wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział III

O to po pięciu miesiącach nadszedł czas na kolejny rozdział. Mam nadzieję, że fajnie wyszedł, chociaż nic takiego nie wnosi do historii Mary, ale kto wie? :D Zapraszam do czytania! :)
                 ***
Kiedy widzę jak mój brat kroczy na środek sceny przed Pałacem Sprawiedliwości, moje serce bije tysiąc razy mocniej niż zazwyczaj. To  nie tak miało być. Miał być bezpieczny.
Nie chcę już być torturowana, zmuszana do patrzenia na tortury innych osób, robienia mi prania mózgu. Pomimo tego, iż ta "terapia" się zakończyła, mój umysł opanował jad os gończych, który sprawia, że wszystko błyszczy, wiruje. Słyszę głosy przepełnione cierpieniem, wrzaski, szepty, czuję ból. Za każdym razem kiedy dostaję ataku wywracam się na podłogę, wiję się na niej, zadaję sobie rany, aby to wszystko jak najszybciej się skończyło, aby walkę z jadem os zwyciężył mój trzeźwy umysł. Przeważnie tą walkę wygrywam ja. Ta prawdziwa ja, z Dystryktu Dwunastego.
- Wstawaj. - słyszę oziębły głos Strażnika Sewasa. On jedyny z tej całej bandy nie leje mnie za każdy ruch i nie obraża. Po prostu wykonuje swoją brudną robotę i odprowadza mnie do celi. Odwdzięczam mu się za to posłuszeństwem i nie robieniem żadnych kłopotów. Jeśli oczywiście Snow chce usłyszeć sprawozdanie z mojego powolnego wyniszczania, Sewas informuje go o brutalnych sposobach "przywrócenia mnie do porządku" i  to obrazuje moje ostatnie dni. Mocne popchnięcie przez Strażnika, powoduję, że ruszam naprzód.
- Musimy Ci to założyć. - mówi Sewas, a ja zanim zdążę się porozglądać, mam założoną przepaskę na oczach.
Ogarnia mnie niepokój. Co tym razem wymyślił Snow?
Słyszę głośne skrzypienie drzwi i mocny zapach środków czystości i.... róż.
- Co się dzieje? - pytam, ale i tak wiem, że nikt mi nie odpowie.
Czuję dłonie na swoich plecach, które popychają mnie. Jestem zdezorientowana, więc ponawiam swoje pytanie, za co obrywam w szczękę. Czyży to był mój  ulubiony strażnik? Jeśli tak, to już nie lubię tego skurwiela.
- Dzięki, nie musiałeś. 
- Zamknij się i siadaj. - szepcze Sewas.
Czynię to, a przepaska opada mi z oczu. Jasność tego pomieszczenia sprawia, że niemal natychmiast zamykam powieki. Po kilku sekundach mogę normalnie patrzeć. Otwieram usta i mam już wydobyć z siebie dźwięk, ale Sewas szybko wkracza do akcji, kopiąc mnie w kostkę.
- Panienka zdziwiona? Znalazłem inną metodę, która powinna Panience się spodobać. - uśmiech Snowa powoduje, iż  mam ochotę zwymiotować. Co tym razem wymyśliłeś? - Jak widzisz, tutaj doprowadzą cię do porządku, bo muszę przyznać, że wyglądasz szkaradnie. - tu robi małą przerwę na poprawienie swojej róży w butonierce.- Od dziś będziesz odwiedzać miłych panów, którzy są moimi współpracownikami. Nie ciesz się na zapas. Pomimo twoich usług, nie będą cię mogli wyzwolić, ponieważ w każdej chwili mogę ich zabić.
Co? Mam być dziwką?
Gryzę Sewasa w palec, aby móc zacząć działać. Nikt, o dziwo, nie protestuje, więc zaczynam.
- Osaczanie, tortury, filmy, a teraz prostytucja?! Nie ma pan nic lepszego do zaoferowania? - wymuszam oficjalny ton, wyprostowuje plecy i obrzucam Snowa spojrzeniem, które mówi: " O nie, po moim trupie". Rechot Snowa znów panoszy się po pomieszczeniu.
- Myślałem, że się ucieszysz. - Nachyla się ku mnie. - Tylko w tym dobra jesteś.
Rzucenie się na Snowa nic nie da, więc tę uwagę, puszczam mimo uszu i nie odpowiadam. I tak nie jestem w stanie nic zrobić.  Sewas podnosi mnie i oddaje w ręce ludzi, którzy mają pozakrywane twarze. Ach ta ostrożność prezydenta...
             ***
Po  procesie mycia, nadszedł proces likwidowania ran. Nie mam zielonego pojęcia ile strzykawek znalazło się w moim ciele, ani ile kremów zostało zużytych, abym nie miała żadnego śladu po ingerencji Snowa. Tysiące maseczek i maści pokryły moją twarz, co skutkuje tym, że wszelakie sińce i niedoskonałości zniknęły z mojej skóry, lecz ból pozostaje, a nawet jest silniejszy. Dobry Boże, dlaczego  mi to robisz? Czy ja muszę dopuszczać do siebie wszystkie świństwa tego świata? Naprawdę, w tej chwili mam zostać prostytutką? Czy bardziej nie można się upodlić?
Po depilacji, nadszedł czas na nacieranie mnie różnorodnymi olejkami, które (muszę przyznać) ładnie pachniały. Cholera jasna! Jeszcze nigdy nie piekła mnie tak skóra! Zresztą w tej chwili jestem chodzącą chemią, bo jak inaczej nazwać te wszystkie specyfiki, które zostały we mnie wstrzyknięte? Zamykam oczy i próbuję o niczym nie myśleć, wyciszyć się. Jednak to nie pomaga, a ból w mojej czaszce pojawia się znikąd. Cholera! Ból jest  tak silny, że spod moich powiek wypływają łzy. Moje ciało zaczyna się trząść. Widzę jedynie kolorowe wzory.
"Giń suko!" - głos Peety wypełnia moją czaszkę, po chwili ból pojawia się w mojej klatce piersiowej. "Zabiłaś nas!", "Spalić ją, spalić ją", "Nigdy Cię nie kochałem, bo jak można kochać zmiecha?". Krzyk Matta i obraz twarzy Peety jako zmieszańca, wypełnia moją głowę. Wrzeszczę i natychmiast próbuję wbić paznokcie w skórę, aby skutki osaczania mnie opuściły, jednakże czuję mocny uścisk przy nadgarstkach i kostkach stóp. Głowę mam swobodną, więc z całym impetem walę nią w twarde oparcie krzesła. To pomaga, co sprawia, że odpływam, a halucynacje znikają i...cisza.
