam na cięciwę. Przypomniało mi się jak raz poszłam z Katniss do lasu aby nauczyła mnie strzelać. Pamiętam, że musiałam stać wyprostowana i uspokoić oddech.  Tak też zrobiłam. Błagałam tylko żeby trafić w tarczę. Strzeliłam. Otwieram oczy. Niemalże chcę podskoczyć z zachwytu. Swoją strzałą przebiłam strzałę zawodowca, która trafiła w sam środek. Podnoszę głowę do góry i wciskam jej łuk na klatkę piersiową i szepcze jej do ucha:
- Proszę bardzo.
Odchodzę i kieruję się tam gdzie kazał mi Peeta. Zobaczyłam jak siedzi na podłodze. Natychmiast odwraca się w moją stronę i mówi.
- Nie miałaś pokazywać swojego atutu.
- Skąd mogłam wiedzieć, że trafię w środek? Raz w życiu miałam łuk w ręku. - Powiedziałam rumieniąc się.
Uśmiecha się do mnie. Po czym kontynuuje zastawianie pułapki, którą prawdopodobnie przerwał przez mój pokaz. Przysiadam koło niego i konstruuję pułapkę. Nadal nie mogę przestać się cieszyć z tego co pokazałam chwilę temu. Czuję satysfakcję, dumę z siebie. Widzę jak Peeta próbuje zastawić sidła. Nie wychodzi to mu zbyt dobrze jak mi. W między czasie rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Zaraz słyszmy jak nasza trenerka oznajmia nam iż jest pora lunchu. Nie zdałam sobie nawet sprawy, że aż tak długo byliśmy tylko przy dwóch stanowiskach. Haymitch będzie zły. W końcu stwierdzam, że to mnie nie obchodzi. Prędzej czy później i tak zginę na arenie. Szturcham Peetę w jego bok i kierujemy się do wielkiej jadalni bądź stołówki.
- Może usiądziemy przy małym stoliku. Nie chcę nawiązywać sojuszy z nimi wszystkimi oprócz Ciebie oczywiście jeśli się zgodzisz.
Kiwnęłam głową. Dochodzę do wniosku, że myślę podobnie jak Peeta. Zginę tak czy siak ale przystaję na jego propozycję. Pewnie i tak nikt nie chciałby mieć z nami sojuszu. Trybuci z Dwunastki praktycznie nigdy nie zawierali sojuszu z innymi trybutami.
Peeta wybiera stolik dwuosobowy postawiony w rogu na końcu stołówki. Na każdym stoliku na trybuta czekały porcje pożywienia. Z apetytem zjadłam dwie kanapki z wędliną, sałatkę i wypiłam sok jabłkowy. Peeta zajadał się pysznymi, maślanymi bułeczkami i popijał je sokiem również jabłkowym. Przez cały czas wygłupialiśmy się razem. Co chwilę ktoś patrzył na nas z niedowierzaniem albo z pogardą. Wracamy na trening.
- Może teraz zaopatrzymy się w wiedzę na temat roślin? -  Zapytał Peeta uśmiechając się. Jego uśmiech jest taki słodki. Boże. Co ja wygaduję?! Nie mogę o nim teraz tak myśleć. Nie teraz i nie w tej chwili.
- Czemu by nie? Chyba z zastawianiu pułapek jesteśmy perfekcyjni. - Pozwoliłam sobie na mały żart.
Rozglądałam się po stanowiskach. Trybutka z Czwórki bardzo dobrze włada nożami. Tak samo jak i trybutka z 2 oraz 5. Trybut z 9 radzi sobie z oszczepem, a jego partnerka z mieczem. Dochodzę do wniosku iż mamy ciężkich przeciwników. Każdy radzi sobie z bronią. Ciekawe ilu skorzysta z sprytu, uwagi, rozumu. Zauważam, że Peeta zakończył rozpoznawanie roślin i zapamiętał wszystkie trujące rośliny. Nasz trening dobiega końca, a ja doradzam Peecie jak jeszcze można rozpoznać rośliny. Wchodzimy do windy wraz z innymi trybutami. Staram się ukrywać wściekłość na trybutkę z Czwórki o imieniu Heather. Peeta ujmuję moją dłoń. Zastanawiam się dlaczego on to robi. Na treningu i lunchu co chwilę nasze dłonie ocierały się o siebie. Co to może oznaczać? Jest to dla mnie jak najbardziej przyjemne lecz zastanawiające skoro chłopak w którym się podkochuję, kocha inną, a mnie darzy takimi gestami. Być może to czysta przyjaźń, która nawiązała się podczas Igrzysk? W szkole często patrzyłam na Peetę kiedy on spoglądał na Katniss. Nie byłam zazdrosna. Zaakceptowałam to. Pamiętam to do dzisiaj jak wpadłam na niego na boisku szkolnym. Wtedy pierwszy raz z bliska zobaczyłam jego cudowne oczy. Powiedział wtedy ciche: 'przepraszam' i odszedł. Cóż, chłopak piekący chleb nie tylko mi się podobał. Różne dziewczyny rozmawiały na temat chłopaków ze szkoły. Najczęściej w rozmowie dziewczyn o chłopakach wypadały imiona: Gale, Leish, Dan, Peeta. Dan był akurat moim przyjacielem dopóki zazdrosna dziewczyna, która darzyła go uczuciem, zaczęła rozpowiadać plotki na mój temat, wtedy większość i Dan, odwrócili się ode mnie jednak z biegiem czasu wszystko wróciło do normy. Chyba.
Dotarliśmy na nasze piętro. Wychodzimy z windy. Kieruję się do swojego pokoju. Od razu skierowałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic. Następnie udałam do szafy aby się ubrać. Wybrałam niebieską koszulę i czarne spodnie. Położyłam się na łóżku. Czuję totalne przygnębienie. Nie z powodu Igrzysk bo wydaję mi się, że chyba już się pogodziłam z moim losem. Raczej z powodu Peety. Czuję ukłucie w sercu kiedy tylko o nim pomyślę. Kocham go ale nie mogę nic z tym zrobić ponieważ i tak czeka mnie nieunikniona śmierć. Czuję jak po moim policzku spływa łza. Potem następna. Nie mogę poradzić sobie z tym uczuciem. Tępy ból w klatce piersiowej, łzy, brak nadziei. Nagle dochodzę do wniosku:

Skoro ja nie przetrwam to ON ma przetrwać.

---
Mam nadzieję, że podobała się Wam notka.:) Kolejna notka niebawem! ;)