           ***
Przez te kilka godzin obmyślałam plan na wydostanie się z tego piekła. Nieraz zastanawiałam się, czy na pewno ucieczka się opłaca, ale szybko wracałam do wniosku, że nie zostało mi nic do stracenia. No może nie tak zupełnie do stracenia. A Matt? A Renesmee? A.....Peeta?
Nie!
Muszę go zniszczyć, to co zrobił mojej rodzinie... Zapłaci za to.
Ni stąd, ni zowąd pojawiają się strażnicy i wstrzykują mi ponownie jakieś substancje, których nie znam, po czym łapią mnie za ramiona i ciągną do miejsca, w którym mam się spotkać z "miłym panem". Gdy dochodzimy do drzwi przebiega przeze mnie dreszcz.
Otwierające się drzwi donośnie skrzypią, a we mnie uderza zapach zapalonego papierosa. Od razu się krztuszę i wszystkie wspomnienia znów powracają. Nigdy nie zapomnę tego jak Snow dał każdemu strażnikowi po dwie paczki papierosów, po czym kazał je wszystkie gasić na moim ciele. Byłam jedną, wielką popieprzoną popielniczką.
- Masz to zgasić! - Słyszę głos Sewasa.
Mężczyzna, który stał przy oknie, natychmiast brał się za ugaszenie papierosa.
- Zapoznałeś się z regulaminem?
Mężczyzna kiwa głową, a mnie przechodzą ciarki. Ma około sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, około trzydziestki, jest ubrany w czarny garnitur. Spogląda to na mnie, to na Sewasa. Na moje nieszczęście strażnicy zamykając drzwi, przekręcili je na klucz. W tej chwili stoję na samym środku pokoju i spróbuję być miła, aby mój plan się powiódł.
Słyszę jego kroki zmierzające ku mnie. Nie mam w sobie na tyle siły, aby spojrzeć mu prosto w oczy. O wiele bardziej wolę wpatrywać się w moje obuwie. Moja czarna sukienka, silnie przylegająca do ciała, do połowy uda ma za zadanie kusić klienta.
Kiedy on kładzie swoją rękę na moje biodro, mam ochotę zwymiotować. Jego oddech przyspiesza kiedy z wielką odrazą, która oczywiście jest widoczna tylko dla mnie, przejeżdżam palcami po jego torsie. Delikatnie próbuję ściągnąć marynarkę lecz zostaję szybko rzucona na łóżko.
Przesadził.
Gdy kładzie się na mnie, ja natychmiast kopię go w bardzo wrażliwe miejsce. Wślizguję się z ohydnych objęć tego zboczeńca. Podbiegam do okna, ściągam szpilkę i wybijam szybę. Oczywiście w całym budynku da się usłyszeć dźwięk alarmu.
- Suko! - Słyszę krzyk, podczas gdy zastanawiam się jak wyskoczyć, aby nie skończyć jako jedna, wielka, czerwona plama na betonie.
Silne szarpnięcie za moje kostki powoduje, że moja twarz z całym impetem uderza o parapet.  Ryczę z bólu zarazem czując jak ciepła ciecz zalewa mi usta. Nagle tracę możliwość zaczerpnięcia powietrza. Wyczuwam jak zaciska się pętla na mojej szyi. Tył mojej głowy pulsuje z powodu licznego uderzania nią o podłoże. Wydaję z siebie bliżej nieokreślone dźwięki. Słyszę jak drzwi z hukiem opadają na podłogę. Silne ręce Sewasa powodują, iż mogę zaczerpnąć powietrza, które również podrażnia moją krtań. Mam wrażenie, że świat wiruje, co dzieje się potem, jest efektem osaczania.  Znów się boję. Głosy wszystkich osób, które znałam odbijają się w mojej czaszce. Krzyki wypełniają moją głowę. Nagle widzę przed sobą mężczyznę ze złotymi włosami. Natychmiast próbuję od niego uciekać, jednak metalowe kajdanki mi na to nie pozwalają.
- Gotowa na zabawę? -  barwa głosu Peety jest taka... nieludzka. Zbliża się do mnie obracając w prawej dłoni ostry nóż. Z dużej odległości mogę rozpoznać, że ma hartowany i polerowany grzbiet, a jego krawędź jest dziwnie "zawinięta" do góry. - Pobawimy się, zmiechu!
- Peeta! Nie! To nieprawda! - krzyczę, ale chłopak wciąż się do mnie zbliża, jego niebieskie tęczówki zamieniają się w czerwone, błyszczą.
- Zamknij się!
Na moim policzku natychmiast pojawia się wielka szrama.
- Przestań! Peeta, proszę... błagam.
Wtem odczuwam jak ostrze noża wbija się w mój brzuch. Blondyn przytrzymuje mnie jedną ręką, a drugą wierci ostrzem w moich wnętrznościach. Jego szalony uśmiech sprawia, że nie mam wątpliwości do tego, iż jest zmiechem. Ból rozsadza moje ciało. Sekunda po sekundzie, czuję jak wbija się we mnie nóż. Centymetr po centymetrze.
Nagle wszystko przyćmiewa biel. Cierpienie odchodzi, a jedyne co odczuwam to ukojenie. Przede mną pojawia się Matt, Renesmee, Prim, Katniss oraz Peeta.... Peeta. Zrywam się i podbiegam do moich bliskich i wrzeszczę, aby odsunęli się od niego. To zmiech! Jednak oni nie reagują na moje prośby. Wtem Matt zawiesza na mnie tępe spojrzenie, a z jego ust wydobywa się szkarłatna krew. Chwytam go i dostrzegam oszczep w jego brzuchu. Kieruję wzrok w stronę zmieszańca i rzucam się na niego. Moje pięści napotykają na swojej drodze jego twarz. Ani na chwilę nie próbuję się powstrzymać. To jest za te wszystkie tortury, morderstwa. Odczuwam dziwną ulgę. Kiedy przestaję, spoglądam na to co z niego zostało. Nie mogę rozpoznać jego twarzy. Wszystko jest takie czerwone, ohydne.... Takie jak ja... Co ja zrobiłam?! Peeta! Wołam jego imię. Karzę mu się  obudzić, ale on mnie nie słucha.
Nie żyje.
To ja go zabiłam.
To ja jestem zmiechem.


piątek, 27 marca 2015

Rozdział II

Przepraszam, przepraszam, przepraszam!
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie... nie dość, że tak długo nie było żadnego nowego rozdziału, to jeszcze  zepsułam ten...
W tej chwili na głowie mam egzaminy gimnazjalne... Ale cóż, coś jest i zapraszam do komentowania.
~Mańka
       ***
- Zostaw ich! Zostaw! Oni nic Ci nie zrobili! To ja jestem winna... zostaw ich... proszę...
Mocne uderzenie głową w podłogę powoduje, że się budzę. Nie znoszę nocy. Nienawidzę zmęczenia, bo wtedy to wszystko przychodzi. Chciałabym się kiedyś nie obudzić. Prościej byłoby się zabić, niż wyczekiwać na cud. Niestety nawet pozbawili mnie i tej możliwości. Gdybym posiadała chociaż odrobinę czegoś ostrego...
Wybieram swój ulubiony kąt i ponownie kulę się w nim. Ta beznadziejna pozycja pomaga mi w dojściu do siebie. Z trudem wymawiam swoje imię. Mam siedemnaście lat. Jestem torturowana przez ludzi Snowa. Codziennie. Chyba wypróbowali na mnie większość swoich tortur. Nie... Nie mogę o tym myśleć. Muszę przestać. Inaczej zawładną mną... w sumie już to zrobili. Wierzchem dłoni ocieram łzy, ale zaraz klnę pod nosem, ponieważ woda powoduje ból na moich dość głębokich ranach. Postanawiam wstać i po raz kolejny obejrzeć się w lustrze. Mogłabym je rozbić, ale jednak nie mam ochoty tego robić. Chcę wiedzieć jak wyglądam.Więc... Przede mną stoi posiniaczona, brudna, zmaltretowana dziewczyna, która bez problemu może policzyć wszystkie swoje kości. Przetłuszczone, czarne, krótkie włosy zwisają z jej małej głowy. Oczy są pozbawione wyrazu. Worki pod oczami i sińce dodają jej kilku lat. Opuchnięte policzki, rozcięte wargi, siniaki. Tak wygląda jej twarz. Szara koszulka zwisa z jej drobnego ciała, a spodnie, które powinny przylegać do nóg, są luźne. Niczym już nie przypominam tamtej Mary sprzed dwóch lat. Jestem jej totalnym przeciwieństwem. Znów zbiera mi się na płacz. Nie mogę być już bardziej żałosna.. I to wszystko przez tego Mellarka! To ON kazał mi tu być. To  przez NIEGO jestem torturowana! Nie! Co ja wygaduje?! Przecież On nigdy by mi tego nie zrobił. To Snow.
Ból w mojej czaszce nasilił się, wszystko błyszczy, migocze, skacze...  Natychmiast biorę zamach i słyszę dźwięk tłuczonego szkła. Robi mi się lekko i ciepło. Próbuję powstrzymać powieki przed całkowitym ich zamknięciem. Jednak w końcu zasypiam...
   ***
Już minął rok od momentu, który spowodował, że rozpadłem się na miliard drobnych kawałków. Który spowodował, że pewna część mnie po prostu wyparowała. Przez cały ten czas rozmyślałem o niej i nadal to robię. Nie mogę o niej zapomnieć. Cały czas mam przed oczami jej drobne ciało, które zostało zabrane przez ogromne szczypce poduszkowca. Nie mogłem pozwolić na to, aby jej śmierć poszła na marne. Wygrałem te pieprzone Igrzyska! I co z tego?! Moja własna matka nawet nie ucieszyła się z mojego powrotu. Tylko ojciec mnie pocieszał, ale przecież to i tak nie załagodzi bólu po jej stracie. Jak mogłem do tego dopuścić? Jak?! Każdy mi tłumaczy, że tak musiało być, ale ja nigdy się z tym nie pogodzę! Słyszycie?! Nigdy!
Przystaję na moment i biorę głęboki wdech. Ciaśniej otulam się płaszczem i chowam w niego brodę. Prawą rękę wsadzam w kieszeń i brnę dalej. Jest wyjątkowo chłodno jak na dożynki. Wszyscy pochowali się w domach i przygotowują swoje dzieci na rzeź.
 Idę w stronę Złożyska, do jej domu.  Obiecałem jej, że się nimi zaopiekuję. Mocniej ściskam dwa bochenki ciepłego chleba i przyspieszam kroku. Powietrze jest na tyle zimne, że z moich ust wydobywa się obłoczek pary. Staję przed drewnianymi drzwiami, zaciskam palce i pukam. Serce bije mi mocniej, oddech staje się urywany. Za każdym razem kiedy tu przychodzę, moje ciało szaleje, nie słucha mnie. Nagle drzwi otwierają się, a w nich stoi młody chłopak z czarnymi włosami i czarnymi oczyma.
- Cześć, Peeta! - wita mnie. - Wchodź szybko, nie marznij tu tak.
Cholera! Jak on mi ją bardzo przypomina. W sumie nic dziwnego głąbie, jest jej bratem.
Wchodzę do małego pomieszczenia jakim jest kuchnia. Od mojego remontu mija już pięć miesięcy. Powymieniałem szafki, wstawiłem nowy piecyk i pomalowałem ściany. W sypialniach powymieniałem półki w szafkach i wstawiłem "nowe" łóżka. Jestem im tego winny, chociaż wiem, że nigdy nie wrócę im tego, co było dla nich najważniejsze, i dla mnie też - Mary.
- Proszę, dwa bochny chleba, świeże. - Uśmiecham się, ale po chwili tego żałuje. Dzisiaj są Dożynki. Nikt nie ma nastroju do śmiechu.
- Dziękuję Ci. Wiesz, że nie musisz tego robić. To nie twoja wina. Przestań tak myśleć, proszę Cię, Peeta. Nie jesteś nam niczego winien. - Głos Renesmee rozchodzi się po pomieszczeniu.
Kręcę głową i otwieram usta, aby powiedzieć im jaka jest prawda, jednak kobieta unosi rękę do góry.
- Wiem, że jest Ci ciężko, nam też. My ją kochaliśmy, to znaczy dalej kochamy i wierzymy, że ona jest w tej chwili gdzieś daleko, gdzie nie ma cierpienia, ale życie toczy się dalej, Peeta. Trzeba wszystko zacząć od nowa. Ona uratowała Prim. Poświęciła się. Mary z całą pewnością  nie chciałaby, abyś rozpaczał.
Na dźwięk jej imienia wzdrygam się w sobie. Renesmee ma może i rację, ale to ja jej nie ocaliłem.
- Ja już pójdę, muszę jeszcze wstąpić do matki Katniss, dać jej chleb. - Wskazuję na bochen owinięty miękką ścierką.  Staruszka kiwa głową, a ja kieruję się do drzwi. Nagle czuję mocne szarpnięcie za ramię.
- Peeta, dziękuję za chleb. Trzymaj to. Może nie powinienem Ci tego wręczać, ale wiem, że i tak o niej nie zapomnisz. - Matt wciska mi coś w rękę. - Idź już, za nim się rozmyślę.
Kiwam głową i wychodzę. Opieram się plecami o drzwi i natychmiast patrzę na to, co wręczył mi Matt. 
 Jej zdjęcie... które jest  naprawdę w bardzo dobrym stanie, jak na takie maleńkie rozmiary. Mary stoi naprzeciwko obiektywu, jej włosy znajdują się na lewym ramieniu, usta ma rozchylone w lekkim uśmiechu, a jej oczy są takie pogodne. Nie, nie mogę wytrzymać. Najpierw jedna łza, potem druga. Mary.... Tak mi Ciebie brakuje...  W każdą noc, w każdy dzień rozmyślam o tobie, wspominam razem spędzone chwile, każdy twój uśmiech, łzę. Dlaczego mi to zrobiłaś? Dlaczego odeszłaś. Dlaczego się oddaliłaś? 
Przecieram oczy i dalej wpatruję się w zdjęcie. Delikatnie chowam je do wewnętrznej kieszeni płaszcza, tuż obok serca. 
- Cześć Peeta! 
Zaskoczony odwracam się. To Prim. Nie jest jeszcze elegancko ubrana, więc tylko się upewniam, że jeszcze mam trochę czasu do Dożynek.
- Hej Prim. Jak tam u was? - zniżam się trochę, co powoduje, że zrównuję się z nią.
- Szczerze? Boję się, mam jakieś dziwne obawy co do tych Dożynek, naprawdę...
- Jakie obawy? - marszczę brwi i w myślach zaczynam układać jakieś sensowne zdanie, które będę mógł odpowiedzieć małej dziewczynce. 
- Sama nie wiem, ale coś tam - stuka palcem w głowę. - mówi mi, że stanie się coś złego.
- Oj Prim... nie martw się wszystko będzie dobrze, mówię ci. - zmuszam się na pogodny uśmiech. 
- Peeta, czy... ty płakałeś? 
Po raz kolejny zrzedła mi mina. 
-Nie, a bym zapomniał...-  podaje złotowłosej dziewczynce bochenek chleba. Na co ona się uśmiecha i serdecznie dziękuje oraz obiecuje, że odwdzięczy się sporym kawałkiem sera.  Uhh dobrze, że to ją spotkałem, a nie kogoś innego.
Kroczę ku Wiosce Zwycięzców. Niestety, im bliżej jestem Wioski,  przypominam sobie co czeka mnie w domu. Znowu dostanę od matki. Kolejny raz słyszę w mojej głowie jej głos: "Rozdajesz nasze pieniądze na lewo i prawo! Ty nieudaczniku! Gdyby nie ta cała twoja Mary, nigdy byś nie wygrał tych Igrzysk! Miała więcej odwagi  od Ciebie, niedorajdo!".  Może i  w tych oskarżeniach jest ziarenko prawdy? Hmm... chociaż jestem ciekaw, co by było gdyby ta niedorajda nie wygrała Igrzysk? Straciła by tylko pracownika, ale zapewne nie miałaby teraz pieniędzy na wygodniejsze życie, które "zapewnia" nam Kapitol.  Przekraczam bramę  Wioski i mijam dwa puste domy oraz dom Haymitcha. Tuż obok znajduje się mój,  Wchodzę do niego. Na progu witają mnie już krzyki mojej matki i jej "delikatne  dłonie". Kolejny koszmar...
                ***                 
Cały jestem oblany potem. Przestępuję z nogi na nogę. Zgrzytam zębami i nerwowo przygładzam włosy ręką. Co w tym roku "zaserwuje" nam Kapitol?  Mam nadzieję, że Katniss, Prim oraz Matt będą bezpieczni.  To nie mogą być oni...
Effie powoli podchodzi do kuli z imionami dziewczyn,  z których jedna nigdy więcej nie ujrzy już swoich bliskich...  Opiekunka chwyta  złotą rękawiczką jedną karteczkę, która po chwili znów upada do wnętrza kuli. Trinket uśmiecha się przepraszająco i ponownie sięga po kartkę, tym razem inną. Ciekawe kogo życie zostało uratowane, a czyje stracone?

Chcę umrzeć. Nie zniosę tego więcej. Z moich ust wydobywa się przeraźliwe przekleństwo. Serce bije tak, jakby miało wyskoczyć, a ja mam ochotę obrócić całe Panem w pył...
Boże, dlaczego mi to robisz?!
Dlaczego Katniss Everdeen oraz Matt Morrison mają być moimi trybutami, których będę musiał wypuścić na rzeź?
Mary wybacz mi...
Nie zdołałem uchronić twojego brata....


czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział I

Witajcie kochani w Nowym Roku! :)
Wraz z nowym rokiem przybywa druga część mojego opowiadania. Tak jakoś się trafiło. ;]
Jeśli ktoś nie lubi czytać o krwi itd. to może przeskoczyć, jeśli chce ;p
Dobra nie przedłużam już i zapraszam do czytania i oczywiście do komentowania! :)

***

CZĘŚĆ II

Po raz kolejny podejmuję desperacką próbę wyrzucenia wszystkich zdarzeń z mojego umysłu.  W mocno zaciśniętych palcach trzymam kolejne kępki włosów. Dlaczego to wszystko zdarzyło się akurat mnie?
Nie odczuwam już głodu, pragnienia, tęsknoty. Jestem pozbawiona wszelkich uczuć. No prawie. O niemal zapomniałabym o złości i bezsilności. 
Przez chwilę odnoszę wrażenie, że zaraz wszystko się skończy. Jednak nie wszystko idzie po naszej myśli, prawda?
Znów słyszę ciche głosy, które obwiniają mnie za ich niedolę. Mój krzyk już nie pomaga. Zadawanie sobie bólu też. Najlepszą metodą, którą wynalazłam jest podsumowanie mojego życia. Nic nie wartego życia.
Narodziłam się z wspaniałej miłości w okrutnym świecie. Później urodził się mój brat.  Dożynki - moje piąte i ostatnie. Zgłosiłam się za bezbronną osobę, która też przyszła na tą ziemię ulepioną przez same zło z dodatkiem mikroskopijnego szczęścia. W ten sposób ocaliłam trzy osoby = rodzinę Everdeen - od żałoby i życia w ciągłym strachu, chociaż i tak żyją. W nagrodę dostałam odwzajemnioną miłość, ale straciłam dwie osoby, które kochały mnie również. Poczułam chwilowe szczęście i bezpieczeństwo przez jedynego chłopca, którego kochałam od lat. Krwawe rozgrywki. Okropny ból i jedyny cel. Ocalić kochanego blondyna. Chciałam latać choć nie posiadałam skrzydeł,  ale osiągnęłam cel. Ocaliłam Peetę w zamian za moje życie. Ale czyżby na pewno ocaliłam go od życia w poczuciu winy, strachu, złości i bólu? 
Trafiłam do nieznanego, obskurnego miejsca. Szare cztery ściany to mój dom. Zapach wymiocin, fekaliów i krwi. Czy to jest piekło?
Nie.
To życie na Ziemi.
Wspomniałam wcześniej, że dostałam się do nieznanego miejsca, tak?  Teraz wszystko już wiem. Wiem gdzie jestem i kto zgotował taki los. Pamiętam tamtą rozmowę, po której otworzyły się wrota do nocnych koszmarów;
  Jestem przestraszona. Nie wiem gdzie się znajduję. Chcę wrócić do domu, zapomnieć o wszystkim i zostać w jedynym najbezpieczniejszym  miejscu, które znam - Las Dystryktu Dwunastego.
Wszystkie moje obrażenia zniknęły. Żadnej blizny, żadnego zadrapania, lecz ból został. Rozsadza moją głowę od środka i zaburza moją koordynację wzrokowo-ruchową. 
Odwracam głowę z powodu skrzypienia drzwi. Spodziewałabym się niemej pielęgniarki lub Strażnika Pokoju. Każdego, tylko nie jego. Natychmiast czuję intensywny zapach białych róż zmieszanej z krwią. Kroczy dumnie w moim kierunku wlepiając swoje jadowite oczy w moją osobę. Mam wrażenie, że moje serce zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. Przełykam ślinę.
- Panienka Mary Morrison, witam. - na jego twarz wpełznął okropny uśmiech.
- Dzień dobry panie prezydencie. - mówię zachrypniętym głosem. Schodzę z szpitalnego łóżka i wyprostowuję się. Robi mi się niedobrze i słabo. Mam ochotę w te pędy uciekać od tych przeklętych oczu. Obraz stojącego przede mną prezydenta Snowa na przemian rozmywa się i wraca do normy.
- Będę przechodził do konkretów.  Chyba, że panience to przeszkadza? - Natychmiast kręcę głową. - Tak myślałem. Zapewne masz wiele pytań, jesteś zaskoczona moją obecnością i objęta dziwnym uczuciem bólu. Proszę się nie martwić on przejdzie. - zastanawiam się od kiedy jestem ze Snowem na ty. Pragnę jak najszybciej dowiedzieć się o co chodzi, ale pewna bariera hamuje mój zapał i powoduje, że jestem wypełniona chorobliwym strachem. Snow jednym znakiem dłoni sugeruje Strażnikowi, który z nim przyszedł,  aby przyniósł krzesła.
- Proszę usiądź, - od razu wykonuję polecenie.-  nasza rozmowa pochłonie trochę mojego cennego czasu. - mojego też, myślę.
- Odkąd zgłosiłaś się na trybuta byłem zachwycony twoim czynem. Był taki....
- Szlachetny. -  wtrącam się.
- O tak, to doskonałe słowo. Dziękuję. - okropny rechot prezydenta rozniósł się po pomieszczeniu. - Jednak po paradzie zacząłem się zastanawiać nad twą osobą. Stwarzałaś niezłe pozory. Bezbronna dziewczyna w wielkim Kapitolu, w którym czeka na śmierć. Brzmi niewinnie, prawda? Później  zaczyna się rozkręcać i organizuje doskonały pokaz organizatorom Igrzysk. A w noc przed rozgrywkami zaprowadza do łóżka swego sojusznika.
- Skąd...
- Kamery. W sumie zorganizowałaś nie taki zły pokaz ochronie. Mieli co oglądać. -  kolejny rechot dochodzi do moich uszu. Nie mogę uwierzyć w to co słyszę. Mam poczucie totalnego obdarcia z życia prywatnego,  godności i bezpieczeństwa. Nie mogę uwierzyć w bezpośredniość Snowa. - Twoje postępowanie na arenie było żałosne, jak dla mnie. Lecz kiedy uratowałaś swojego kochasia...
- Peetę. - zaczynam odczuwać złość i przekonuję się, że moja furia nastąpi za moment.
- Kiedy uratowałaś pana Peetę Mellarka wszczęłaś bunt wśród mieszkańców Kapitolu, gdzie taka sytuacja po raz pierwszy ma miejsce podczas mojego panowania.  Zastanawiasz się kto przeszedł do finału siedemdziesiątych trzecich Igrzysk Głodowych? Pan Aithan Graced oraz pan Peeta Mellark. Obydwoje  nie wiedzieli co zrobić. Wtedy pan Graced zaczął wypowiadać niesłuszne oskarżenia wobec wszechmogącego Kapitolu oraz mojej władzy i usiłował zabić siebie i pana Mellarka.
- Ale ja nadal nie rozumiem dlaczego po prostu nie pozwolono mi umrzeć. - syczę.
- Twoi rodzice dali mi powód.
- Zabiłeś ich. - Unoszę się.
- O nie, nie  - Snow nachyla się i mówi.  - To ty ich zabijasz. Zabijasz ich swoim postępowaniem.
I wtedy poczułam jak dostaję wielkim przedmiotem w głowę. 

Wydarzenia, które miały miejsce po rozmowie z prezydentem również nie należały do miłych.  Kolejne okropne rzeczy dołączyły do moich koszmarów i obaw. Zastanawiam się co wtedy mogłam zrobić? 

Budzę się. Metaliczny zapach krwi uderza do moich nozdrzy. Powoli podnoszę się z zimnej podłogi. Natychmiast łapię się za potylicę. Wyczuwam jak ciepła maź oblewa opuszki moich palców. 
- Witaj ponownie. Wstań i zobacz kto na Ciebie czeka. 
Skulam się w sobie na dźwięk, który wydobywa się znikąd. Rozglądam się po sali. Wszędzie otaczają mnie lustra weneckie. Zapewne w którymś  stoi Snow i śledzi wzrokiem co robię. Potrząsam głową i kieruję wzrok w dół. Zamieram. Przed moimi oczami rozpościera się widok dwóch skrępowanych ciał za pomocą grubych lin. Za warstwą brudu i krwi dostrzegam twarze moich rodziców. Z mojego gardła wydobywa się cichy jęk. Bez zastanowienia rzucam się na nich. Próbuję ich zbudzić. Krzyczę, płaczę, ale to nic nie daje. Potrząsam nimi. Po długiej chwili widzę oczy mojej matki. Na mój widok reaguje dziwnym krzykiem. O nie...
Zrobili z nich awoksów. 
Za moimi plecami rozlega się dźwięk głośno stąpających Strażników Pokoju. Chwytają mnie za ramiona. Próbuję się im wyrwać, ale są zbyt silni. Z całym impetem rzucają mnie pod ścianę. Krzyczę pod wpływem ogromnego bólu. Szarpią mną. Kajdankami kneblują mi nadgarstki oraz kostki stóp. Naprzeciwko mnie znajdują się moi rodzice w podobnej pozycji jak ja. Nie, nie, nie, nie!
- Zostawcie ich, sukinsyny!!! Macie mnie! Zostawcie ich w spokoju!!! Boże! 
Ratuj. Jeśli istniejesz.
Nagle stają przede mną dwaj mężczyźni ubrani w białe kostiumy, a na głowie mają białą kominiarkę, która ledwo odsłania im oczy oraz usta. Za nimi znajduje się niemały wózek. Próbuję się przypatrzeć jego zawartości. Noże, bicze itd.
Przełykam głośno ślinę i modlę się:
Boże, jeśli istniejesz. Proszę Cię o to, aby to co mi zrobią, było jak najmniej bolesne oraz o to, żeby moja rodzina i bliscy byli bezpieczni. I zabij tych sukinsynów. Błagam Cię.
Jeden z mężczyzn bierze pierwszą lepszą broń, a drugi obdziera mnie z ubrań. Jestem teraz naga i bezsilna. Serce bije jak szalone, a w głowie słyszę szum przepływającej rzeki. 
Jeden zamach ręką i czuję jak na moim brzuchu widni ogromna, pulsująca pręga. Tłumię krzyk. Będę silna. Przynajmniej chwilę.
Po stu dwudziestu pięciu batach, czuję jak moje ciało pulsuje. Po dziesięciu pręgach nie wytrzymałam i zaczęłam wrzeszczeć. Po trzydziestu straciłam przytomność, ale szybko przywrócili mnie do świata żywych poprzez rażenie prądem. Na białych kostiumach moich katów widzę własną krew. Nawet próbuje nie patrzeć na rodziców. Wystarczą mi ich krzyki. Nie chcę widzieć ich krzywdy. Odpinają mi kajdanki, a ja z łoskotem spadam na ziemię. Przez chwilę mam nadzieję, że to już koniec. Szybko przekonywuję się, że nie. 
Na moje ciało spada wiele kopnięć. Próbuję nie myśleć o bólu. Chcę umrzeć. Tylko tyle.

To wszystko powtarza się codziennie, ale z drastyczniejszymi metodami. Zawsze każą mi oglądać materiały kręcone przez najlepszych operatorów kamery. Materiały zawierają życie Peety. Oczywiście śledzą go za każdym razem. Również nie obejdzie się bez tajnych kamer i mikrofonów zainstalowanych w jego domu w Wiosce Zwycięzców. Po raz kolejny nadzieja odwiedza mnie i mówi, że kiedyś on zlikwiduje je. Zawsze ludzie Snowa powtarzają dobrze znane mi słowa.
"Chcesz, żeby nic mu się nie stało? Żeby twój braciszek nie brał udziału w Igrzyskach Głodowych? To cierp albo skorzystaj z propozycji pana Coriolanusa Snowa".
Wtedy zawsze cedzę przez zaciśnięte zęby: "Nigdy".
I cierpię. 
Nie zamierzam być Finnickiem Odairem. Nie chcę się sprzedawać. Nie przerobią mnie na kapitolińczyka. Mam swoją godność, co prawda w małej ilości, ale ją posiadam. Pewnie niektórzy pomyśleliby, że jestem głupia. W sumie nawet fajnie. Wtedy jestem wyróżniona spośród innych ludzi. 
Drzwi trzaskają, a ja kolejny raz poddaje się codziennej rutynie.
Już na pamięć znam te korytarze, którymi codziennie przemierzam tą samą drogę. Nogi prowadzą mnie na koniec korytarza, ale Strażnicy nakazują kierować mi się w następny korytarz po prawej stronie. Lekko zdziwiona tym faktem robię to, co nakazują. Nie chcę, aby Peeta, Matt i inni ucierpieli przez moje nieposłuszeństwo. Wydaje mi się, że ten korytarz nie ma końca, jednak ledwo co dostrzegam drzwi. Kiedy dochodzimy do nich, jeden ze Strażników Pokoju pochyla się nademną i mówi: "Powodzenia, nie daj im się złamać."  Stoję jak ten kołek i  nie wiem co odpowiedzieć. -
"Jesteśmy z tobą. Teraz my będziemy Cię odprowadzać."
Decyduję się tylko na krótkie, ale przepełnione wdzięcznością: "Dziękuję" i wkraczam do pomieszczenia.
 Na środku znajduje się półleżące krzesło obite skórą, który jest podpięty do różnorodnych urządzeń, a przy nich znajduje się masa ludzi w białych kitlach. Nie zapowiada się to dobrze. 
Za każdym razem kiedy ci pseudolekarze próbowali mnie podłączyć i położyć na tym krześle, kończyli z siniakami na twarzach. Niestety, działa to też w drugą stronę i w końcu dostałam za swoje. 
Teraz leżę spięta najgrubszymi pasami i tylko obserwuje co znowu, kochany pan prezydent, wymyślił. Przede mną rozciąga się wielki ekran, który na razie jest czarny. 
Po chwili podchodzi do mnie mężczyzna w kitlu i każe innym zaczynać. Jeszcze ostatni raz próbuję się wyszarpać, ale nic z tego. Zostało mi już tylko obserwowanie jak przezroczystymi rurkami spływa złota substancja wprost do mojego ciała. Kiedy ten proces się zakończył, wszystko wokół zaczyna się kręcić i ściemniać. Czuję się lekko.  Ni stąd, ni zowąd, przed moimi oczami rozbłyskuje się ekran i widzę samą siebie na arenie. Co jest do licha?! Każą mi oglądać samą siebie? Próbuję odnaleźć jakiś sens tego, co tu się dzieje. Nagle coś innego przykuwa moją uwagę.
Widzę Peetę, który stoi tuż za mną z nożem w ręku. Odwracam się do niego i uśmiecham, ale ten nawet nie drgnął.  Podbiegam do niego gdy niespodziewanie Peeta rzuca się na mnie i przyciska do ziemi. Trzyma nade mną nóż. Próbuję do niego przemówić, aby odłożył broń, jednak nie reaguje. Natychmiast widzę jak wbija mi nóż w oko. Próbuję odwrócić wzrok od ekranu, ale coś przytrzymuje mi głowę. Płaczę, ponieważ czuję ten ból, jakby to ja była pokrzywdzona. W sumie jestem, albo.... Nic już nie wiem. Wszystko jest takie realne. Peeta, po kilku pchnięciach nożem, ściąga mi kurtkę oraz bluzkę. Jego szalony wzrok pada na moją twarz. Oddycham ciężko. Mam wrażenie jakbym oglądała jakiś horror. Jego nóż wbija mi się w mostek, a potem przesuwa ku pępku. Wrzeszczę. Wszystko wokół faluje, pulsuje, ukazują się kolorowe wzory. W uszach rozbrzmiewa niski ton głosu, który w kółko powtarza: "Peeta jest wrogiem, mordercą. Zabije cię. To zmiech."
Rozpaczliwie mówię, że to nie prawda, że go kocham.  Znowu coś nakazuje mi patrzeć na ekran. Peeta garścią wydziera moje wnętrzności i wpycha do ust.  Nie to nie prawda, on nie jest zmiechem. Ja go kocham. On nie jest potworem, nie jest...
Jego ciało zmienia się w wielkie futro, a piękny błękit oczu zastępuje krwista czerwień. Palce zamieniają się w ostre pazury, a proste zęby w krzywe, wielkie kły. Widzę jak rozszarpują moje ciało. 
Nieeeee!!! Nieeeee!!! To nie jest prawdziwe! To nie jest prawdziwe!!! On mnie kocha! Nigdy by mnie nie skrzywdził!!! Świat wiruje. Słyszę tylko okropny wrzask wydawany przeze mnie. Serce bije jak oszalałe. Wszystko na przemian się rozmazuje i wraca do normy. Coś od środka mnie pali, rozdziera. Płaczę. Ja nie chcę!

Przede mną ukazuje się okropna twarz Peety. Jest zdeformowana. Czerwone tęczówki wlepiają się we mnie. 
-  Jesteś nikim! Suką! Wstrętna dziwka!!! Chcesz ocalić braciszka? Oj tak mi przykro... Nie udało Ci się! - Jego rechot rozbrzmiewa mi w uszach. -  To ja go zabiję!!!
I widzę jak rozczłonkowuje ciało mojego brata. Znowu wrzeszczę. Wszędzie jest krew. Spoglądam na swoje dłonie. One również są całe we krwi. On jest mordercą! Zabił go! Nienawidzę go!  Nie! Kocham go! Kocham!!! Morderca!  Skurwiel! Nie! On taki nie jest! On nikogo nie zabił. 
Nie zabił....
Po chwili wszystko wraca do normy nie ma już ciemności, ekranu. Widzę jak wszyscy ubrani na biało biegają pomiędzy maszynami. Wokół siebie wyczuwam zapach spalenizny. Wszędzie słychać krzyk. Korzystam z tej chwili chaosu i próbuję się wyśliznąć z uwięzi. Jakimś cudem mi się to udaje. Wstaję na nogi. Biorę co popadnę i miotam w tych ludzi, którzy robią mi pranie mózgu. Ale Peeta... on mnie nienawidzi....  Cholera! On mnie kocha i nikt tego nie zmieni, panie prezydencie!
Niestety moja przewaga nie trwa długo i zostaję schwytana przez Strażników Pokoju. Oczywiście nie obyło się bez kary. 
Po trafieniu do celi kładę się na środku pomieszczenia. Zimna podłoga studzi moje rozgrzane ciało. Wrzucanie do wody i rażenie prądem to przecież nic takiego...
Po upływie bodajże dwóch godzin, dopiero teraz dostrzegam lustro na ścianie. Skąd ono się tutaj znalazło? Z tego co pamiętam, nigdy go tu nie było. W sumie nie powinnam już polegać na przeszłości. Już nie wiem co jest prawdą, a co kłamstwem. Nikomu i niczemu nie powinnam ufać. Postanawiam wstać. Chwiejnym krokiem podchodzę do lustra. To co tam się znajduje, w ogóle nie przypomina dawnej mnie. 
Podbite oczy, sińce na każdym milimetrze opuchniętej twarzy, wiele rozcięć, zaczerwienione gałki oczu. Nie wyglądam jak człowiek, tylko jak wrak człowieka. Opuszczam wzrok. Wybieram pierwszy, lepszy kąt i kulę się w nim. Kolejny raz płaczę. 
Już nigdy nie wrócę do domu. 
Przez całe swoje życie będę zabawką Snowa...









poniedziałek, 29 grudnia 2014

Zwiastun

  Witajcie :)

Chciałam przedstawić Wam zwiastun bloga, który sama stworzyłam. Może nie jest idealny i piękny, ale jest to mój pierwszy  filmik tego typu. Zapraszam do oglądania i oceniania! ;)

PS. Kolejny rozdział już niebawem ;]



 


środa, 26 listopada 2014

Rozdział XIX

Brnę przez las, sprawnie przeskakując wystające korzenie drzew. Biegnę  w stronę wydobywających się krzyków z czyjegoś gardła. Zaciskam mocniej metalową oprawę łuku i poprawiam kołczan ze strzałami.  Nawet nie wiem kiedy zdążyłam go wziąć. Mimo uporczywego bólu, brnę dalej. Deszcz zalewa moje ciało, równocześnie je studząc. Krzyk staje się wyraźniejszy, a ja coraz bardziej upewniam się do kogo należy. Strach.
To on zastąpił adrenalinę, która mną zawładnęła.
Wybiegam na mikroskopijną polanę. Widzę tych przeklętych Zawodowców,  którzy trzymają  wysokiego chłopaka z blond czupryną.
Furia.
To ona zastąpiła tak znany strach.
Wyciągam strzałę, napinam cięciwę. Strzał.
 Została  już tylko Heather.  Jakim cudem ona jeszcze żyje? Kieruję się w jej stronę.  Nagle blondynka wyciąga kuszę.  Nie ma mowy, aby kusza była w Rogu. Dostała ją od sponsorów.  Celuje we mnie, a ja wiem o co chodzi. Szybko  schylam się  wpół, aby uniknąć strzały. Odpowiadam, wypuszczając strzałę. Chybiam. Dobiegam do blondynki i z całym impetem powalam ją na ziemię. Okładam jej twarz pięściami. Nigdy nie mogłam w to uwierzyć, że to może tak boleć.
Nagle czuję potworny ból, który rozsadza mój brzuch. Tracę całą swoją moc i ulegam odepchnięciu dziewczyny z Czwórki. Przygotowuje się na ostateczny cios, ale on nie nadchodzi. Łapię łuk i sprawdzam co się dzieje. Zamieram.
Zauważam jak blond-włosa celuje kuszą w chłopaka. Zrywam się jak poparzona i biegnę ku blondynowi. W ostatnim momencie zasłaniam mężczyznę i zwalniam cięciwę. Ciało blondynki pada na ziemię. Już nikt nie będzie zagrożeniem dla mojego chłopca.
Czuję jak obcy obiekt  wbił się w moje ciało bez żadnego problemu.
Ktoś nagle mnie dźwiga, a ja jęczę z bólu.
- Mary nie, nie.... Co oni Ci zrobili....
- Peeta. -   mówię zachrypniętym głosem. - Ja... - nie mogę dokończyć. Okropny kaszel potrząsa moim ciałem.  Jakaś ciepła maź powoli wylewa się z moich ust.
Błękitne tęczówki wpatrują się we mnie. Dostrzegam jak łza spływa po jego policzku. Ból odbiera mi zdolność mówienia.
- Mary, nie martw się. To się wyleczy. Zobaczysz. Wrócisz do domu. - głos chłopaka się załamuje. - Przepraszam.  - dodaje.
- Nie przepraszaj. Mieliśmy się chronić nawzajem.  Pamiętasz?  - szepczę, zmuszając mięśnie twarzy do lekkiego uśmiechu.
- Pamię... - Peeta zamiera, lewą ręką podtrzymuje moją głowę,  a drugą głaszcze moje policzki. Jego oczy są tak szkliste, że bez problemu mogę się w nich przejrzeć.
- Peeta, musisz być silny. - milknę. Chcę się upewnić, czy nikt mi nie przeszkodzi w tym, co mówię.  -  Pragnę Ci podziękować za wszystkie chwile, które poświęciłeś dla mnie. Za każdy uśmiech,  pocałunek, spojrzenie. Nikt nigdy nie obdarzył mnie takim uczuciem jak ty. Gdyby nie ty, nie miałabym po co walczyć. Dziękuję Ci za to, że po prostu jesteś. - wyciągam rękę w stronę twarzy blondyna. On bierze ją i przykłada do swoich ust. Czuję jak pomału ulatuje ze mnie życie. Kaszel nie opuszcza mnie na krok, a ból nie daje o sobie zapomnieć.  - Peeta, wygraj to.  Zrób to dla mnie. Po mojej śmierci nie możesz się załamać. Proszę, poukładaj sobie życie.  Bądź szczęśliwy. Wiem, że będziesz na mnie wściekły, za to, że Cię opuszczę, jednak pamiętaj,  że zawsze Cię kochałam, kocham i będę kochać. Zaopiekuj się moją rodziną.  Przeproś ich. - zbliżam swoje palce do szyi i wyciągam mój naszyjnik. - Weź go, proszę. 
Peeta odbiera ode mnie łańcuszek,  a ja mimowolnie się uśmiecham.
 Czyli to tak się umiera. W bólu i ciszy oraz w.... tęsknocie.
- Mary, Kocham Cię i będę kochał. - czuję jak jego ciepłe łzy kapią na moją twarz. Peeta nachyla się i składa, pełen emocji,  pocałunek.  Odwzajemniam go. -  Zawsze.
Moje powieki stają się coraz cięższe, a  moje ciało bezwładne.
Staram się wypowiedzieć jeszcze dwa słowa w kierunku Peety, jednak z moich ust nie wydobywa się żaden odgłos. Ostatnie co widzę, to piękny błękit oczu Mellarka. Jestem szczęśliwa,  że umieram w słusznej sprawie. To taki gorzki smak szczęścia. 
Gorzki smak szczęścia  miłości.
Nagle słyszę wystrzał zapowiadający moją śmierć i przepełniony bólem, krzyk Peety.

Co jest? Przecież nie powinnam tego słyszeć.
Nie powinno tak być.


 
                                        KONIEC CZĘŚCI I
W ogóle ten rozdziałmiał być długi, to wyszło jak zawsze beznadziejnie. Podczas pisania, uroniłam jedną łzęMożna, by powiedzieć, że zbyt łatwo zabiłam Mary. Przynajmniej ja tak twierdzę. Ale jeszcze raz spójrzcie na końcowe zdania.  Coś jest nie tak, prawda:D
A co, to dowiecie się niebawem. :)
Do zobaczyska!  :)

sobota, 8 listopada 2014

Rozdział XVIII

Boże, jaki to beznadziejny rozdział. Jeszcze nigdy nie miałam takiego braku weny i chęci. Zaraz po opublikowaniu tego rozdziału, próbuję się brać za następny. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tą beznadziejność. Przepraszam.
A i naprawdę proszę,żebyście dodawali komentarze, nawet z anonima. Nie wiecie nawet jak one mobilizują do działania. ;)
                                               ***
Wpatruję się w moją dłoń. Brudny i mokry bandaż oplata miejsce,  gdzie jeszcze siedemdziesiąt dwie godziny temu znajdował się mały palec. Schowałam się w potężnych konarach drzew. Zdążyłam już kilka razy zaobserwować  zawodowców,  którzy rozpaczliwie mnie szukają. Mogłam od razu ich zabić. Nawet nie zdążyliby zareagować. Nie wiedzieliby, że umarli.

Martwię się o Peetę. W jakim jest stanie? Czy skrył się przed trybutami? Ma broń? Głoduje? 
Wszystkie te pytania podsumowuje w jedną, znajomą mi odpowiedź:
Muszę go chronić. 

Stan mojej nogi ani się nie pogorszył,  ale i też nie polepszył. Nie mam powodu, aby narzekać na środki medyczne. Dzisiaj rano dostałam całą apteczkę. Bandaże, plastry, woda utleniona, różnorodne maści oraz gazy. Jestem dłużniczką Haymitch'a. Mam świadomość, że leki kosztowały majątek. Pewnie za taką sumę można byłoby wykarmić całą Dwunastkę. Jednak jeśli ja dostałam przesyłkę, to znaczy, że musiało to się odbić na Peecie. Postanawiam wyciągnąć karteczkę od Haymitch'a. 
Masz dużo sponsorów. Jesteś dzielna. Bądź ostrożna. ~ H.
Czy mój mentor zachęca mnie do walki?
Chowam wymiętą karteczkę. Spod bluzki wyjmuję łańcuszek. Palcami przejeżdżam po literach "M" i "P". W tej chwili, jedna samotna łza spływa powoli po moim policzku i ląduje pomiędzy złotymi literkami. Czy ja muszę się tak mazać?  Rękawem kurtki wycieram policzek. Symbolicznie składam pocałunek na zimnej powierzchni naszyjnika i ostrożnie go kryję.
Rozglądam się. Cisza spowiła las. Nie podoba mi się to. Zawsze było słychać piękny śpiew ptaków. Coś zaraz się wydarzy. Czuję to. 
Plecak zakładam na plecy, a do ręki biorę nóż. Z trudem przygotowuję swoje nogi do ewentualnego skoku.  Niespodziewanie słyszę czyjś śmiech. Spoglądam w dół. Dwójka trybutów. Chłopak i dziewczyna.  Brunet ma w ręce topór, a brunetka posiada oszczep.
Cholera. 
Przywieram do pnia drzewa. W duchu modlę się, aby mnie nie zauważyli. Niech odejdą. Nie chcę już nikogo zabijać. Nie chcę mordować, by żyć. Chcę być przy blondynie, który swoimi ramionami, ochronił by mnie przed złem tego świata. Znów zaglądam w dół.  No świetnie.
Rozbijają obóz.
Mam ochotę zacząć na nich wrzeszczeć. Dlaczego akurat TO drzewo?! Jest tutaj setki innych! 
Wściekła szukam jakiejkolwiek drogi ucieczki. Może wespnę się wyżej? Będzie mnie słychać, ale co innego zostało mi do zrobienia? Zaciskam zęby na rękojeści noża. Podciągam się do góry. Stawiam stopę na gałęzi, a drewno wydobywa z siebie niezbyt obiecujący dźwięk. Grawitacja działa, a ja z paniką usiłuję złapać się czegokolwiek. Nagle czuję ogromny ból w plecach. Jęczę. 
- Witaj, dwanaście.
Podrywam się na równe nogi. Chcę uciekać, gdy silny brunet przyciska mnie do pnia. Czuję jego oddech na twarzy.
- Uspokój się. - mówi cicho.
Przełykam ślinę. Chcę zlokalizować, gdzie znajduje się jego towarzyszka. Próbuję się wyrwać z uścisku, ale mocne szarpnięcie bruneta uniemożliwia mi to.
- Spokojnie. Nie zrobię Ci krzywdy. - szepcze. 
Co? To on nie chce mnie zabić?! Co się dzieje do cholery?!
- Gdzie jest twoja sojuszniczka? - syczę.
- A widzisz ją tutaj? - pyta z wyczuwalną ironią w głosie.  - Nie?
- Nie widzę. 
- No właśnie. Uciekła. Tchórz z niej, nie sądzisz?
- Mógłbyś mnie puścić? Ściskasz mnie. - mówię.
- A skąd mogę wiedzieć, czy nie będziesz chciała mnie zabić, co? - uśmiecha się.
- Ja też nie mam tej pewności. - stwierdzam.
- Jeden-zero, dla ciebie. - puszcza mnie i uśmiecha się przyjaźnie.
Wynika z tego, że mam sojusznika.
                                                    ***
Przez te dwa dni, ja i Aithan zaprzyjaźniliśmy się, jakby to nie brzmiało. Mamy podobne doświadczenia i zainteresowania, tylko, że on pochodzi z Siódemki. Na pewno w Dwunastce zostałby moim bliskim "współpracownikiem".
Nie powinnam zakładać sojuszy. Nie umiem rozstawać się z osobami, z którymi nawiąże bliższy kontakt. Jak zawsze muszę robić wszystko na wskroś.
Zginęły dwie kolejne osoby.  Nie jestem  w stanie policzyć, ile już osób oddało swoje życie na rzecz prymitywnej ideologii Snowa.
W chwili obecnej znajduję się w małej jaskini, którą znaleźliśmy wczoraj. Udało nam się w sam raz, ponieważ na arenie na dobre rozhulał się deszcz i wiatr. Aithan pomimo mojego wyraźnego zakazu, wyruszył w poszukiwanie pożywienia. Mam ochotę pogratulować mu mądrości. 
Kolejnym moim powodem do wielkich rozmyślań (zaraz po Peecie) są uczucia bruneta skierowane do mnie. Chłopak coraz bardziej usiłuje nawiązać ze mną bliski kontakt fizyczny. Czuję się trochę niezręcznie z tego powodu.
Z zamyśleń wyrywa mnie odgłos mokrych butów, stąpających po twardej skale. Kieruję wzrok ku wejściu do jaskini. To Aithan. 
Jest kompletnie przemoczony, a ciemne, poplątane kosmyki włosów opadają mu na mokre czoło. Jednak twarz jest promienna niczym słońce. Chłopak uśmiecha się do mnie. 
- Zdobyłem trzy garści poziomek, dwa zające i jedną kuropatwę. Wystarczą nam. - siada obok mnie i zdejmuje z siebie plecak, wyciągając swoje zdobycze.
- Dobrze Ci poszło. - odpowiadam zachrypniętym głosem. - Ale deszcz Cię nie oszczędził.
Brunet kiwa głową.
- Musisz się rozebrać. - mówię. - Bo....
- Mary, czemu się tak spieszysz? - śmieje się.
- Oj, to nie tak. - o czym on myśli? - Nie przerywaj mi. Przeziębisz się. Musisz się rozebrać i wysuszyć ubrania.  - tłumaczę się.
- Okay.
Aithan powoli ściąga z  siebie odzież. Próbuję oderwać wzrok od jego ciała, ale nie mogę się opanować. Brunet jest zdrowo zbudowany. Bez problemu mogłabym policzyć każdy jego mięsień.
- To twoje gapienie się na mnie, bardzo mi odpowiada. - mruczy. 
Natychmiast spuszczam wzrok i czuję  jak moje policzki płoną. Muszę się momentalnie ogarnąć. Przecież moje serce należy do pewnego blondyna! 
Brązowooki kuca przede mną i wpatruje się w moje oczy. Zbliża swoją twarz do mojej, ale wsuwam  pomiędzy nami otwartą dłoń.  Chłopak natychmiastowo się peszy.
- Przepraszam. - mamrocze.
- Mam nadzieję, że więcej już tego nie zrobisz. - syczę.  Jestem na niego wściekła!  Co on sobie myśli? - Radzę tobie, żebyś się okrył śpiworem i zasnął. Ja będę czuwać  - zmieniam temat.
Sojusznik bez żadnej odpowiedzi wykonuje moje polecenie i rzuca krótkie " Dobranoc", gdzie moim zdaniem jest bez sensu, gdyż jest dzień. 
Przez kolejne godziny moją głowę dręczą myśli, krążące wokół Peety.
Nagle słyszę potworny wrzask.
Znam ten krzyk.
Aż za dobrze.

 

niedziela, 28 września 2014

Rozdział XVII

Nie mogę poruszyć żadną częścią ciała. Moje nozdrza wypełnia zapach lasu.  Od razu kojarzy mi się z Dwunastką. Kiedy mija cała wieczność, czuję ogarniający mnie ból. 
- Zamknij się!  
- Sam się zamknij! Nie pamiętasz,  że dalej mogę Cię zabić?  Po cholerę ją tutaj przywlekliście?! Nie mogliście jej zabić od razu?!
- Myślałem,  że będziesz chciała się na niej poznęcać  czy coś....
- Oh...naprawdę zamknij się. Gdzie chłoptaś?
- Chyba nie żyje. Anto miał się nim zająć. Słyszałem armatę więc blondasek może nie żyć. 
Co? Mój Peeta nie żyje?! Nie.... nie. To nie może być prawdą!!! Natychmiast moje powieki się rozchylają. Podnoszę się i morderczym wzrokiem patrzę na zawodowców. Noga boli coraz bardziej,  a chęć mordu wzrasta do zenitu. Oni zabili Peetę. Mojego ukochanego. Zabili mój świat. Zauważam Heather. To ona wrzeszczała. Podbiegam do niej i rzucam się na nią, okładając jej twarz pięściami.
- Ty suko! Zabiłaś Peetę!  Zapłacisz za to! - Krzyczę przez łzy.  
Nagle ktoś mnie odrywa od blondynki, a ja miotam się jak opętana. Po moich policzkach spływają łzy, a ciało przerażliwie drży.  Najgorzej jest z moim sercem. Ten ból jest okropny. Jakby ktoś je brutalnie wydarł, a potem posiekał na kawałki. 
Kiedy zimne ostrze noża dotyka moją szyję, zdaję sobie sprawę,  w jakie bagno się wpakowałam. Po przebudzeniu mogłam uciec po cichu i znaleźć Peetę. Wpadłam w furię, którą już znam. 
- Głupia! - słyszę wściekły głos dziewczyny z Czwórki. To ona przykłada mi nóż, a pozostała dwójka trzyma mnie za ramiona. - Potrzebujesz upiększania. - syczy.
Czuję okropne szczypanie na lewym policzku. Próbuję się wydostać.  Wrzeszczę imię Peety, ale nikt nie przychodzi mi z pomocą. Moją twarz rozdziera ból. Heather powoli zlizuje moją krew z noża. Moje usta przybierają grymas obrzydzenia.
- Jakie piękne paluszki. - śmieje się blondwłosa. - Mogę sobie jeden pożyczyć?  
Po raz kolejny podejmuje walkę, jednak pozostali przygniatają mnie do ziemi. Rozdzierający ból rozchodzi się po małym, lewym palcu. Kiedy ostrze dotyka kości, rzucam się na boki. Krzyczę.  Płaczę. Błagam o litość. Na ich twarzach gości szyderczy uśmiech. Widząc jak cierpię, śmieją mi się w twarz. Moje struny głosowe są już tak wyczerpane krzykiem, że nie mogę nawet pisnąć. Przed oczami pojawiają się czarne plamy . Kiedy blondwłosa pokazuje mi mój własny palec, mdleję.

Czy to już koniec? Koniec moich cierpień? - Pytam sama siebie. Rażące,  białe światło oślepia mnie, ale jest to jedyne źródło jasności w przerażliwej ciemności, która panuje wokół. Jakaś wyimaginowana siła pchnie mnie w stronę światła. Nie chcę,  ale również nie mogę się jej oprzeć. Kiedy źródło jasności jest coraz bliżej mnie, nagle czuję okropny ból w ręce, na twarzy, a na koniec, nogi i brzucha. Natychmiastowo zauważam już obóz zawodowców. Szukam wzrokiem Anto, ale go nie ma. Czyli Peeta żyje. Uśmiecham się, ale po chwili znów czuję upiorne szczypanie. Spoglądam na swoją lewą dłoń. Jest cała we krwi, a na niej znajdują się tylko cztery palce. Wszędzie widzę karmazynową krew. Wszyscy śpią, a ja zostałam przywiązana do drzewa. Rozglądam się na boki, aby poszukać jakiegoś ostrego narzędzia w zasięgu mych rąk. Jest! Mały kamień z ostro zakończonymi bokami. Jak najdalej mogę,  wyciągam dłoń po przedmiot. Opuszkami sięgam kamień i próbuję rozciąć linę. Nie wiem ile mija minut. Może z trzydzieści lub sześćdziesiąt, jak więzy puszczają. Uwolniona, cicho przemieszczam się wśród śpiących trybutów. Całe zdenerwowanie i przerażenie, nie opuszcza mnie ani na krok. Drżącymi dłońmi chwytam malutki scyzoryk, długą gumę i mały czarny plecak. Kiedy Heather przewraca się na drugi bok, spanikowana, zastygam w bezruchu i wstrzymuję oddech.  Cisza jaka panuje w całym obozie, przekonuje mnie, że każdy śpi.  Stawiam kilka kroków, po czym pędze przez las, wpadając co chwilę na pnie drzew. Wykończona fizycznie jak i psychicznie, przemierzam las. Gdzie jest Peeta? Gdzie on może być? Co się z nim stało? Czy żyje?  Tyle pytań pląta mi się we wnętrzu czaszki, na które nie znam odpowiedzi.  Z powodu bezsilności padam na ziemię i zaczynam płakać. Nie wiem co mam robić. Leżę bezradnie na mchu, który chłonie moje łzy niczym gąbka. Czy może być jeszcze gorzej?  Dlaczego Haymitch mi nie pomaga? Nie mam sponsorów? Może nie potrafi mi pomóc.  Zapewne zapomniał o całym świecie i o trybutach, którzy potrzebują jego pomocy, i teraz zapewne pije bimber! Jestem wściekła,  zrozpaczona, obolała, bezsilna, umierająca. Jest mi słabo. Mam ochotę wymiotować. Ostry skurcz ściska mój żołądek,  czuję dziwne ciepło na policzkach. Jeszcze dwa skurcze i widzę już zawartość wszystkiego co zjadłam przez dwa dni. Resztkami sił próbuję podsunąć się pod pień drzewa. Chcę to zrobić, ale nagle spadam, obijając się o twarde przedmioty. Moje ciało podskakuje przy każdym uderzeniu. Kiedy definitywnie moje staczanie się zakończyło, moje kończyny są dziwnie powykręcane, a twarz jest, po raz kolejny, zalana czerwoną cieczą. Nie otwieram oczu. 
Poddaje się. 
Zasypiam z nadzieją, że nigdy już się nie obudzę.

A jednak. 
Los zaplanował coś innego.